Jak schrzanić karierę? Poradnik Joela Schumachera
W wywiadzie udzielonym podczas festiwalu Camerimage Joel Schumacher powiedział, że kino potrzebuje wszystkich gatunków filmowych, zarówno produkcji małych, jak i tych za grube miliony. Żadne to odkrycie, ale słowa te pokrywają się z dokonaniami wszechstronnego reżysera, który nie boi się żadnego wyzwania. A czasem może jednak powinien był.
Przez wielu twórca z przeszło 40-letnim doświadczeniem, który zaczynał przygodę z X muzą jako projektant kostiumów m.in. przy filmach Woody Allen, zostanie zapamiętany jako ten, który schrzanił filmy o Batmanie. Mało kto będzie mu w stanie wybaczyć to, że na pancerzu Mrocznego Rycerza zaznaczył nie tylko muskulaturę, ale i sutki na piersi. Ludzie nie zapominają. Nawet sam Joel Schumacher żartuje na temat swojej “zasługi”, twierdząc, że powinno to zostać wyryte na jego nagrobku. O ile Batman Forever można próbować bronić (choć nie jest to takie proste), o tyle nawet najwięksi zwolennicy Człowieka Nietoperza spuszczają zasłonę milczenia, gdy chodzi o film Batman & Robin. Reżyser zresztą miał świadomość swojej porażki i oficjalnie przeprosił, przyznając, że dał ciała. Jego filmy o Rycerzu z Gotham mimo złej sławy zarobiły krocie, ale dla Schumachera były to jedyne dwa przypadki w karierze, kiedy miał do dyspozycji budżety rzędu 100 milionów dolarów. I dobrze się stało. Reżyser osiągał większe sukcesy artystyczne, gdy jego obrazy były bardziej kameralne. To nimi zaskarbił sobie szacunek odbiorców i branży. W kontekście Schumachera nie da się jednak ominąć takich określeń, jak "rzemieślnik" czy "wyrobnik", zwłaszcza patrząc na większość jego dokonań w nowym millenium.
Twórczość nowojorczyka ciężko spiąć klamrą i oprawić w ramę. Przewijające się przez filmografię wspólne motywy, myśli, przesłanie - tego u Schumachera nie ma. Jeżeli już coś uznać za jego znak firmowy to będzie nim różnorodność. Gatunkami filmowymi, po których się porusza, tasuje niczym krupier kartami w kasynie. Mierzył się z melodramatem, thrillerem, komedią, musicalem, sensacją czy horrorem. Żadnego wyzwania się nie boi. Tym, co zauważalne w kinie Schumachera jest dbałość o scenografię (pokłosie ukończenia Szkoły Projektowania?), choć najwyrazistsza jest ona w The Phantom of the Opera, ale to już wymóg podjętego tematu. Jednak nawet w Batmanie i Robinie zadbano o budowę w studiu całych odrealnionych ulic wypełnionych statystami, barwną kolorystykę filmu, a także o wymyślne kostiumy oraz szereg bat-gadżetów. Również Flatliners, której Flatliners lada dzień trafi do kin, uwydatnia umiejętność reżysera do operowania przestrzenią. Przedstawione na ekranie prowizoryczne laboratorium, malowane cieniami rzucanymi na ściany wysokiej auli przez igrających z tym, co boskie studentami medycyny kojarzy się z pracownią Henry’ego Frankensteina, który bawił się w stwórcę, powołując do życia swoje monstrum.
Schumacher ma też oko do młodych talentów. Odkrył dla kina wiele dzisiejszych sław. Sam przyznaje, że stara się dawać szansę osobom bez wyrobionego nazwiska, w taki sam sposób, w jaki postąpiono kiedyś z nim. Część z bogów i bogiń ekranu co prawda nie zawdzięcza reżyserowi swoich pierwszych ról, ale takie, które pchnęły ich kariery do przodu już tak. Tu można by było jednym tchem wymienić takie osobistości, jak Kiefer Sutherland, Matthew McConaughey, Colin Farrell, Demi Moore czy Julia Roberts. Powinni oni co roku wysyłać Schumacherowi kartkę na święta. Oczywiście były też i castingowe wtopy - obsadzony wbrew swojego emploi Jim Carrey w The Number 23, Anthony Hopkins w Bad Company, no i oczywiście 50 Cent w Twelve, ale chyba nikt nie sądził, że mogłoby się to skończyć inaczej.
