Zabójstwo made in Poland. Seryjni mordercy w rodzimym kinie
Tak jak polskie science fiction, tak jak polskie kino grozy, tak też motyw seryjnych morderców był przez długie lata niemal nieobecny w twórczości rodzimych filmowców. Obecnie ta tendencja się zmieniła, a na ekrany coraz częściej trafiają obrazy opowiadające o krwawych sprawach goszczących niegdyś na pierwszych stronach gazet.
Hollywood chętnie sięga po głośne procesy z udziałem ludzi, których bestialskie czyny po dziś wprawiają w osłupienie i jeżą włos na głowie. Bohaterami filmów byli już m.in. Aileen Wuornos, Ted Bundy, John Reginald Christie, John Wayne Gacy, a w przypadku Charlesa Mansona i jego bandy można mówić niemal o wyodrębnieniu całego nurtu czerpiącego inspiracje z makabrycznych dokonań tej grupy. Dlaczego polskie kino nie dotykało motywu seryjnego mordercy? Przecież i w kraju nad Wisłą istnieje bogata galeria zwyrodnialców spędzających niegdyś sen z powiek funkcjonariuszy próbujących postawić ich przed sądem.
Zachłyśnięta przemocą Fabryka Snów nie ma oporów przed podejmowaniem tematów, w które wpisuje się brutalność oraz rozlew krwi. Ponadto kino gatunkowe to tamtejszy fenomen. Amerykanie właściwie od zawsze przyporządkowują filmy do konkretnych gatunków, aby poinformować widza, z czym właściwie będzie się mierzyć podczas seansu. W Polsce sprawa wyglądała zgoła inaczej ze względu na sytuację polityczną. Możemy mówić o dorobku kina autorskiego, dokonaniach Polskiej Szkoły Filmowej czy epoce Moralnego Niepokoju, ale film rozrywkowy był spychany na bok jako pozbawiony większych ambicji i artystycznych walorów. Rozwija się komedia, ale kryminał, w który naturalnie wpisują się opowieści o seryjnych mordercach, był marginalizowany i co najwyżej wykorzystywany w celach propagandowych. Przy lansowanej tezie, że w Polsce nie istnieje “uformowane środowisko kryminalne” nie powinno to szczególnie dziwić, zresztą władza ludowa starała się skrzętnie tuszować sprawy grasujących na ulicach zabójców. Nie tyle, aby nie siać w społeczeństwie strachu, a po to, by nie plamić dobrego imienia państwa mogącego się pochwalić tym, że jego obywatele żyją w bezpieczeństwie, dzięki sprawnie działającym służbom. Z tego powodu w rodzimej kinematografii możemy liczyć nie tyle na rasowy kryminał, co na film milicyjny będący karykaturalną hybrydą filmu detektywistycznego i kryminalno-sensacyjnego. Głównym celem przyświecającym nurtowi było przekonanie widza do ufności wobec Milicji Obywatelskiej, a wśród jego reprezentantów można wymienić Zbrodniarza i pannę Janusza Nasfetera, Tylko umarły odpowie Sylwestra Chęcińskiego, Zbrodniarza, który ukradł zbrodnię Janusza Majewskiego czy najsłynniejszy przykład, czyli serial „07 zgłoś się z Bronisławem Cieślakiem jako porucznikiem Borewiczem.
Nie jest oczywiście tak, że kryminał trafił pod strzechy polskiego kina dopiero w nowym stuleciu. Jeszcze w 1961 roku Stanisław Bareja wyreżyserował Dotknięcie nocy na podstawie scenariusza autorstwa Aleksandra Ścibor-Rylskiego bazującego na sprawie z 10 stycznia 1957 roku z Pleszewa. Wówczas to, wczesnym rankiem, trzech sprawców napadło na konwój bankowy. Zastrzelone zostały cztery osoby, a wśród ofiar znajdowała się kobieta w ciąży. Jednak sięgnięcie po wątek seryjnego mordercy można zaobserwować dopiero w 1978 roku w Wśród nocnej ciszy Tadeusza Chmielewskiego, dziele pozostającym do dziś najciekawszym ujęciem motywu w polskiej kinematografii. Obraz jest adaptacją powieści Śledztwo prowadzi radca Heumann czeskiego pisarza Ladislava Fuksa. Reżyser Jak rozpętałem drugą wojnę światową czy Ewa chce spać silnie naznaczył swój film artystyczną wizją i pod powierzchnią kryminalnej intrygi opowiadał także o związkach łączących mężczyzn, z czego najważniejszym wątkiem uczynił relację ojciec-syn.
Po transformacji systemowej wiele się nie zmieniło. Owszem, polscy reżyserzy zaczynają kopiować amerykańskie wzorce, a film policyjny ma się u nas bardzo dobrze - przynajmniej pod względem ilościowym, bo z jakością bywało różnie. W latach 90. powstaje u nas zaledwie garstka dzieł nawiązujących do seryjnych morderców. Wśród są Polska śmierć, film telewizyjny Waldemar Krzystek, oraz dokumentalny Jestem mordercą… Maciej Pieprzyca. Te nazwiska powrócą, bo i twórcy mieli jeszcze okazję do zgłębienia tematu w swoich przyszłych dokonaniach.
Za przełomowy należy uznać 2005 rok, kiedy to powołano do życia Polski Instytut Sztuki Filmowej zarządzany przez samych filmowców (obecnie, po ingerencji Piotra Glińskiego w struktury instytucji, nie jest to już takie oczywiste). Z roku na rok zaczyna rosnąć liczba produkowanych filmów. I tak w 2005 roku powstało 29 pełnometrażowych fabuł z czego 16 miało swoje kinowe premiery. Jednak w 2016 liczba ta wzrosła do 49 dzieł. Rośnie też frekwencja widzów w kinach - w ubiegłym roku na rodzime produkcje wybrało się 13 mln osób, tym samym pobito rekord frekwencji z 2011 wynoszący 11,8 mln widzów, którzy rozsiedli się na salach podczas projekcji polskich filmów. Przy galopującym rozwoju naturalny stał się rozwój kina gatunków, a twórcy zaczęli sięgać też po zapomniany motyw seryjnego mordercy. Począwszy od 2014 roku do dystrybucji wchodzi przynajmniej jeden film rocznie z wątkiem wielokrotnego zabójcy, często są to dzieła oparte na faktach.
- 1 (current)
- 2