Czy Han Solo: Gwiezdne Wojny – historie może odnieść sukces?
Han Solo: Gwiezdne Wojny - historie to wielka niewiadoma. Kiepskie zwiastuny, brak tzw. hype'u i mieszane odczucia wobec aktora w tytułowej roli sprawiają, że poziom oczekiwania nie jest wysoki. A może właśnie to jest najlepsze?
Nawet jeśli jesteście w gronie osób, którym nie podobały się filmy Star Wars: The Force Awakens oraz Star Wars: The Last Jedi, trudno nie oddać szacunku specom od promocji. W obu przypadkach potrafiono zbudować dobry klimat wokół filmu, atmosferę "wszystko jest spoilerem" i zwiastuny, które wywoływały pozytywne emocje. Wiadomo, że w przypadku części VII było to wydarzenie bez precedensu i jedyne w swoim rodzaju z uwagi na kontynuację klasycznej trylogii, na którą czekało kilka pokoleń, ale VIII w tym aspekcie i tak była jednym z lepszych przykładów we współczesnym kinie wysokobudżetowym. W sumie to nawet Rogue One: A Star Wars Story potrafił utrzymać ten dobry trend.
Dlatego jestem zdziwiony, jak marketingowcy Lucasfilmu podeszli do Solo: A Star Wars Story. Można odnieść wrażenie, jakby odpowiadali za to zupełnie inni ludzie. Zwiastuny tworzone bez pomysłu, z umyślnym minimalizowaniem obecności tytułowego bohatera oraz bez jakiegoś klimatu czy emocji. Tak jakby oni sami nie wiedzieli, jak chcą sprzedać ten film. Efektem tego jest o wiele mniejszy hype niż przy jakiejkolwiek odsłonie Gwiezdnych Wojen. To tyczy się też atmosfery przed każdą częścią Trylogii Prequeli. Trudno przy takiej promocji oczekiwać czegoś dobrego i na poziomie oczekiwanym nie tylko po Gwiezdnych Wojnach, ale ogólnie po hollywoodzkiej rozrywce.
To wszystko ma oczywiście związek z zakulisowym bałaganem i dokręcaniem materiału przez innego reżysera. Było brzydko, głośno i zasadniczo szokująco, że tyle informacji o tym przedostało się do mediów. Pewnie nikt nigdy oficjalnie ich nie potwierdzi, ale to nie znaczy, że nie ma w tym prawdy. To przez cały czas wzbudzało moją konsternację, bo skoro zwiastuny są, mówiąc wprost: słabe, czy to oznacza, że twórcy naprawdę nie uratowali tego filmu? Taka myśl pojawiała się przy każdym trailerze czy spocie. Niestety, ale taka forma promocji ma swój negatywny wydźwięk, bo po raz pierwszy przy Gwiezdnych Wojnach nie tylko nie wiemy, czego się spodziewać, to jeszcze wkracza obojętność. Nie czuję hype'u na ten film, nie mam w sobie emocji oczekiwania i nieposkromionej chęci jego obejrzenia. Coś, co w moim przypadku jest uczuciem dziwnym, bo przy większości nadchodzących blockbusterów sezonu letniego mój poziom oczekiwania jest jakiś. A tutaj po prostu go nie ma.
Nie ma to żadnego związku z Star Wars: The Last Jedi, bo nadal uważam to za znakomitą i odważną odsłonę sagi. Nie jest to też wynik "zmęczenia" Gwiezdnymi Wojnami, bo prędzej Księżyc okaże się Gwiazdą Śmierci. To po prostu efekt kiepskiej promocji, która być może jest umyślnym działaniem. Twórcy wydają się nie do końca tego, co mają, a jednocześnie wiedzą, jak cały szum zbudował nie najlepszą atmosferę wokół filmu. Trudno mi nie widzieć w tym celowego działania, aby nie podwyższać tych oczekiwań podczas promocji, a jedynie dosłownie zrobić ją po linii najmniejszego oporu. Być może to właśnie będzie przykład powiedzenia: film lepszy niż zwiastun?
Chciałbym, aby Solo: A Star Wars Story był dobry, bo Gwiezdne Wojny zasługują na kino z najwyższej półki. Na ewolucję tego świata, by widzowie dostrzegli potencjał, który w nim drzemie od dekad. Na to, by nie była to tylko biało-czarna baśń, w której gra toczy się o najwyższą stawkę na skalę galaktyki. To może być szansa, aby pokazać, że można tworzyć historie w troszkę bardziej kameralnym stylu, bo tak naprawdę każdy gatunek zrealizowany z pomysłem można odzwierciedlić w Gwiezdnych Wojnach. A to koniec końców musi doprowadzić do powstania świeżości w tym świecie, której wielu widzów szuka.
Pierwsze opinie są bardzo pozytywne i niewątpliwie nastrajają optymistycznie. Wiemy jednak, że oczekiwania wszystkich spadły bardzo nisko, więc nawet solidny film może być taką niespodzianką, dającą masę frajdy. Ze smutkiem przyznaję,że na razie dla mnie to nic nie zmienia. Nadal mam fundamentalny problem z tworzeniem historii o młodym Hanie Solo z nowym aktorem. Lando Calrissian mi nie przeszkadza, ale to nie on jest legendą jak Han Solo. Jakby ten film nie mógł opowiadać o kimś nowym? Mało przemytników i bandziorów z urokiem w galaktyce? Mógłbym długo mówić o tym, że mam problem z obsadzeniem Ehrenreicha w roli Solo, który w żadnej swojej roli nie potrafił mnie do siebie przekonać. Z drugiej strony Ron Howard ma takie doświadczenie, że z banana na drzewie mógłby wykrzesać aktorski poziom Meryl Streep.
Czasem można usłyszeć twierdzenia, że Gwiezdne Wojny nie potrzebują promocji, bo i tak się dobrze sprzedadzą. Być może, ale wydaje się, że właśnie ta superprodukcja będzie testem dla tych słów. Niewykluczone, że tak się stanie, a dobre opinie widzów sprawią, że tytuł będzie mieć tzw. długie nogi w kinach. Jeśli będzie zarabiać długo i obficie, Lucasfilm będzie zadowolony. Sukces wydaje się możliwy pomimo całego zamieszania. Nie dlatego, że to Gwiezdne Wojny, ale dlatego, że może być to dobre kino, które się spodoba.
Chciałbym, aby się tak stało, bo nie cieszą mnie zakulisowe afery i problemy w żadnej sytuacji. Kino, popkultura i same Gwiezdne Wojny mają nas bawić, dawać emocje i cudne zapomnienie. Brak atmosfery i obojętność wokół tego filmu nie jest czymś, co traktuję z aprobatą. Wręcz jestem zaskoczony, że coś takiego ma miejsce przy Star Wars. Dlatego nadal jestem sceptyczny i podchodzę z dystansem. Może o to też chodzi? Widzowie Gwiezdnych Wojen mają tendencję do tego, by ich oczekiwania wkraczały na rejony przesady i absurdu nie do zrealizowania. A tak wszyscy możemy pozytywnie się zaskoczyć. I tego życzę sobie i Wam.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe