Mumia - 25 lat kopania tyłka Imhotepowi. TAK się robi dobre kino przygodowe
W 1999 roku zadebiutował film przygodowy Mumia, który – jak się okazuje – bez problemu przetrwał próbę czasu.
Mumia to było coś niespodziewanego w 1999 roku. Dostaliśmy gościa w bandażach rodem z horrorów sprzed wielu dekad. Nikt nie spodziewał się, że mało znany Stephen Sommers zrobi z tego ponadczasowy film przygodowy w klimacie Indiany Jonesa. Czy po 25 latach produkcja bawi tak samo? I czy wygląda na tyle dobrze, byśmy mogli uwierzyć w ten świat?
Mumia, czyli ponadczasowa przygoda
Odpowiedzmy od razu na postawione wyżej pytanie: tak, to nadal świetne kino przygodowe. Okazuje się, że Stephen Sommers naprawdę miał świetny pomysł na to, jak opowiedzieć tę historię, odchodząc od kina grozy. Być może w 1999 roku niektóre negatywne recenzje brały się z tego, że filmowiec porzucił horror na rzecz przygody à la Indiana Jones, która w swojej definicji ma wpisaną lekkość i głupkowatość.
To zawsze był przyjemny odmóżdżacz, dostarczający wrażeń, emocji i energetycznej rozrywki. Można powiedzieć, że postać mumii została odczarowana, bo w końcu można było na nią patrzeć bez przechodzących po plecach ciarek – strachu czy żenady. O swoim uniwersalnym podejściu do tematu Sommers mówił wielokrotnie przed premierą i wiele lat po niej. Jego starania przełożyły się na ponadczasowe dzieło. Filmowi nie da się odmówić uroku, charakteru – tego czegoś, co powoduje, że nadal ogląda się go z uśmiechem na twarzy.
Stephen Sommers mówił swego czasu, że od dziecka marzył o zrobieniu filmu o mumii. Patrząc na to, ile serca wlał w produkcję z 1999 roku, jestem w stanie uwierzyć, że nie było to tylko PR-owe gadanie, a szczere wyznanie kogoś podekscytowanego tym, co robi. Da się zauważyć, że w sequelu pt. Mumia powraca trochę zatracił ten żar i za bardzo polegał na efektach komputerowych (Król Skorpion wyglądał szkaradnie nawet w dniu premiery).
Mumia – genialna obsada z Fraserem
Jeśli chodzi o sposób opowiadania historii, mamy znakomite tempo i świetnie budowany klimat wynikający z osadzenia fabuły w Egipcie i latach 20. XX wieku. A do tego dochodzi kapitalna obsada. Brendan Fraser okazał się idealną mieszanką twardziela, charyzmatycznego zawadiaki i ekranowego śmieszka. Kino potrzebuje takich charakterów! Idealnie oddawał ten typ bohatera przygodowego, który ma w sobie coś z Indiany Jonesa i postaci granych przez legendarnego Erolla Flynna. Co ciekawe, Leonardo DiCaprio do końca walczył o tę rolę, ale był zakontraktowany na film Niebiańska plaża – jego twórcy nie zgodzili się na przesunięcie prac na planie, bo i tak dostali większy budżet tylko z uwagi na aktora.
Obok tego mamy 29-letnią Rachel Weisz (jedną z najlepszych obecnie pracujących aktorek), która zbudowała kreację wyjątkowo interesującą. Jej postać stała w rozkroku pomiędzy starym schematem kina przygodowego (typowej damy w opałach) a nowoczesnością (bo Eve brała sprawy w swoje ręce). Pomiędzy Fraserem a Weisz wytworzyła się ekranowa chemia, dzięki której znakomicie wypadli na ekranie. Ta relacja, nawet ze skradzionym przez Ricka pocałunkiem, jest szczera, prawdziwa i nie przekracza żadnych granic. Właśnie taka w stylu kina z lat 30. czy 40., do którego Sommers chętnie nawiązuje. Jest też oczywiście John Hannah jako brat Eve i postać bardziej humorystyczna – staje się dobrym wsparciem dla głównych bohaterów. A charyzmatyczny Arnold Vosloo jako Imhotep to kropka nad i.
Poczucie humoru też jest ponadczasowe, bo Sommers poszedł w prostotę, a nie prostackość. Nie przesadził ze slapstickiem, ale w dość uroczy sposób i zarazem naturalnie zbudował humor sytuacyjny, który nadal bawi. Nie przekracza granicy dobrego smaku czy głupoty. Żart staje się nieodłącznym elementem lekkości i przygodowej nutki, która wciąż potrafi ekscytować.
Mumia, czyli dlaczego film nadal wygląda dobrze
Seria Mumia jest znana z tego, że źle wykorzystywała efekty komputerowe. I to nie jest ocena po czasie – to było widoczne już w tamtych latach. Drugą i trzecią część od razu krytykowano za CGI.
Mumia z 1999 roku była jednak inna. To były czasy, gdy jeszcze eksperymentowało się z efektami komputerowymi. Zastanawiano się, jak dzięki nim wzmocnić historię i pracę aktorów. Stephen Sommers podszedł do Mumii podobnie jak Steven Spielberg do Parku Jurajskiego – używał CGI wtedy, kiedy było to konieczne, a nie co chwilę. Na przykład Imhotep w rozkładającej się formie to CGI. Co ciekawe, ten efekt nadal prezentuje się dobrze – nie razi za bardzo niedopracowaniem ani sztucznością, bo ta w definicji była wpisana w tę postać. Biorąc pod uwagę najnowsze hollywoodzkie superprodukcje, śmiem twierdzić, że pod tym względem Mumia przewyższa ich dopracowaniem i efektownością, chociaż oczywiście widać, w jakich scenach aktorzy grali na tle green screenu. Nawet jak Rick walczy z umarłymi strażnikami, to ma to charakterystyczny styl. Nie myślimy sobie "o, jak to źle wygląda"!
Mumia, podobnie jak wspomniany Park Jurajski, nie epatowała CGI do przesady, a opierała się na praktycznych rozwiązaniach. Większość filmu kręcono w prawdziwych lokacjach (Hamunaptra była zbudowana wewnątrz... wulkanu!). Twórcy nie mogli kręcić w Egipcie, więc wybrali się na pustynię Maroko. Do tego mamy dużo pięknych scenografii, charakteryzacji i innych prawdziwych rozwiązań – np. ogień na statku czy kapłani Imhotepa, w których wcielili się przebrani kaskaderzy. Gdy dochodzi do starcia, mamy CGI jedynie lekko wzmacniające efekt – praktycznie jest niedostrzegalne. Imponujący jest też sam początek w starożytnym Egipcie. Współcześnie oparto by krajobraz miasta na CGI, a tutaj? Twórcy świetne wykorzystali miniatury. Dobrze to wygląda i nadaje Mumii ponadczasowy charakter.
Film z 1999 roku nie był przełomem, ale też nikt tego nie oczekiwał. Nie każda produkcja musi być rewolucją w kinie. Fakt jednak jest taki, że w odróżnieniu od wielu ambitnych projektów, które miały coś zmienić, Mumia osiągnęła swój cel. Po 25 latach nadal nas bawi! W dzisiejszych czasach brakuje takiej rozrywki!
Mumia – jak potoczyły się losy aktorów?