Ridley Scott o Wychowane przez wilki: Science fiction desperacko potrzebuje świeżości [WYWIAD]
Na HBO GO trafia dziś premierowo nowy serial Wychowane przez wilki, którym Ridley Scott wraca do telewizji. Mieliśmy możliwość wirtualnego spotkania z tym wybitnym reżyserem i rozmowy na temat tej produkcji. Nie zabrakło też pytania o kontynuację Gladiatora.
DAWID MUSZYŃSKI: Science fiction poprzez pokazanie przyszłości bardzo często daje komentarz dotyczący teraźniejszości. Czy widzowie potrafią odczytać zawarte w nich aluzje?
RIDLEY SCOTT: Z tym jest trochę tak, jak z robieniem filmów historycznych. Okazuje się, że nie potrafimy wyciągnąć wniosków z minionych wydarzeń. Nie uczymy się na błędach. Dlatego zaczęliśmy sięgać po opowieści science fiction, tworząc alternatywne światy w przyszłości, które powinny być dla nas takim dzwonkiem alarmowym. Pokazaniem, co może się wydarzyć, jeśli nie zaczniemy myśleć nad skutkami tego, co robimy tu i teraz, i nie staniemy się odpowiedzialni.
Odnoszę wrażenie, że w Wychowane przez wilki staracie się z Aaronem Guzikowskim pokazać, jak wielkim zagrożeniem jest zbyt mocne połączenie naszego życia z technologią.
Oczywiście. Teraz nasze życie jest bardzo silnie uzależnione od technologii. Wiele osób nie wyobraża sobie spędzenia jednego dnia bez smartfona w kieszeni. Bardzo często zastanawiam się, czy to my używamy tych urządzeń, czy to one korzystają z nas. Wykorzystują nas do transportu z punktu A do punktu B. W tym wypadku mamy androidy, które mają za zadanie rozpocząć cywilizację od zera na nowej planecie. Są nowoczesną wersją Adama i Ewy, którzy mają w raju reaktywować rasę ludzką. Naprawić błędy, które poczyniliśmy na Ziemi.
Czyli zacząłeś się zastanawiać, jak bardzo sztuczna inteligencja zaczęła wypływać na nasze życie codzienne.
Zawsze mnie fascynowało, że gdy mówimy „sztuczna inteligencja”, od razu wyobrażamy sobie robota o ludzkich kształtach. Tymczasem, gdy pierwszy raz miałem styczność z A.I., był to kwadratowy komputer, który został zaprojektowany do tego, by stworzyć jeszcze lepszy superkomputer. Gdy tego dokona, wszyscy będziemy mieli przechlapane, bo ta maszyna będzie wiedziała, jak bardzo ograniczona i głupia jest rasa ludzka.
Jak stworzyć świat przyszłości, by nie kopiować swoich poprzednich filmów?
To wyzwanie. Zrobiłem już kilkanaście filmów science fiction i przy każdym z nich musiałem się wysilić, by nie były kopią poprzednich. W pełni poddaję się swojej intuicji, aby uniknąć powtarzania tych samych pomysłów, a że mam już ogromne doświadczanie i wyrobioną renomę, to mogę sobie na to pozwolić. Wiem, że brzmi to patetycznie i tak, jak bym się wywyższał, ale taka jest prawda. Inaczej pewnie bym musiał słuchać wskazówek innych osób. Na szczęście już nie muszę. Usiadłem więc pewnego dnia w salonie i zadałem sobie pytanie: „Jak do cholery stworzyć świat inny od tych, które stworzyłem dotychczas”. Tekst Aarona jest tak egzotyczny, a świat w nim opisany jest tak szeroki i zarazem świeży, że bardzo łatwo sprowadzić go do banału. Stanąłem więc w obliczu ogromnego wyzwania, a w tym wieku nie zdarza mi się to często. Czy intuicja mnie nie zawiodła, przekonamy się już niedługo, gdy widzowie sięgną po nasz serial i odwiedzą planetę, jaką dla nich przygotowaliśmy. To będzie wielki test. Wiem, że ostatnio nie wszystkie moje wizje spotykają się z aprobatą fanów, no ale trudno. Raz się żyje.
Z tego, co wiem, inspiracje brałeś ze wszystkiego, co znajdowało się w twoim otoczeniu. Statek, na pokładzie którego przylatują androidy swoim wyglądem jest zbliżony do twojej… golarki.
Najprostsze pomysły są zawsze najlepsze. Oczywiście statek kosmiczny, na pokładzie którego znajduje się nowa, ulepszona wersja Adama i Ewy oraz ludzkie zarodki, powinien być spektakularny. Przynajmniej w założeniu. I spędziłem wiele nocy, kreśląc różnego rodzaju szkice tej futurystycznej arki. Nic jednak nie pasowało. Pewnego poranka wpatrywałem się w moją elektryczną golarkę i pomyślałem sobie: „Cholera jasna, to jest to!”. Proste, a zarazem futurystyczne.
Ukończyłeś szkołę artystyczną i jestem ciekaw, jak mocno edukacja, którą tam odebrałeś, wpływa na twój proces twórczy?
Powiem ci tak, szkoła była dla mnie stratą czasu. Nie lubiłem jej, a ona nie lubiła mnie. Na kilkanaście przedmiotów ocenę wyższą niż zaliczającą miałem tylko z jednego przedmiotu. Rozumiesz: jednego! Byłem uznawany za głąba. Jednak w jednej rzeczy byłem naprawdę niezły i była nią sztuka. W szkole artystycznej spędziłem siedem lat mojego życia, czyli praktycznie zbliżyłem się do doktoratu. To było dawno temu, ale po dziś dzień za każdym razem, gdy coś tworzę, wykorzystuję wiedzę, którą nabyłem w tej szkole.
A w jaki sposób w takim razie opracowałeś wygląd androidów, by nie kopiować wcześniejszych swoich projektów?
Trudno było znaleźć aktorów, którzy mogą z powodzeniem udawać roboty. Mam nadzieję, że nikt tego nie przetłumaczy Amandzie Collin, ale gdy ją zobaczyłem, automatycznie pomyślałem o Davidzie Bowiem. Dlatego Matka ma taką fryzurę i czerwone włosy (śmiech). Następnie chciałem, by te androidy były nagie, bo nie znają takiego uczucia jak wstyd. Jednak pomyślałem, że władze HBO mogłyby dostać ataku serca, gdybym im to pokazał. Jest to bardzo odważna telewizja, ale raczej nie aż tak (śmiech). Podczas jednego ze spacerów po londyńskiej dzielnicy Soho, gdy wracałem z mojego biura, przechodziłem obok sklepu Agent Provocature, gdzie na wystawie stał manekin w takim elastycznym ubraniu. Powiedziałem mojej asystentce, że ma natychmiast taki kupić i sprawdzimy nie tylko jak leży na aktorze, ale też co można w nim robić. Okazało się też, że elastyczność stała się dla mnie genialną metaforą nagości. Taka stała za tym logika: mieli być nadzy, ale nie mogą być nadzy. Wydaje mi się też, że gdyby nie mieli ubrań, skupialiby na sobie zbyt dużą uwagę widzów. Umknęłaby nam historia, bo wszyscy patrzyliby na biust Amandy lub przyrodzenie Abubakara, a nie o to przecież nam chodziło.
Co dokładnie cię skłoniło do tego, by po prawie 60 latach wrócić do telewizji? Bo w ostatnich latach piastowałeś wyłącznie role głównego producenta. Nie spieszyłeś się, by stanąć za kamerą.
Scenariusz. Był tak inspirujący. Pomyślałem, że jeśli tego nie wyreżyseruję, to będę tego żałować. A ja już nie mam czasu na to, by pluć sobie w brodę, że czegoś nie zrobiłem. Pamiętaj też, że nie pracowałem w BBC przy banalnych projektach. To były godzinne czy dwugodzinne projekty nadawane na żywo. Mogłem jednocześnie dyrygować pracą sześciu kamer, a to, co rejestrowały, oglądało w tym samym czasie 13 milionów ludzi w Wielkiej Brytanii. Była to wielka odpowiedzialność, ale też wielkie wyzwanie, które mnie podniecało. To doświadczanie nauczyło mnie szybkiej pracy na planie filmowym, co później owocowało przy kinowych projektach i stało się moją wizytówką. Nienawidzę tracić czasu na planie.
A jak oceniacz obecny stan gatunku science fiction zarówno na małym, jak i na dużym ekranie?
Wydaje mi się, że ten gatunek desperacko potrzebuje świeżości. Problemem jest to, że gdy już pojawi się jakiś ciekawy pomysł, to jest on kopiowany na milion sposobów i traci swoją oryginalność. Całe generacje zajmują się sprytnym kopiowaniem cudzych pomysłów, zamiast wymyślać coś własnego. Nawet jeśli te historie mają ciekawy punkt wyjścia, to toną we wtórnych banałach, jakie znamy z innych filmów. Dlatego tak ostrożnie podchodzę do każdego nowego projektu. Boję się, że też wpadnę w taką pułapkę jak reszta. Siedzę więc i cały czas kombinuję, jak tu stworzyć coś nowego, niepowtarzalnego. Tekst, który dostarczył mi Aaron, dał mi taką możliwość. Był dla mnie inspiracją, a gdy jestem czymś zainspirowany, to automatycznie widzę przed oczami obrazy. Staram się je wtedy uchwycić i zrealizować.
Wychowane przez wilki uderza mocno w tony religijne…
Ponieważ religia jest dużą częścią naszego życia, czy tego chcemy, czy nie. Stykamy się z nią wszędzie. Staniemy pewnego dnia na rozdrożu, gdzie będziemy musieli zdecydować, czy chcemy wierzyć w naukę, a może w jakieś mityczne bóstwa czy siły natury. Każda z tych dróg w dłuższej perspektywie staje się równie problematyczna i sprowadza się do jednego: jaki jest sens naszego istnienia. Każda religia go jakoś definiuje, dając nam tym samym cel w życiu. Nadaje mu znaczenie. Łączy ludzi i daje im możliwość stworzenia wspólnie pięknych rzeczy, a czasami niewyobrażalnie okrutnych. Nasz serial nie daje odpowiedzi, czy wiara jest czymś dobrym, czy złym. Pokazuje po prostu jej blaski i cienie, a to widz oceni, sam przed sobą, jak jest naprawdę.
W serialu inspirowaliście się mitraizmem, czyli kultem solarnego boga Mitry.
Specjalnie sięgnęliśmy po wiarę, która była na ziemi jeszcze przed chrześcijaństwem. Jeśli cofniemy się do czasów Egipcjan, zobaczymy coś, co w obecnych czasach większości kapłanów nie mieści się w głowach, czyli pełną symbiozę pomiędzy technologią a wiarą w bogów. Nikomu to wtedy nie przeszkadzało. Widzimy to zarówno w budynkach, które powstawały na cześć danych bogów, jak i grobowcach. Nikt nie wie, jaka myśl architektoniczna za tym stała, ale to jest teraz nieistotne. Egipcjanie byli zafascynowani życiem po śmierci i do zgłębienia tej tajemnicy wykorzystywali swoją naukę.
Nie zwalniasz tempa i zaraz wracasz na plan nowego projektu z Benem Affleckiem, który jest współautorem scenariusza.
Film nazywa się Ostatni pojedynek i jest to dramat oparty na powieści Erica Jagera, a w obsadzie oprócz Bena zobaczysz jeszcze Adama Drivera i Matta Damona. Będzie to historia dwóch przyjaciół normańskiego rycerza Jeana de Carrougesa i dziedzica Jacquesa Le Grisa. Pierwszy z nich idzie na wojnę, a gdy wraca, oskarża Le Grisa o zgwałcenie swojej żony Margerite de Carrouges. Nikt jednak nie bierze tych oskarżeń na poważnie, dlatego rycerz apeluje do króla Francji. Ten podejmuje decyzję, że obaj mężczyźni stoczą pojedynek na śmierć i życie. Ten, który pozostanie przy życiu, zostanie ogłoszony zwycięzcą jako znak woli Bożej. Jeśli przegranym okaże się Jean de Carrouges, to jego żona zostanie spalona na stosie, co będzie karą za złożenie fałszywego oskarżenia.
Tyle mówiłeś dziś o tym, że nie chcesz się powtarzać, ale miewasz też momenty, kiedy wracasz do swoich dawnych projektów, co nie zawsze podoba się fanom. Teraz krążą plotki o tym, że chcesz zrealizować kontynuację Gladiatora?
Jest taki pomysł, ale jak już mówiłem kilku dziennikarzom, na razie pracuję nad scenariuszem, który by mi odpowiadał, a to jest cholernie trudne. Nie mogę ot tak sobie przywrócić do życia Maximusa. A nawet jak to zrobię, to muszę mieć ku temu jakiś sensowny powód. Na razie sprawdzam w głowie i na papierze różne warianty. Projekt ten jednak nie jest w tak zaawansowanym stadium, żeby ekipa filmowa mogła stać już w blokach startowych. Ba, może nawet być tak, że nigdy nie dojdzie do realizacji tej wizji. Zobaczymy. Na razie w wolnych chwilach, których za dużo nie mam, dłubię przy tekście.