Książkowe adaptacje – czego chcą czytelnicy?
Ogromna popularność książki to gwarantowana publika dla adaptacji. Jak zdaniem książkomaniaków powinny wyglądać ich ukochane dzieła na ekranie?
Na przełomie ostatnich dwóch dekad na ekranach (małych i dużych) pojawiło się wiele historii opartych na literaturze. W pewnym sensie w dzisiejszych czasach sukces książki możemy mierzyć tym, czy dostała ona swoją adaptację. Sami czytelnicy z jednej strony lubią ekranizacje, z drugiej zawsze boją się, jak będzie ona wyglądać. Trzeba przyznać, że żaden producent nie jest w stanie dogodzić fanom oryginału. Przynajmniej nie w stu procentach.
Czego oczekujemy od dobrej ekranizacji?
Spotkałam się z wieloma komentarzami, że osoby czytające książki widzą zawsze tylko wady adaptacji ekranowych. Jest to po części prawda. Jeśli przez lata czytałeś jakąś serię i nagle pojawia się ona na kinowym ekranie, oczekiwania są wysokie. Szczególnie jeśli mówimy o światowych bestsellerach. Dobrymi przykładami są Harry Potter, Władca Pierścieni czy Igrzyska Śmierci. Ludzie mogą mieć różne zdanie – zarówno o książkach, jak i o samych adaptacjach – ale trzeba przyznać, że ewidentnie odniosły one ogromny sukces.
Sami czytelnicy zdają się dzielić na trzy grupy. Pierwsza, najprostsza w zdefiniowaniu, to ci, którzy w ogóle nie chcą, by została wyprodukowana adaptacja. Wszyscy się możemy zgodzić co do jednego – jest to najbezpieczniejsza opcja. Postacie, świat stworzony przez autora i wszelkiego rodzaju teorie zostają w naszej głowie, a co za tym idzie, pozostają takie, jakie chcemy, żeby były. Po ogłoszeniu adaptacji książki często zyskują nowych fanów. Bez tego rodzaju rozgłosu rzadko się zdarza, by powieści przeżywały "drugą młodość". Kolejna grupa to fani oczekujący adaptacji doskonałej – czyli takiej, która w swoim założeniu ma przenosić materiał źródłowy jeden do jednego. Wydaje mi się, że takich osób jest coraz mniej. To przede wszystkim czytelnicy, którzy uważają oryginał za dzieło idealne albo gorzej – tacy, którzy nie potrafią pojąć, że nie wszystko to, co sprawdziło się na papierze, obroni się na ekranie. Trzecia grupa, do której sama należę, to ci, którzy zwyczajnie nie lubią powtórek. Rozumieją, że ekran działa inaczej niż kartki papieru I tacy widzowie nie tylko godzą się ze zmianami, ale także oczekują, że zostaną zaskoczeni. Dlatego nie mają większych problemów ze zmianami, które wprowadzają twórcy seriali czy filmów. Jeśli zachowany jest klimat, a interpretacja trzyma się kupy, wszystko jest w porządku. Miło jest spojrzeć na coś, co jest nam znane, z innej perspektywy.
Czego nie lubimy jako fani książek?
Dla czytelników zawsze najtrudniejsza do przełknięcia jest obsada. Chodzi przede wszystkim o wygląd aktorów, którzy mają się wcielić w nasze ulubione postaci. Jednak teraz istnieją takie metody charakteryzacji i efekty specjalne, że to chyba najmniejszy problem. Kolejne elementy, których książkoholicy nie mogą znieść, to: złe przygotowanie aktora, niezrozumienie postaci (oczywiście, jeśli bierzemy pod uwagę, że sam scenariusz jest dobry) oraz wiek. Nienawidzę, kiedy role nastolatków są przydzielane ludziom, którym bliżej do trzydziestki. Albo odwrotnie, kiedy postacie wyglądają na dużo młodsze, niż powinny. Działa to inaczej, kiedy od początku wiemy, że wiek w adaptacji będzie inny niż w książkach. Jednak jeśli według scenariusza ktoś ma lat 17, to – błagam! – niech wygląda na 17. Świetny przykład to rodzice Harry’ego Pottera, James i Lily, w filmowej serii. Jeśli skupimy się na moment na fabule, zrozumiemy, że rodzice Harry’ego zginęli w wieku 21 lat. Czemu więc w każdej scenie, w której występują, wyglądają tak, jakby mieli co najmniej 30? Może miało to być uproszczenie dla młodszej publiki, nie mam pojęcia, ale dla każdego czytelnika było to po prostu dziwne.
