Sędzia Dredd – człowiek zwany prawem
Legenda najtwardszego z Sędziów patrolujących futurystyczne miasto Mega-City One, spersonifikowanego testosteronu jakim jest Sędzia Dredd, narodziła się w dosyć niepozornych okolicznościach.
Demokracja i świadomość
Z powodu takich założeń serii, na początku lat 90. postanowiono zrewitalizować koncepcję przygód nieugiętego stróża prawa. W tym czasie połowa ludzi związanych z jego przygodami chciała, aby komiks poszedł w stronę całkowitej parodii amerykanizacji, znosząc wszelkie ograniczenia i nastawiając się na brutalną oraz maksymalnie krwawą jatkę. Na szczęście druga część redakcyjnego obozu obstawiała za tym, aby komiks ewoluował w inną stronę, rozwijał się, ponieważ miał już niezwykle mocno ustabilizowane podstawy do kreowania ambitniejszych historii. Ostatecznie druga opcja wygrała, sam komiks został w większym stopniu upolityczniony, a Dredd w końcu, po latach, zaczął się zastanawiać się nad systemem, któremu podlega. W autorytarnym świecie coraz mocniej do głosu zaczęło dochodzić takie słowo jak „demokracja”, o którym większość ludzi całkowicie zapomniała. Światło dzienne ujrzała legendarna historia Letter From a Democrat, która przedstawiła świat przeciętnych obywateli żyjących w ciągłym strachu przed broniącymi ich sędziami i zakończyła się śmiercią niejakiej Hester Hyman, która prosiła Dredda o zabicie jej, ponieważ w innym wypadku nie będzie mogła stać się symbolem. Dredd spełnił jej prośbę tłumacząc, że „demokracja nie jest dla ludzi”. To wydarzenie doprowadziło do wielkiego Marszu Demokratów, spacyfikowanego przez brudne działania Dredda – który po raz pierwszy został zaprezentowany tak jednoznacznie, jako pozbawiony emocji potwór, praktycznie maszyna.
Wydarzenia te były tylko wstępem do dalszego rozwoju postaci. Inna opowieść, A Letter to Judge Dredd, przedstawiała historię chłopca, który napisał list do Dredda w ramach szkolnego projektu. Mimo szacunku do jego pracy, małolat wytknął wiele błędów w systemie, na którym polegał protagonista. Wspomniał również o swoim sąsiedzie, który po brutalnej napaści Sędziów w czasie Marszu Demokratów cierpi na nagłe ataki szału. Dredd poznaje treść listu podczas badania sceny zbrodni, której ofiarą był właśnie jego autor, niosący go do skrzynki pocztowej. Mordercą okazał się chory psychicznie sąsiad, który znowu dostał nagłego ataku.
Te wydarzenia doprowadziły do załamania Dredda, czego apogeum była prośba o odbycie Długiego Marszu – jak nazywane jest wygnanie na Przeklętą Ziemię, aby do śmierci wymierzać prawo na dzikich terenach. Po wielu perturbacjach oraz inwazji zombie (bo w sumie czemu nie), Dredd powrócił i doprowadził do pierwszych od lat demokratycznych wyborów w Ameryce. Ostatecznie, co ciekawe, System Sędziów wygrał w uczciwej walce z demokracją, a to tylko potwierdziło znane prawidło, że ludzie w jakiś sposób sami chcą być tłamszeni przez wyższą władzę. Dzięki tym przygodom seria zyskała drugi oddech, a sam Dredd stał się na nowo interesującym bohaterem.
Dredd vs Death
Innym ciekawym elementem tej ciągnącej się od lat sagi komiksowej jest również sposób przedstawienia wrogów Dredda. W przeciwieństwie do Supermana lub Batmana, którzy nieustannie wsadzają Lexa Luthora czy innego Jokera do więzienia, tylko po to, żeby ci uciekli po kilku dniach (irytujący element prawie każdej historii superbohaterskiej. Czy w super-więzieniach montuje się obrotowe drzwi?), Dredd rozprawia się ze swoimi przeciwnikami najczęściej w finale pojedynczej historii. Jak dobrze nie byłby wykreowany złoczyńca, to i tak w końcu musi skończyć z mózgiem rozchlapanym na ścianie.
Z tego powodu John Wagner wpadł w pewnym momencie na genialny w swojej prostocie pomysł, aby stworzyć przeciwnika, który mógłby nieustannie powracać i stać się absolutnym nemezis Dredda – Sędziego Śmierć. Bo jak zabić coś, co już nie żyje? Death to istota pochodząca z alternatywnego świata zwanego Deadworld, która przewodzi grupie nazywanej Mrocznymi Sędziami (oprócz Deatha są to jeszcze Mortis, Fear i Fire). Jego filozofia jest przerażająco prosta – skoro wszystkie przestępstwa popełniane są przez żyjących, to samo życie staje się przestępstwem. Pozostała trójka podążała za swoim liderem i, wykorzystując swój status Sędziów, mordowała ludzi z każdego, nawet najmniejszego powodu. Któregoś razu Death dostał szansę stać się prawdziwą istotą wyzbytą hipokryzji życia. Poznał kobiety obyte w meandrach czarnej magii, które przemieniły całą czwórkę w istoty przypominające zombie. Death zyskał umiejętność wnikania w ludzkie ciała i stał się praktycznie nieśmiertelny. Zabójcza czwórka wymordowała całą populację Deadworld (który oczywiście zyskał taką nazwę dopiero po tych wydarzeniach) i przy pomocy skradzionej technologii udała się szerzyć śmierć w innych wymiarach. Jednym z nich był znany nam świat zamieszkany przez Josepha.
Od tego momentu Dredd zyskał swojego osobistego przeciwnika, wykrzywiony obraz tego, czym sam może się stać z powodu całkowitego opętania pracą. Death i jego wesoła kompania powracali wiele razy, stając się najbardziej rozpoznawalnymi postaciami serii obok samego Dredda i Sędziny Cassandry Anderson. Z klasyczną dewizą: „Jesteś winny! Zbrodnią jest życie… wyrokiem śmierć!” rzucaną na prawo i lewo, Mroczni Sędziowie doprowadzili m.in. do zagłady sześćdziesięciu milionów mieszkańców Mega-City One, gdy opanowali je podczas historii Necropolis, a Sędzia Śmierć zniszczył całe Las Vegas. Wydawnictwo nie bawi się w subtelność. Gdy tylko ma miejsce jakiś przerażający kataklizm, to liczba ofiar liczona jest prawie zawsze w milionach – starcie z blokiem sowieckim przyniosło śmierć około 800 milionom, machinacje niejakiego Orloka kosztowały życie 900 tysięcy osób, a atak biologiczny z Day of Chaos zredukował ludność Mega Miasta Dredda z 400 do 50 milionów mieszkańców.
Sędzia w zbroi od Versace
Oprócz Dredd z Karl Urban w roli Dredda, komiks został Judge Dredd w 1995 roku, a w protagonistę wcielił się sam Sylvester Stallone, którego kwadratowa szczęka i wykrzywiony uśmiech były niczym wyjęte z komiksu. Niestety, sama adaptacja w mało satysfakcjonujący sposób oddawała klimat oryginału i ogólnie spotyka się z negatywna oceną. Nie pomogły nawet projekty zbroi sędziów autorstwa samego Versace. Mimo świetnego prologu, pokazującego, jak Sędzia rozprawia się z szumowinami w blokach na najniższych poziomach Mega-City One, cały czar pryska w momencie, gdy po kilkunastu minutach Dredd bezceremonialnie ściąga swój hełm, prezentując lico Johna Rambo. To już nie jest pozbawiony twarzy symbol, a po prostu znany aktor wciśnięty w obcisły kombinezon i plastikowy kask. Nie pomogło nawet pojawienie się Sędziów znanych z kart komiksu, takich jak Fargo, Hershey, McGruder czy Silver, jak i przeciwników – brata Dredda Ricko, będącego kolejnym klonem Fargo oraz wpadającego w szał cyborga Mean Machine Angela. Gdzieś zagubił się klimat brudnego i surowego miasta przyszłości, a żartujący Dredd stał się własną parodią. Ironią jest, że to właśnie amerykanie adaptowali brytyjski komiks i nie potrafili zrozumieć specyficznej satyry na amerykanizację.
Twarde prawo, ale prawo
Przez lata Sędzia Dredd stał się pewnym symbolem, który potrafił dostosować się do specyfiki każdego nowego okresu. Umiejętnie bawił się konwencją gatunku science fiction, przez co Sędzia musiał stawić czoła takim klasycznym schematom fabularnym jak bunt robotów, inwazja zombie, wojna nuklearna, zastąpienie ludzi ich mechanicznymi odpowiednikami, walki w kosmosie, podróże w czasie i wynikające z nich komplikacje, czy nawet wyprawa do wymiaru zamieszkanego przez krwiożercze demony. Miał również okazje spotkać się w różnych specjalnych mini-seriach z Batmanem, Lobo, Obcym czy Predatorem, które to komiksy są w najgorszym wypadku po prostu dobre. Z drugiej strony jego przygody to również dramaty i fikcja polityczna na najwyższym poziomie.
Rozciągnięty w czasie wątek demokracji w świecie zdominowanym przez prawo, związana z nim fenomenalna America (która uświadomiła czytelnikom, że Ameryka naprawdę może krwawić), czy, mimo kilku lat na karku, wciąż świeża fabuła przedstawiająca biologiczny holokaust. Sędzia Dredd to komiks, który wyrastając z prostej satyry stał się w pełni ukształtowanym dziełem, wydającym się mieć nieograniczone pole manewru – szczególnie że newsy z USA nadal dostarczają scenopisarskiej pożywki. Postapokaliptyczna podróż z Dreddem to niezwykłe doznanie i każdy, kto lubi bezceremonialne i szczere do bólu opowieści powinien zainteresować się tą serią. Szczególnie teraz, gdy na naszym rynku wydawnictwa Studio Lain i Ongrys prężnie wypuszczają przygody Sędziego w rodzimym języku.
Popkultura, przepełniona błyszczącymi krwiopijcami i wypudrowanymi twarzami nastoletnich gwiazdek filmowych, potrzebuje rewitalizacji nieogolonych i krwawiących adrenaliną ikon, a Dredd jest zdecydowanie największym zakapiorem na dzielnicy. I nawet nie trzeba przekręcać mu licznika.
- 1
- 2 (current)
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe