Kolorowe smoki, latający wikingowie i kino, które nie tresuje widzów
Wyprawa do kina może być zarówno rytuałem, jak i pomysłem na zabicie czasu. Co jednak, gdy seans filmowy dostarcza nam emocji, z którymi na co dzień nie obcujemy? Takie momenty są drogocenne, szczególnie gdy można ich doświadczać z całą rodziną.
Na seans How to Train Your Dragon: The Hidden World szykowaliśmy się już od kilku miesięcy. Osobiście serię poznałem dość późno, bo dopiero dwa lata temu. Do tej pory moją świadomością, jeśli chodzi o animacje, rządził Disney, zostawiając niewielką przestrzeń dla Dreamworks i jego Kung Fu Panda. Wszystko to dzięki córce, która przechodzi kolejne etapy popkulturowej rozrywki. Chcąc towarzyszyć jej w tej podróży, siłą rzeczy musiałem się dostosować i chwilowo odstawić na półkę ukochane Song of the Sea. Na taki poziom narracyjny jeszcze za wcześnie. Czas powrócić do bardziej klasycznych form.
Przeglądając bibliotekę Netflixa, natknęliśmy się na film o Szczerbatku. Na pierwszy rzut oka Nocna Furia robiła dość posępne wrażenie. Jej wizerunek był mroczny i niepokojący. Bestia miała jednak w sobie coś, co zadziałało odpowiednio na pięciolatkę. Być może chodziło o wyjątkową relację Szczerbatka i Czkawki. Kto nie chciałby się zaprzyjaźnić z tak groźnym i potężnym smokiem? Zdecydowaliśmy się na seans i wpadliśmy po uszy. Ci, którzy mają dzieci, dobrze to znają – na jednym razie nigdy się nie kończy, szczególnie w produkcjach mających „to coś”. Przez kolejne tygodnie wałkowaliśmy opowieść o wikingach do bólu, a naszym ulubionym segmentem był ten, przedstawiający tytułową tresurę Szczerbatka. Film Dreamworks wziął mnie z zaskoczenia. Do tej pory uważałem się za „starego wygę”, który ma już za sobą całe spektrum emocji towarzyszących filmowym impresjom. Teraz doświadczałem czegoś nowego. Bawiłem się jak dziecko, a wzruszenie mieszało się z napięciem, radochą, a nawet niepokojem i smutkiem. Co ważniejsze jednak, obraz w podobny sposób oddziaływał na pięciolatkę. Nasze emocje podczas seansu były tożsame, mimo że różni nas ponad trzydzieści lat.
How to Train Your Dragon stanowiło jedynie preludium do wielkiej przygody z ludem z Berk. Gdy przerobiliśmy od deski do deski animację, wzięliśmy się za sequel. Jak większość widzów, którzy po pierwszej części stali się fanami tego świata, także my nie mogliśmy nadziwić się, jak dobra jest „dwójka”. Oczywiście oboje skupialiśmy się na czymś innym. Ten obraz ma w sobie tak dużo, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Śmierć Stoicka, spotkanie Czkawki z matką, „zdrada” Szczerbatka, pojedynek Alf, Drago Krwawdoń, taniec Stoicka z Valką….Każdy z wątków generował olbrzymie emocje, oddziałujące zarówno na trzydziestoośmiolatka, który z niejednego popkulturowego pieca chleb już jadł, jak i budującego swoją wrażliwość kilkulatka. How to Train Your Dragon 2 jest produkcją lepszą od „jedynki”, także pod względem audiowizualnym. Estetyka na najwyższym poziomie. Powiadają, że kiedyś opowieści animowane były bardziej udane. Trudno się zgodzić z tą tezą, oglądając takie produkcje jak powyższa. W pewnych momentach muzyka i animacja tworzą perfekcyjne połączenie. Pisząc „perfekcyjne” mam na myśli kompozycje idealną, w której obraz i dźwięk bytują w doskonałej symbiozie. W kinematografii coraz rzadziej spotykamy takie aliaże. W Jak wytresować smoka 2 mamy co najmniej kilka podobnych segmentów.
Fascynacja marką Jak wytresować smoka osiągnęła u nas apogeum, mniej więcej w tym samym momencie, gdy pojawiła się informacja, że o to nadchodzi trzecia, finałowa część trylogii. Spragnieni wielkich emocji zatopiliśmy się w okołofilmowych odskoczniach. Seriale telewizyjne Link not found nie miały jednak w sobie ani grama emocji znanych z filmów, choć ładnie rozwijały uniwersum i finezyjnie łączyły się z obrazami kinowymi. W naszej kolekcji gadżetów pojawiły się figurki wszystkich głównych bohaterów opowieści – od Szczerbatka i Czkawki, po Sztukamięsa i Sączysmarka. Furorę zrobił film promocyjny, podczas którego Kit Harington musi uporać się z niesforną Nocną furią. W świetle nadchodzącej trzeciej części zaczęły pojawiać się jednak wątpliwości. Czy będzie ona miała taki sam ładunek emocjonalny, co poprzednie obrazy?
Trailer, teasery i wszelkiej maści zwiastuny wciąż podgrzewają apetyty. Produkcja posiada świetny marketing, który łechta ciekawość młodych widzów, a starszych utwierdza w przekonaniu, że mamy tu do czynienia z bardzo dobrym produktem. Dreamworks nie promowałby przecież słabego filmu w tak rozbudowany sposób. Mimo to część fanów przejawiała sceptycyzm. Biała furia obecna w reklamówkach zwiastowała coś na kształt love story. Dość wyświechtany temat. Klasyczny złoczyńca również nie prognozował wielkiego przełomu. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że będziemy mieli tutaj do czynienia z kliszami fabularnymi i pewnego rodzaju odtwórczością. W Jak wytresować smoka, nie to jest jednak najważniejsze. Czy produkcji uda się wygenerować emocje, których ze świeczką szukać we współczesnym kinie?
Finalnie nie obyło się bez ciarek na plecach i łez wzruszenia płynących po policzkach. Film zrobił na nas olbrzymie wrażenie, o czym możecie przeczytać w recenzji. Twórcy Jak wytresować smoka dobrze wiedzą, jak grać na emocjach widzów. W przeciągu dwóch filmów i wielu serialowych odcinków przywiązali nas do bohaterów. Dzięki odpowiedniemu podbudowaniu charakterów wikingów i smoków, można uznać ich za pełnoprawnych popkulturowych protagonistów. Teraz, gdy przychodzi moment pożegnania, jesteśmy bez szans. Więź emocjonalna, którą udało się twórcom wypracować, to prawdziwy generator wzruszeń, szczególnie w obliczu definitywnego rozstania.
Wiele współczesnych animacji Disneya i Dreamworks w sposób bezlitosny poczyna sobie z uczuciami młodszych i starszych widzów. Często używane są tanie zagrania lub ciosy poniżej pasa. W Jak wytresować smoka twórcy starają się unikać takich motywów, chwytając nas za serce dużo poważniejszymi wątkami. Wielu z nich nie uświadczymy w innych animacjach skierowanych do dzieci. W pierwszej części Czkawka traci nogę, w drugiej ojca. W trzeciej odchodzi jego najlepszy przyjaciel. Poczucie straty i próba pozbierania się po niej to jedna z największych wartości, jakie próbuje przekazać nam ta seria. Oczywiście w pewnych momentach filmy stanowczo rozluźniają atmosferę, ale robią to w sposób finezyjny i taktowny.
Czy twórcy Jak wytresować smoka powiedzieli już ostatnie słowo? Marka wciąż może dobrze się rozwijać. Więź emocjonalna wypracowana pomiędzy bohaterami a widzami jest przecież gwarantem kolejnych sukcesów finansowych. Dla nas jednak, to definitywny i satysfakcjonujący finał opowieści. Każda próba przedłużania historii może być (choć nie musi) sztuczna i nienaturalna. Po takiej dawce dojrzałych wzruszeń pora znaleźć kolejny popkulturowy cel dla najmłodszych członków rodziny. Może wreszcie czas zgłębić Sekrety morza?
Źródło: zdjęcie główne: Materiały promocyjne