Brangelina czyli gdzie kończy się kultura a zaczyna jej brak
Czy portal zajmujący się kulturą, nawet pop(kulturą) powinien poświęcać miejsce na rozpad małżeństwa Angeliny Jolie i Brada Pitta? Czy to jeszcze kultura? Czy w ogóle odróżniamy dziś jeszcze wiadomość, komentarz i reklamę? A jeśli tak, to po co?
Nastawiałem pytań w leadzie, bo żyjemy w naprawdę ciekawych czasach. Ciekawych, a przede wszystkim szybkich - tak szybkich, że czasem trudno nadążyć. Newsy czasami wyprzedzają rzeczywistość (by nie powiedzieć, że ją kreują), ale z samymi wiadomościami jakoś sobie radzimy. Mamy już tak szybkie media, że przekazywanie wiadomości idzie nam nieźle. Gorzej z tym, co idzie za tymi newsami, bo rozwój techniki (w tym właśnie tego przekazywania) pędzi tak do przodu, że nie nadążają za nim media, a co dopiero zasady nimi kierujące, że już o teorii mediów nie wspomnę.
Ot, sprawa świeża i pięknie obrazująca problem. Gdzieś mniej lub bardziej świadomie dzielimy media na te poważne, mniej poważne i niepoważne; na te od kultury, biznesu, plotek, polityki, sportu. Ale dziś wszystko się ze wszystkim miesza. Wiadomość o rozwodzie pary dobrych aktorów jest do działu kultura, plotki czy może do biznesu? No właśnie. W dniu, w którym ogłoszono, że Angelina Jolie złożyła papiery rozwodowe (a więc to koniec najważniejszego i najgłośniejszego małżeństwa XXI wieku, przynajmniej jak na razie), zaproszono mnie do wieczornego programu w TVN24 BiŚ – czyli kanału informacyjnego, który ma się zajmować biznesem i światem. Brangelina to niewątpliwie światowy fenomen, ale czy aż tak, by Piotr Kraśko zapraszał gości do programu? Byłem ja (że niby od kultury) i Anna Ibisz, red. nacz. Gali (że od gwiazd), a rozmowa dotyczyła wszystkiego – ja ciągnąłem w stronę ich aktorskich karier, pani z Gali opowiadała o jakiejś ważnej adwokatce, co to rozwodzi gwiazdy, że aż furczy, a prowadzący pytał, czy to koniec świata.
Dziś każde medium chce zagospodarować jak największą grupę odbiorców. Jeśli jesteś portalem ogólnotematycznym, to oczywiste, ale media sportowe czy biznesowe tylko szukają pretekstu, by jechać na boki. Wystarczy, że jest jakakolwiek przełączka i już widzimy wielkie materiały o tym, że jakiś sportowiec zagrał w serialu albo biznesmen wystartował w biegu sportowym. Bo może jeszcze ktoś kliknie. Każdy sposób jest dobry. Czy my w naEKRANIE robimy inaczej? Nam wydaje się, że trzymamy się swojej działki, acz pewnie niejeden z czytelników uważa, że już dawno przeskoczyliśmy rekina i oddalamy się od popkultury w inne regiony. Rzecz w tym, że czasem naprawdę trudno określić, czy to jeszcze kultura, czy już polityka. Naprawdę. Zwłaszcza w dzisiejszej, mocno spolaryzowanej politycznie sytuacji, gdzie każde wspomnienie o kimś zaangażowanym politycznie po jednej czy drugiej stronie jest traktowane jako opowiedzenie się po jakiejś stronie barykady. Skoro piszemy o TVP, znaczy jesteśmy proPiSowscy. Skoro jakiś serial nam się tam podoba, to tym bardziej – i nieważne, że inny serial stamtąd nawet kilka godzin wcześniej mocno skrytykowaliśmy. Tu nie ma miejsca na opinie – tu jest albo 0, albo 1. Jak w komputerze. Tymczasem my chcemy naprawdę zajmować się kulturą. Jeśli coś o nią zahacza, to to odnotowujemy. Maksymalnie obiektywnie – bo oczywiście, że pełna neutralność nie istnieje. Kiedy recenzuję film Smoleńsk, jak bardzo bym nie chciał być przezroczysty w swych poglądach i po prostu recenzować sam film, to nigdy się to do końca nie uda. Zawsze jakoś jestem spaczony. Ale staram się. I chcę, byśmy się za każdym razem starali. Szukali przede wszystkim argumentów na poziomie kultury i mediów, a potem dopiero ewentualnie i pod wyraźną kreską nawiązywali do polityki, biznesu czy sportu.
