Stand-up dla początkujących
Nie, nie. To nie poradnik jak występować, tylko raczej gdzie i co oglądać. I o co w ogóle chodzi z tym stand-upem.
To przecież następny amerykański wynalazek, który usiłuje nam się zadomowić w Polsce. Jakbyśmy sami nie mieli własnych form scenicznego rozśmieszania. Ba, w końcu stand-up to po prostu facet stojący przed mikrofonem i wywnętrzający się w sposób zabawny. No to kabaretowe monologi mieliśmy już przed wojną. Cóż w tym nowego?
Oczywiście rzecz leży w detalach – tamte monologi często pisali mistrzowie (na przykład Tuwim), stand-up oparty jest generalnie o twórczość autorską (choć są wyjątki), o własne przemyślenia, nie tyle o wcielanie się w jakąś rolę, co bycie sobą. Choć oczywiście jest to w dużej mierze kreacja...
Moim zdaniem rosnąca popularność stand-upu w Polsce (a naprawdę rośnie – jest kilka sporych środowisk, już kilkadziesiąt klubów w różnych miastach, imprezy – duży festiwal odbywa się właśnie w ten weekend w Warszawie) wynika trochę z przesytu innymi formami rozśmieszania i z prostoty formy. Nazwa to bonusik – nazwa umożliwia odcięcie się od tego wszystkiego, co było w polskiej rozrywce scenicznej wcześniej. Bo przecież gdyby nie jakaś nowa nazwa, to zaraz ktoś by wyciągnął, że takie stanie przed mikrofonem i gadanie to uprawia od lat Jan Pietrzak, Tadeusz Drozda czy Marcin Daniec. I faktycznie – gdzieś w tych wszystkich Kryszakach, Bałtroczykach i innych tkwią te same idee, co w nowoczesnym stand-upie. Ale pod nową nazwą jest inaczej. Nowocześniej. I starzy mają się odczepić (choć widziałem niedawno, chyba w Toruniu, plakaty reklamujące spotkanie z Wojciech Cejrowski, na których on sam nazywa to, co robi estradowo, „stand-upem”).
Polski stand-up to po prostu potrzeba chwili. Większość z Was pewnie nie pamięta, ale jeszcze w latach osiemdziesiątych większość występów kabaretowych w Polsce to byli zawodowi aktorzy w monologach i scenkach pisanych przez zawodowych satyryków. Czasem ktoś wyrastał w ruchu studenckiego, ale codzienność to aktorzy. Kabarety wystawiano w restauracjach bardzo późno (bo najpierw aktorzy musieli skończyć spektakle w teatrach) i programy grano latami. Przełom lat dziewięćdziesiątych to też totalna zmiana pokolenia i podejścia do kabaretu – nagle pojawili się studenci (zwykle laureaci krakowskiego przeglądu PAKA) i przejęli rynek. Telewizję, występy w całej Polsce, z czasem nawet rynek reklamy. I tak jest do dziś. Wielu z tych studentów przeszło na zawodowstwo kabaretowe, ale wciąż dopływają nowi. I wciąż kabarety polegają na „skeczach”, a nie dobrym aktorstwie z zawodowym tekstem. I po dwóch dekadach takiej zabawy chyba powoli następuje przesyt. A nawet nie tyle przesyt, co pojawiła się grupa odbiorców, która chce czegoś innego – może ciut bardziej wysublimowanego, albo bardziej chamskiego i bezpośredniego, albo czegoś mniej udawanego. Albo wszystkiego tego naraz. Bo tak właśnie wygląda stand-up.
I polski stand-up cieszy, tym bardziej, jeśli spojrzeć, czego dokonał jego starszy brat w Ameryce. Tam klubów komediowych są setki, jeśli nie tysiące, tam każdego roku wielu młodych artystów próbuje swoich sił w wieczorach dla amatorów (tzw. open mic) i co któryś wyrasta na gwiazdę. A potem – nadzwyczaj często – przechodzi do telewizji, do kina, staje się słynnym na cały świat komikiem. Jak myślicie skąd się wzięli Robin Williams, Richard Pryor, Eddie Murphy, Adam Sandler, nawet Bill Cosby? To właśnie świetni stand-uperzy, którzy przyszli przed kamery i pokazali swą wszechstronność. Słowo wszechstronność jest tu kluczem. Bo stand-up ma swoje zasady, ale w końcu ludzie kreatywni są od tego, by je łamać czy naginać. Dlatego czasem widzimy spektakle z wykorzystaniem sporej ilości rekwizytów (jak w najnowszym programie Colina Quinna pt.: Colin Quinn: The New York Story (od tygodnia w Netfliksie), czy u nas w Polsce w programie Rafał Rutkowski Żołnierz polski i to już bardziej monodramy sceniczne. Również prowokacje, jakie wyprawiał Andy Kaufman (pamiętny bohater filmu Man on the Moon) leżały na pograniczu gatunku. Podobnie jak sceniczne występy Kevin Smith, które przez lata ewoluowały z poprzedzających projekcje jego filmów spotkań z reżyserem do samodzielnych wydarzeń scenicznych, w których ten wielki fan popkultury dzieli się anegdotkami i przemyśleniami na różne tematy. Ale jeśli w filmie chcecie zobaczyć stand-up w postaci czystej, to polecam Adam Sandler. Zagrał w jednym filmie gwiazdę tej branży u szczytu sławy – polecam Funny People w reż. Judd Apatow.