Nie uważam się za eksperta, jeśli chodzi o budżety produkcji filmowych i serialowych. Zdaję sobie sprawę z niebotycznej ilości pieniędzy wpakowanej np. w Grę o Tron czy Ród Smoka, które w mojej opinii wyglądają świetnie. Mimo to według wielu fanów widać niedociągnięcia i mogłoby być jeszcze lepiej. Co za tym idzie - wiem, że ogarnięcie budżetu na ekranizacje (szczególnie z gatunku fantasy) jest nie lada wyzwaniem. Jako fanka książek z tego gatunku uważam, że jeśli nie ma się wystarczających funduszy na zrobienie czegoś dobrze, lepiej się za to nie zabierać albo starać się przynajmniej jak najlepiej i najciekawiej operować tym, co się ma. Jakiś czas temu w społeczności czytelniczej pojawiły się plotki, że Sarah J. Mass dostała propozycję zekranizowania swoich książek. A każda z nich zawiera dużo akcji, romansu i magii. W Szklanym Tronie mamy czarownice, wywerny i zmiennokształtnych, a w Dworze Cierni i Róż elfy, mężczyzn z wielkimi skrzydłami i przedziwne baśniowe stwory. Koniec końców ogłoszono, że Hulu zabiera się za adaptację właśnie tej drugiej z wymienionych powieści. Z jednej strony jestem bardzo ciekawa finalnego produktu, z drugiej boję się o jakość i pomysłowość efektów specjalnych. Jak wszyscy czytelnicy serii!
Wygląd postaci, efekty specjalne, sceneria – wszystko to jest istotne. Jednak jedną z najważniejszych rzeczy, którą poniekąd zabierają nam adaptacje, jest monolog wewnętrzny postaci. Oczywiście każdy czytelnik ma swoje preferencje, ale dla mnie myśli, uczucia i konflikty moralne w głowach bohaterów są jednymi z najważniejszych aspektów w literaturze. Pokazują nam one szerszy obraz wydarzeń. A jeśli mamy książkę napisaną z kilku perspektyw, to już w ogóle cudownie – nie ma nic lepszego niż przeczytać kilka punktów widzenia na jakieś ważne wydarzenie. Świetnie robiła to np. Leigh Bardugo w Szóstce wron, której postaci ostatnio widzieliśmy na Netfliksie w serialu Cień i kość. I tu całkiem fajnie wybrzmiewały te relacje między bohaterami i ich podejście do wielu rzeczy, które byli zmuszeni robić. A jeśli mamy jedną postać? Jak pokazać jej wewnętrzne rozterki? Można oczywiście w adaptacji zafundować jej kompana, któremu się zwierzy, ale to nie zawsze działa i nie zawsze pasuje do jej charakteru. Tutaj fajnym przykładem jest Katniss Everdeen z Igrzysk Śmierci. W filmie nie mamy pojęcia, co się dzieje w jej głowie, kiedy nawiązuje sojusz z Peetą na arenie. Dla czytelnika jej monolog wewnętrzny był niesamowicie interesujący, a nawet zabawny. Katniss w książce cały czas powtarzała sobie, że Peeta albo jest świetnym aktorem, albo zaraz ją zdradzi. W kontekście ich całej relacji i teatrzyku, który odgrywali dla Kapitolu, jej przemyślenia to po prostu złoto. Za nic nie daliby rady przenieść tego na ekran.