Można by było się również pokusić o określenie schumacherowskiego bohatera. Reżyser ma słabość do mścicieli. Oprócz tego najsłynniejszego dla popkultury, odzianego w czerń i spiczastą maskę, w kinie twórcy Falling Down roi się od innych idealistów rzuconych w zdeprawowany świat. Taka jest Veronica Guerin, dziennikarka-męczennica próbująca zdemaskować gang narkotykowy z jego filmu z 2003 roku, detektyw Tom Welles z 8MM angażujący się emocjonalnie w powierzoną mu sprawę odnalezienia pewnej dziewczyny, Carl Lee Hailey z A Time to Kill biorący sprawiedliwość we własne ręce, a nawet bracia Marshall z Blood Creek. Przy odrobinie chęci do tego grona można by też było dołączyć snajpera z Phone Booth, który przy użyciu niekonwencjonalnych metod, lub, jak kto woli, terroru, stara się edukować postać Colina Farrella w kwestii właściwego postępowania z innym ludźmi. Bezimienny strzelec obdarzony głosem Kiefera Sutherlanda na wzór innych bohaterów Schumachera ma swój kodeks moralny, choć może trochę pokręcony, ale taka Veronica Guerin czy Reggie Love z The Client to prawdziwe idealistki. Do tej gromadki o niezachwianym spojrzeniu na świat można zresztą dopisać szereg innych postaci z kina nowojorczyka.
Swoje największe sukcesy Schumacher ma już raczej za sobą (obym się mylił). Jego czas triumfu przypada od połowy lat 80. do czasu przełomu wieków. Od tego momentu filmografia reżysera zaczęła zjeżdżać po równi pochyłej, choć zdarzało mu się jeszcze błysnąć. St. Elmo's Fire były jego pierwszym krokiem ku zdobyciu zainteresowania wielkich studiów filmowych. To też jeden z nielicznych przypadków reżyserowanych przez niego obrazów, przy których sam był autorem scenariusza. Później byli przesiąknięci estetyką lat 80. The Lost Boys, gdzie wampiryczna opowieść posłużyła za metaforę narkotykowego uzależnienia - reżyser niegdyś mierzył się z tym problemem, by ostatecznie z nim zerwać na początku lat 90. Tu także objawia się przywiązanie Schumachera do warstwy wizualnej filmu. Jako autora zdjęć zaangażował on Michaela Chapmana, tego samego, który wcześniej pracował przy Taksówkarzu i Wściekłym byku. Z kolei za scenografię odpowiadały osoby mające już wkrótce dogadywać się z Timem Burtonem przy Soku z żuka, Edwardzie nożycorękim czy Powrocie Batmana.
Po Straconych chłopcach otwierających reżyserowi drzwi do Fabryki Snów jego kariera ruszyła z kopyta. Każdy kolejny rok to film podpisany jego nazwiskiem. Efekty były różne, choć zwykle co najmniej zadowalające. W 1993 roku powstał przecież nominowany do Złotej Palmy Upadek, a wcześniej także kultowa Linia życia. Były także udane adaptacje książek Johna Grishama - Klient i Czas zabijania. Jednak hollywoodzkie zlecenia w końcu zaczęły zabijać potencjał Schumachera. Na amerykańskiej ziemi bycie “człowiekiem do wynajęcia” w branży filmowej to nic złego, a nawet rzecz pożądana, ale w przypadku twórcy Ośmiu milimetrów status ten okazał się być niczym niezmywalne piętno. Gwoździem do trumny dobrego imienia Schumachera stały się jego dwa ostatnie dokonania - Odlot z 2010 roku i powstała rok później Trespass. Oba fatalne i będące ogromnymi finansowymi porażkami. Drugi z wymienionych obrazów został nakręcony już sześć lat temu i od tego czasu nie otrzymaliśmy niczego nowego od Schumachera, nie licząc dwóch odcinków pierwszego sezonu House of Cards. Miał on co prawda wyreżyserować The Hive z Halle Berry (film został ostatecznie ochrzczony tytułem The Call), ale postawiono na kandydaturę Brada Andersona. I nie ma się co dziwić, bo niegdysiejszy Schumacher, pogromca celuloidu, spec od wszystkiego, co filmowe, dziś jest raczej synonimem tandety i, po prostu, ryzykowną inwestycją. Uważa on co prawda, że swój najlepszy film ma jeszcze przed sobą. Chciałbym mu wierzyć, ale już jakoś nie potrafię.
Źródło: zdjęcie główne: WB