Kto psuje Kinowe Uniwersum DC? Rzecz w obronie Zacka Snydera
Wielu z fanów może zastanawiać się, kto stoi za próbami przetrącania filmu Liga Sprawiedliwości. W tym tekście szukamy winnych. Nazwijmy rzeczy po imieniu: ostatnim podejrzanym w całej sprawie jest Zack Snyder.
Z drugiej jednak strony atak na Whedona wydaje się najłatwiejszym i najwygodniejszym rozwiązaniem w całej sytuacji. Zapominamy przy tym, że prawdziwymi antagonistami w potyczce z fanami są zupełnie oderwani od rzeczywistości magnaci Warner Bros., dorzucający swoje trzy grosze do każdego elementu Kinowego Uniwersum DC. Prym wiedzie tutaj Kevin Tsujihara, prezes firmy, ten sam, który miał nalegać na skrócenie filmu do dwóch godzin (wedle innych doniesień osobiście nadzorował pracę montażystów produkcji). Nie mam już żadnych złudzeń co do tego, że dygnitarze-biznesmeni w powstawanie DCEU wtrącali się z prędkością karabinu maszynowego. Staram się zrozumieć ich motywacje, w końcu wyłożyli oni pieniądze na produkt, a dostali coś, co uderzy ich po kieszeniach. Innymi słowy: panika. Od dwóch lat to najważniejsze słowo w Kinowym Uniwersum DC, stające się powoli jego synonimem. Dopóki najistotniejszym komponentem projektu będzie jednak wyłącznie kalkulacja finansowa, dopóty szanse na sukcesy artystyczne i ekonomiczne w perspektywie długofalowej są znikome. Do wyprowadzenia takiego wniosku nie potrzeba większego przygotowania analitycznego. Dość powiedzieć, że najjaśniejszym punktem DCEU pozostaje Wonder Woman, której reżyserka, Patty Jenkins, dostała pełną swobodę artystyczną. Trzeba mieć w sobie dużo samozaparcia, by nie zauważyć tego faktu. Wygląda jednak na to, że Warner Bros. w odniesieniu do filmów superbohaterskich to jedno wielkie miasto ślepców.
Nie zrozumcie mnie źle, ale tę rzecz trzeba w końcu powiedzieć: jesteśmy nieuświadomionymi hipokrytami. Autor tego tekstu w szczególności. Od marca zeszłego roku z nieskrywaną satysfakcją dworowaliśmy sobie z dokonań Snydera w Kinowym Uniwersum DC. Było śmieszno, było straszno, aż w końcu być przestało. Jak trwoga, to do Zacka – chciałoby się teraz powiedzieć. Z perspektywy czasu okazuje się bowiem, że to jedyny człowiek, który na DCEU faktycznie miał pomysł, wizję, jaką dwukrotnie albo próbowano albo mu po prostu przetrącono. Pal już licho, że na podstawie listy usuniętych scen możemy wyprowadzić wniosek, iż w Justice League chciał on znów zebrać kilka filmów w jednym dziele. Okazuje się jednak, że w swoim zamyśle był on przerażająco wręcz spójny – poszczególne wątki miały łączyć się w jedną całość, a niektóre elementy historii aż prosiły się o ich dalsze rozwinięcie. Snyder to żaden wizjoner czy tytan reżyserskiego fachu; to raczej solidny rzemieślnik, któremu w żaden sposób nie można odmówić, że robi coś, co kocha. Przypomnijcie sobie jego reakcje z zeszłorocznego Comic-Conu w San Diego, gdy prezentował widzom pierwsze fragmenty Justice League. Był autentycznie przerażony, niczym uczniak, który przyniósł na szkolny konkurs coś naprędce zmontowanego na zapleczu. Mogę się w tej konkluzji sakramencko mylić, ale podejrzewam, że za wizją Snydera jeszcze zatęsknimy – chodzi przede wszystkim o narracyjną spójność i patrzenie nieco dalej, niż wyłącznie na wyniki finansowe w box office. W dodatku autor prawdopodobnie jednego z najlepszych filmów komiksowych w historii, Watchmen, postanowił dla całego Kinowego Uniwersum DC się poświęcić, wystawiając się na ciosy za nie do końca swoją produkcję. Gdy Whedon, Johns i połowa Warner Bros. wsadza głowę w piasek, Snyder jest na posterunku – nawet jeśli to jego łabędzi śpiew w DCEU. Chapeau bas, Zack!
Kinowe Uniwersum DC powróci – jego twórcy mają ponad rok na zbiorową refleksję, rachunek sumienia i przygotowanie satysfakcjonującego zadośćuczynienia. Problem polega na tym, że Justice League tylko w części widzów może wybudzić nadzieję na lepsze jutro. Inni zawierzą w powodzenie projektu, bo po prostu nie mają innego wyjścia. Jak mawiał klasyk: czasem trzeba posiedzieć na tyłku, żeby później dobrze wstać. W oczach istotnej grupy odbiorców DCEU znalazło się w tej chwili na dnie; nawet jeśli nie z punktu widzenia artystycznego, to zapewne w perspektywie organizacyjnej. Podchodząc do sprawy przez ten drugi pryzmat, najpewniej gorzej być już nie może. Chciałbym wierzyć, że tylko głupiec zdecydowałby się na powtórkę z rozrywki i ponowne wsadzanie swoich macek w proces twórczy innej osoby. Sęk w tym, że momentami odnoszę wrażenie, iż możemy żyć w czasach zwiększonej aktywności głupców…
- 1
- 2 (current)
Źródło: Zdjęcie główne: Warner Bros./screenrant.com