Sukcesy i porażki adaptacyjne
Trudno pisać o tym subiektywnie. Z jednej strony do 6. sezonu Gra o tron była jedną z najciekawszych historii ekranowych stworzonych na podstawie powieści. Z drugiej bardzo wiele tam pozmieniano, często na gorsze, rzadziej na lepsze. Ród Smoka ma szanse odnieść wielki sukces, a fani pióra George'a R.R. Martina na razie nie mają wielkich zastrzeżeń i angażują się w oglądanie oraz komentowanie początków serii. Tutaj wiele rzeczy od strony technicznej idzie tak, jak powinno – kostiumy, jakość, efekty, scenariusz. Bardzo dobrze wspominam pierwszy sezon i nie mogę się doczekać drugiego.
Choć zagorzali fani mogą się ze mną nie zgodzić, uważam, że Igrzyska śmierci były bardzo dobrą adaptacją. Przeniosły na ekran większość najważniejszych elementów, dobrze wyglądały i były niezłe aktorsko. Czy ominęły kilka wątków? Pewnie, ale udało im przekazać tę dystopijną historię w sposób przystępny. Nie zniszczyły esencji pióra S.Collins. Cała seria trzymała też równy, wysoki poziom. Po przeciwnej stronie mamy np. Niezgodną, która debiutowała w kinach chwilę później. Pierwsza część była jeszcze całkiem fajna, a wszystko po niej spadało równią pochyłą. Prawdopodobnie dlatego tej filmowej serii nigdy nie zakończono.
Istnieją też takie smaczki jak Eragon. Kto nie czytał, ten niech wie, że jest to historia, która mogłaby dorównać rozmachem ekranizacji Władcy Pierścieni. Wielki świat pełen magicznych stworzeń, różnych ras i kultur, ciekawych charakterów i smoków. Film z 2006 roku spłaszczył tę cudowną historię do granic możliwości. Nie mówię tu w ogóle o efektach. Fabuła została powycinana tak, że otrzymaliśmy skrót myślowy. Zamiast zabierać się za remake’owanie rzeczy, które ciągle są dobre, może lepiej zainwestować w nową odsłonę takich historii? W 2010 dostaliśmy okropną adaptację filmową książek R. Riordana o Percym Jacksonie. Minęło ponad 10 lat i Disney+ właśnie jest w trakcie kręcenia serialu, który zapowiada się fenomenalnie. Nie można jeszcze oczywiście mówić, czy rzeczywiście będzie lepiej, ale fani są dobrej myśli.
A co z najnowszymi adaptacjami? Trzeba Netflixowi przyznać, że serial Cień i kość sprawił fanom dużo radości. Czy wyszło idealnie? Nie, ale oglądało się bardzo przyjemnie. Zobaczyliśmy swoje ulubione postaci grane przez aktorów, którzy pasują do swoich ról. Naprawiono kilka wątków, które w książkach przyprawiały o ból głowy, a kilka fajnych zepsuto. Zmieniono zakończenia, byśmy otrzymali więcej dramatów w (oby!) kolejnym sezonie. Nie wszystko się podobało, ale większość się dobrze bawiła, a to najważniejsze.
Adaptacje książek nie są łatwe do zrealizowania i jako czytelnicy musimy zdawać sobie z tego sprawę. Niezależnie, czy chcieliśmy otrzymać wersję ekranową, czy nie, nie możemy się oszukiwać – i tak ją zobaczymy. Najważniejsze to nie nastawiać się, podejść do tego, jak do rozrywki i przy dobrych wiatrach dać się pozytywnie zaskoczyć przez twórców. A jeśli otrzymamy coś okropnego, no cóż, przynajmniej będziemy mieć na co ponarzekać z innymi fanami.