Miałem już dość NCIS – rozmawiamy z Michaelem Weatherlym z serialu Bull
Przez trzynaście sezonów grał agenta Anthonyego DiNozzo w serialu Agenci NCIS, aż powiedział dość i postanowił spróbować sił we własnym show. Nam opowiada, co go do tego kroku zmotywowało i jakie to uczucie, gdy ciężar produkcji spada na jego barki.
DAWID MUSZYŃSKI: Czym tak urzekł cię Bull, że postanowiłeś porzucić ciepłą posadkę w obsadzie Agentów NCIS?
Michael Weatherly: To nie jest tak, że twórcy Bull mnie podkradli. Już wcześniej zapowiedziałem ekipie, że odchodzę z NCIS. Chciałem, by wszyscy się na to przygotowali i napisali takie zakończenie dla DiNozzo, aby jego zniknięcie było ciekawe i naturalne, a nie gwałtowne i niezrozumiałe dla widza. Nie chciałem przejść do następnego serialu sieci CBS, który byłby podobny do tego, z którego odchodzę. W styczniu 2016 roku dostałem scenariusz Bull i doszedłem do wniosku, że jest to kompletnie inna rzecz. Bardzo spodobał mi się jego psychologiczny aspekt oraz osoby za niego odpowiedzialne. Na pokładzie był już Rodrigo Garcia, który zrobił In Treatment dla HBO, Paul Attansio, który odegrał wielką rolę w stworzeniu serialu House M.D., no i Steven Spielberg, którego chyba nie muszę ci przedstawiać.
A nie chciałeś kontynuować przygody z DiNozzo w jego własnym serialu?
To było by chyba najbezpieczniejsze podejście dla CBS. Realizacja serialu, w którym DiNozzo prowadziłby swoją ekipę gdzieś w Europie. Tylko ja tego nie chciałem, to byłoby już odcinanie kuponów. Nie sądzę, by widzowie to kupili. Dlatego byłem bardzo wdzięczny telewizji, że postanowiła zaryzykować, dając mi zupełnie nową produkcję, zupełnie niezwiązaną ze światem NCIS.
Bull kręciliście, kiedy jeszcze grałeś w Agentach NCIS.
Dokładnie. To był dla mnie bardzo stresujący czas. Uwierz mi, że takie żonglowanie scenariuszami i gonitwa pomiędzy planami nie jest łatwa. Musiałem się pilnować, żeby mi się role nie myliły. Rodzina oglądała mnie tylko w weekendy, a i nawet wtedy nie miała ze mnie wielkiego pożytku. Byłem w stanie wegetatywnym. Czekałem, aż moja przygoda z NCIS się skończy i będę mógł się skupić tylko na jednej produkcji. Wiesz, jeśli pierwsze odcinki by nie chwyciły, to koniec. Zostaję na lodzie. Bezrobotny. Z łatką aktora, który porzucił dochodowy serial dla jakiegoś niewypału. Na szczęście było inaczej. Bull okazał się sukcesem, który stacja sprzedała do dwustu krajów. Mam nadzieje, że gdzie indziej spodoba się tak samo, jak amerykańskiej widowni.
Nie czujesz, że tematyka, którą poruszacie jest wtórna? Podobne rzeczy widzieliśmy już w Lie to Me z Tim Roth.
Może jest kilka wspólnych punktów, ale nasz serial traktuje o czymś zupełnie innym. Staramy się pokazać, jak wygląda wybór ławy przysięgłych w amerykańskich sądach oraz jak można za pomocą prostych technik wpływać na wynik rozprawy. Staramy się też odpowiedzieć na pytania: „jak wygląda proces myślowy sędziego?”, „o czym myślą świadkowie w dniu rozprawy?”. Wydaje mi się, że to bardzo ciekawy temat. Ludzie chcą zrozumieć, jak to wszystko działa, jakie rzeczy wpływają na to, że podczas wyborów prezydenckich wybieramy takiego kandydata, jak Donald Trump. Albo dlaczego Brytyjczycy głosowali za Brexitem, choć tak naprawdę nie chcą wyjść z Unii Europejskiej.
I ten serial pomoże im znaleźć odpowiedzi na te pytania?
Na te konkretne nie, ale pomoże zrozumieć sposób myślenia niektórych ludzi postawionych w trudnych sytuacjach czy myślących krótkowzrocznie lub egoistycznie.
Przygotowywałeś się do tej roli w jakiś szczególny sposób, czy poprzestałeś na zapoznaniu się ze scenariuszem?