Zresztą, jeśli dobrze widziałem, to od kilku dni po sieci krąży zwiastun nowego filmu z Robert De Niro, w którym i on wcieli się w mistrza tej scenicznej zabawy. Jeśli dobrze poszukać, filmów o stand-uperach znajdziecie sporo. Zarówno takich fikcyjnych, jak i biografii (dokumentalnych i fabularnych). Ale tak naprawdę po co nam opowieści o, skoro możemy sobie pooglądać sam stand-up.
Przez lata nie było z tym w Polsce łatwo. No bo gdzie? Można było sobie co najwyżej ściągnąć jakieś DVD z Zachodu, bo polskich wydań nie było, telewizje też nam raczej oszczędzały tego typu atrakcji... Z czasem jakieś kawałki zaczęły pojawiać się na YouTubie, ale to były małe próbki (albo niespecjalnie legalne nagrania). Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Mamy bowiem dwa świetne źródła - HBO GO i Netflix. Celowo piszę HBO GO, a nie HBO, bo nie ma co polować na telewizyjne emisje tych programów skoro są dostępne w tej formule w sieci i tu znacznie łatwiej je znaleźć. Oba te źródła to oczywiście odbicie amerykańskiej popkultury, w której stand-up jest istotny. A skoro i HBO, i Netflix kręcą tego sporo, to czemu nie mieliby również pokazywać w Polsce?
Dzięki temu możemy w HBO GO oglądać programy Louis C.K., Sarah Silverman, Rosie O'Donell czy Amy Schumer. Trzeba przyznać, że tu (jak to w HBO) poziom jest naprawdę wysoki. Nowe rzeczy pojawiają się co kilka miesięcy i zawsze mamy do czynienia z ekstraklasą. Zresztą co będę opowiadał – oto zwiastun tegorocznego programu Amy:
Netflix zaś odkąd się pojawił, zasypuje nas wręcz stand-upami. Nie wszystkie mają nawet polskie napisy, ale są ich dziesiątki. Tu każdy znajdzie coś dla siebie i z pewnością każdy przekona się, że nie wszystkie stand-upy mu odpowiadają. Mamy tu pełen przegląd poglądów politycznych, społecznych, przekrój przez wszelkie rasy, płcie i co tam jeszcze się da podzielić. Przykłady? Iliza Schezinger to zaangażowana feministka, która ostro broni swoich racji; Jeff Foxworthy i Larry the Cable Guy to para wzorcowych rednecków; Max Jordani to Amerykanin z korzeniami z Bliskiego Wschodu, który cudownie drwi ze stereotypów rasowych; Chris Tucker – słynny czarnoskóry aktor, który opowiada o swoich dziwnych przejściach i przyjaźniach; Jimmy Carr zaś po prostu wychodzi na scenę po to, by absolutnie wszystkich obrazić. Do tego dochodzą programy na granicy stand-upu (na szczęście w Stanach nie przywiązują się aż tak do etykietek i po prostu każda taka produkcja jest nazywana „comedy special”) – przykłady to wspomniany już wyżej Colin Quinn czy Bo Burnham, którzy łączą stand-up z piosenką i efektami wizualnymi. To w sumie ciężko opowiedzieć, więc może pokażę:
I takim szerokim łukiem wracamy raz jeszcze do Polski i naszego stand-upu. Bo – trzeba przyznać – Netflix szarpnął się na promocję tego gatunku w naszym kraju, i nagrał, i udostępnił sporą gromadkę naszych artystów. Bo tak naprawdę, jaki mieliśmy do nich dotąd dostęp? Jeśli nie macie gdzieś w okolicy klubu, gdzie bywają z występami, to nie jest łatwo. Stand-up z racji swojej formuły, ostrych tematów, mocnych słów, których nie unika, raczej nie nadaje się do otwartych telewizji. Owszem był w TVP2 swego czasu program Tylko dla dorosłych, były krótkie monologi u Kuba Wojewódzki, ale siłą tego gatunku są jednak występy dłuższe niż kilkuminutowe. I tu, poza pojedynczymi DVD, nie było nic. Aż tu nagle na Netfliksie można zobaczyć Katarzynę Piasecką, Jacka Stramika, Łukasza "Lotka" Lotkowskiego, Karola Modzelewskiego i jeszcze kilku innych. Jest lepiej. A kiedyś może nawet będzie dobrze.
Z roku na rok stand-up staje się coraz popularniejszą rozrywką, więc może obejrzyjcie jeden czy drugi program zachodnich mistrzów i sami przekonajcie się, czy to coś dla Was. A wtedy poszukajcie w okolicy klubu, gdzie pojawiają się tacy żartownisie. A może nawet załóżcie własny?