Nasza produkcja to kopalnia wiedzy – rozmawiamy z Jenną Coleman z serialu Wiktoria
Jenna Coleman od dwóch sezonów wciela się w rolę królowej Wiktorii. Z okazji drugiego sezonu, który możemy oglądać na HBO, pojechaliśmy do Londynu, by spotkać się i porozmawiać z aktorką o tajemnicach królewskiego dworu.
DAWID MUSZYŃSKI: Zastanawiam się, czy Victorię można potraktować jako lekcję historii?
„Jenna: Moim zdaniem tak. Staramy się bardzo wiernie odtworzyć życie królowej Victorii i jej najbliższych osób. Oczywiście na drugim planie pojawia się kilkoro fikcyjnych bohaterów, ale ich działania mają na celu urozmaicenie fabuły i nie wpływają jakoś znacząco na losy królowej. Ja sama dowiedziałam się bardzo wiele na temat życia tej niezwykle charyzmatycznej władczyni, a staram się zapoznawać z jej historią równolegle z tym, co dzieje się w naszym serialu. Tak więc nie wiem na razie nic, oprócz tego, o czym uczyłam się w szkole, czyli o tym co wydarzyło się po urodzeniu pierwszego dziecka.
Coś cię zaskoczyło?
Wiele rzeczy, choć żadna z nich nie była chyba przełomowa. Śmiałam się, gdy dostałam kopię listów od lorda Melbourne, który zwrócił jej uwagę, że nie powinna wypijać całej butelki wina do każdego posiłku. Zdziwiłam się też, że Victoria pisała raz w roku do Człowieka Słonia. Prowadziła też swoje prywatne śledztwo, by poznać tożsamość Kuby Rozpruwacza, pisząc co chwila do policji z różnymi pytaniami. Takich rzeczy jest mnóstwo. Można by było o tym zrobić oddzielny serial (śmiech).
Wiele aktorek przed tobą odgrywało Victorię na dużym i małym ekranie. Inspirowałaś się nimi?
Było to bardzo pomocne w budowaniu postaci. Podobała mi się kreacja Emily Blunt w Młodej Wiktorii i w sumie to była jedyna znana mi produkcja opowiadająca o wczesnym życiu królowej. Reszta raczej skupiała się na późniejszych wydarzeniach. Rozumiem, że to przez fakt, iż mało o tym życiu tak naprawę wiadomo. Pierwsze fotografie Victorii pojawiły się dopiero, gdy była już dużo, dużo starsza. Stąd to utrwalenie jej wizerunku jako mało przyjemnej staruszki z ciągłym grymasem niezadowolenia na twarzy. Jeśli mam jednak wybrać mój ulubiony film o niej, to będzie to bezapelacyjnie Jej wysokość Pani Brown i kreacja Judi Dench, którą ostatnio zresztą powtórzyła w Victoria and Abdul. Tego jeszcze niestety nie miałam okazji zobaczyć.
Oglądałaś też The Crown by zobaczyć, jak konkurencja podeszła do tematu ukazania rodziny królewskiej?
Oglądam ten serial, ale nie z tego powodu. To jest świetnie zrobiona produkcja. Zakochałam się w niej od pierwszego odcinka. Twórcy wykazali się wspaniałym wyczuciem i umiejętnością obserwacji tego co dzieje się w rodzinie królewskiej. Potrafią to też z niezwykłą finezją przenieść na ekran, tak by nas nie zanudzić specyficzną nomenklaturą. Nie staram się porównywać obu tych produkcji, bo mija się to z celem. Jedyne podobieństwo polega na tym, że obie opowiadają o młodych kobietach, które niespodziewanie muszą przyjąć ogromną odpowiedzialność. Dla Elżbiety z The Crown, bycie królową oznacza coś w rodzaju zamknięcia w złotej klatki. Więzienia. Dla Victorii paradoksalnie objęcie tronu oznaczało wolność, ponieważ wyrywało ją z systemu Kensington. Ona do 18. roku życia nigdy nie była z mężczyzną sam na sam.
Jak rozumiem, całą wiedzę zdobywasz z licznych dzienników, które prowadziła Victoria.
To istna kopalnia wiedzy. Można poznać jej tok myślenia i zobaczyć, skąd w niej taki upór w walce o swoje zdanie. Zauważyłam też, że Victoria bardzo rzadko pozwalała na to, aby ktoś mógł się do niej zbliżyć. Ale jeśli już złapała z kimś tę nić porozumienia, to była w stanie za tą osobą w ogień skoczyć. To bardzo rzadka cecha. Zwłaszcza u monarchów.
Mało było taki osób.
Ponieważ większość traktowała ją z góry jako królowe, kogoś w rodzaju nadczłowieka. Usługiwali jej. Potakiwali. Nie chcieli z nią normalnie porozmawiać. Rozśmieszyć. Ona była otoczona przez setki ludzi, ale tak naprawdę była bardzo samotna. Stąd wzięło się całe zamieszanie z Johnem Brownem czy z Abdulem. Cały czas szukała kogoś, kto by się przed nią otworzył i być może czegoś nowego nauczył.
Jako że jesteś już pewnego rodzaju ekspertką w tym temacie, zastanawiam się, czy jest jakaś znacząca różnica pomiędzy urodzeniem się w rodzinie królewskiej a dołączeniem do niej dzięki małżeństwu?
To zależy od danej ery. W przypadku Victorii to była kwestia dziedziczenia, o czym nikt tak naprawdę jej nie poinformował. Nikt nie powiedział: „Kochanie kiedyś zostaniesz królową”. Odkryła to sama w wieku 11 lat. Można powiedzieć, że dostała koronę w spadku. Zostało to przyjęte przez dwór raczej chłodno. Więc w sumie chyba nie ma to znaczenia, czy jest się urodzonym monarchą, czy mianowanym przez małżeństwo. Wszystko zależy od osobowości. To dla drugiej strony jest zawsze kłopotliwe. Weźmy na przykład Alberta, który z góry wiedział, że nie będzie panem własnego domu. To Victoria zawsze będzie miała więcej do powiedzenia, będzie w centrum wydarzeń. On na zawsze pozostanie w jej cieniu. Mam wrażenie, że nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, gdy brali ślub. Dlatego przez pierwsze dwa lata ich małżeństwo było pełne różnego rodzaju turbulencji. Dopiero później doszli do jakiegoś porozumienia.
Zauważyłem też, że lubisz projekty kostiumowe.
Tak, podoba mi się ta podróż w czasie, gdy mogę cofnąć się do przeszłości i poczuć się, jak ludzie żyjący właśnie na dworze Victorii.
Takie to przyjemne?
Przez pierwszy miesiąc bardzo. Jednak po siedmiu miesiącach noszenia gorsetu moje ciało zaczęło się buntować. Po prostu nie mogło znieść tego ciągłego wyprostowania. Nie dziwię się, że Victoria chciała to wszystko rzucić w diabły i po prostu pobiegać po trawie, czy się w niej turlać.
Zaobserwowałem też, że fani niezbyt cieszą się z tego przywiązania do historii. Chcieliby dokonać pewnych korekt.
Tak było w przypadku związku Victorii z Lordem Melbourne, który był dla niej wspaniałym przyjacielem i mógł być kimś więcej. Oczywiście ten związek był z góry skazany na porażkę ze względu na różnicę wieku. Wiem, że fani chcieliby zobaczyć, jak ten związek mógłby wyglądać, i nie byli zadowoleni z pojawienia się Alberta, bo to automatycznie oznacza nową opowieść z nowym bohaterem, który wypycha starego. Ale tak wyglądała rzeczywistość.