Tak robiłem przy poprzednim serialu i zaczęło mnie to już nudzić. Dlatego bardziej się wysiliłem. Zacząłem oglądać różnego rodzaju rozprawy, zwracając uwagę na to, jak zachowuje się ława przysięgłych. Całkiem przypadkiem w telewizji leciał dokument o O.J. Simpsonie zatytułowany O.J.: Made in America. To była chyba jedna z pierwszych rozpraw, w której jedna ze stron zatrudniła konsultanta od ławy przysięgłych. Kogoś takiego jak grany przeze mnie Jason Bull. Obejrzałem też bardzo dużo włoskich filmów, w szczególności Felliniego. Zresztą to właśnie po obejrzeniu 8 ½ i La Dolce vita wpadłem na pomysł, jak powinien wyglądać Bull. Zapożyczyłem z tych dzieł charakterystyczne okulary. A to, że mój bohater jest też trochę arogancki i zadufany w sobie zawdzięczam Michaelowi Caine'owi i jego kreacji w Teczce Ipcress.
Pozwolono ci na taką samowolkę w tworzeniu postaci?
Nie (śmiech). Trochę zapędziłem się w swoich przygotowaniach. Pion produkcyjny poprosił mnie, bym trochę zwolnił z tym entuzjazmem i zapoznał się z scenariuszem dalszych odcinków. Twórcy chcieli, by John był tajemnicą odkrywaną przez widzów w każdym odcinku. Uszanowałem to podejście. Grany przeze mnie przez tyle lat agent był jak otwarta księga, nie zaskakiwał widzów. Tu miało być inaczej.
Mam wrażenie, że strasznie nie lubisz swojego poprzedniego serialu.
To tylko takie wrażenie. Odcisnął on na mnie bardzie duże piętno. Na przykład przez pewien czas zastanawiałem się, czy Bull nie powinien być taki jak Gibbs. Zimny, opanowany, taki postrach dla współpracowników. Po tym szybko się zreflektowałem, że widzowie by tego nie kupili.
Podobno w przebieralni powiesiłeś sobie specjalny plakat, który cię motywuje do pracy. Co on przedstawia?
Marcello Mastroianniego z filmu Obcy. Jego osoba zawsze była dla mnie inspiracją do dalszego rozwoju. Lubię czerpać inspirację z nieoczywistych miejsc. Dlatego za każdym razem, gdy mam wyjść na plan, siadam przed tym plakatem i zaczynam studiować twarz Mastroianniego. Chcę, by Bull był trochę jak on. Wyrachowany, opanowany, ale także uśmiechnięty i przyjacielski dla otaczających go osób.
Podobno na aktora grającego główną rolę w serialu spada także obowiązek utrzymania dobrej atmosfery na planie. To prawda?
Nie wiem, czy to nie jest zdradzanie jakichś tajemnic naszego zawodu, ale tak. Starałem się, by wszyscy czuli się równi i tak samo docenieni na planie. Nie miało dla mnie znaczenia, czy ktoś jest oświetleniowcem, człowiekiem od rekwizytów, czy przynosił jedzenie. Staram się zapamiętać każde imię i nie zwracać się do nikogo per noga. Wiem, że kamera pokazuje tylko aktorów w ładnych strojach, z naturalnym makijażem. Jednak za naszym serialem stoi liczna ekipa i jej też należy się uznanie. Bez nich bym tak daleko nie zaszedł. Jeśli operator nie będzie dobry, to mógłbym grać niczym Marlon Brando, a ludzie i tak przełączyliby kanał. Dlatego kiedy mamy przerwy, staram się trochę rozładować atmosferę jakimiś żartami, śpiewem. Zależy mi, aby ludzie się rozluźnili i pamiętali, że to, co robimy, to nie rozbrajanie min, czy operacja na otwartym sercu. Możemy się wyluzować i po prostu dobrze bawić. Oczywiście będąc przy tym stuprocentowymi profesjonalistami.
Wrócę jeszcze na chwilę do twojego poprzedniego serialu…
… ale ja nic nie wiem o nadchodzący sezonach Agentów NCIS. Serio.
Akurat chciałem spytać o Dark Angel. Wiele osób kojarzy cię z tą produkcją?
A wiesz, że nie? Bardzo rzadko ktoś sobie przypomina, że tam grałem. Pamiętam, że chyba podczas kręcenia jednego z odcinków szóstego sezonu NCIS jeden z gościnnych aktorów w połowie dnia zdjęciowego nagle odwrócił się do mnie i powiedział: „Męczy mnie to od kilku dni. Czy ty nie grałeś tego gościa na wózku inwalidzkim w tym serialu z Jessicą Albą?”. Powiedziałem, że tak, to ja. Po czym usłyszałem: „Stary, ale przytyłeś”. I tak rozwiązała się tajemnica, czemu nikt mnie nie kojarzy. Przytyłem i nie jestem do siebie z tamtego okresu podobny.
Zdziwiłeś się, że ten serial został zdjęty z anteny?
Nie. Wydaje mi się, że trochę wyprzedził swój czas, ale i tak długo się utrzymał. Poza tym zaczęliśmy chyba dochodzić do ściany, przynajmniej jeśli chodzi o moją postać. Jeśli by go kontynuowano, to pewnie i tak beze mnie.
Źródło: zdjęcie główne: CBS