Tak jak należy – i też coraz rzadziej się to dzieje – odróżniać informację, komentarz i reklamę. Kiedyś ta triada, ta trójca i jej absolutne rozgraniczanie było dziennikarską oczywistością, ale świat się zmienia. Dziś w wielu mediach informacja jest tylko pretekstem do komentarza. W innych informacja jest specjalnie tworzona po to, by coś zareklamować. Również w kulturze stało się to oczywistością. W radiu i telewizji na porządku dziennym jest zapraszanie pracowników PR jakiegoś wydawnictwa czy dystrybutora, by opowiedzieli o tym, czy warto kupić ich nową książkę, wydać pieniądze na bilet do kina na film, który właśnie wprowadzają. Przecież to jakaś paranoja. Czy zapraszający wyobraża sobie, że usłyszy coś innego poza zachwytami? Ktoś tu kiedyś się pomylił, przekroczył granicę, a inni poszli jego śladem. Czym innym jest rozmowa z twórcą, artystą, który coś właśnie dał z siebie i teraz jego dzieło można zobaczyć, przeczytać, posłuchać, a czym innym z zawodowym naganiaczem, który właśnie z tego żyje, że ładnie opakowuje i sprzedaje towar.
I gdzieś się tu pogubiliśmy. Kiedyś do opowiadania o dziełach kulturalnych byli krytycy, teraz są pracownicy PR. Co gorsza, młodsi wchłaniacze dóbr kulturalnych, konsumenci popu nawet często nie zdają sobie sprawy, że może być inaczej. Że istnieje coś poza reklamą i PR. To znaczy owszem, istnieje, ale na innych poziomach komunikacji. Skoro oficjalne media są już tak skażone, to czas przejść do tych bardziej społecznych. Dziś rekomendacja kolegi na FB czy na jakimś forum działa znacznie lepiej niż jakakolwiek recenzja w gazecie. Nie czas oceniać, czy to dobrze, czy źle – po prostu tak jest. Świat się zmienia. Naszym zadaniem jest obserwować go i rozumieć, a nie marudzić, że powinno być inaczej. Skoro – jak napisałem wyżej – teraz w radiu filmy polecają panie i panowie od PR, to po prostu nauczmy się brać na to poprawkę.
Jeśli wśród opinii znalezionych w internecie pojawia się ktoś, kto po raz kolejny i kolejny myśli i ocenia coś podobnie do mnie, to zaczynam mu ufać. Oczywiście – jeśli nie jest to autentyczny znajomy – zawsze z lekkim dystansem i rezerwą. Wszak nigdy nie wiesz, czy nie jest to jakiś dobrze ukryty pracownik PR. A zresztą... Może nawet jeśli jest, to skoro i tak wciąż trafia w moje gusta... Wszak dóbr kulturalnych jest tyle, że niechby nawet był gościem od reklamowej ściemy, ale jeśli za mnie wybiera to, co i tak by mi się spodobało, to czemu nie?
Tak właśnie do czegoś dochodzimy. Bo tak właśnie coraz częściej myślą młodzi wchłaniacze kultury, młodzi odbiorcy mediów. I ten słynny stary podział – informacja, komentarz, reklama – z każdym dniem coraz bardziej idzie do piachu. Przestajemy myśleć samodzielnie, a nawet jeśli myślimy, to tak jak tłum w scenie z Life of Brian.
Gdzieś tu kończy się kultura, a zaczyna życie stadne, bo jednak kultura, nawet ta popularna, to kwestia osobistych wyborów. Jednym bardziej podoba się Angelina Jolie, a innym Jennifer Aniston, ale ten wybór powinien wynikać z nas samych, a nie reklam, które oglądamy – świadomie czy nie. Czy w związku z tym pisać i mówić o rozwodzie Angeliny Jolie i Brada Pitta? To problem każdego medium z osobna, ale tak naprawdę to pytanie nie do nas - autorów, portali, gazet, programów w radiu i telewizji - tylko do Was, odbiorców. Po co wchodzicie na takie newsy? Skoro przyszliście do naEKRANIE po treści kulturalne, to po co wchodzicie w newsy, które Was nie dotyczą, nie interesują? Tylko po to, by w komentarzach dać wyraz, jak bardzo jesteście niezadowoleni? Jeśli tak, to to naprawdę fascynujące, ale to temat na zupełnie inne rozważania.
Źródło: fot. materiały prasowe