Strach przed tym, czego nie widać. Czasem mniej dinozaurów, znaczy więcej
Czasem najdotkliwszy strach w trakcie seansu filmowego to ten, który atakuje nas podskórnie. Nie zawsze filmowcy chcą z tego korzystać, ale na szczęście nie brakuje dowodów na to, że tajemnica w kinie potrafi wywołać największe obawy.
W wyobraźni wielu filmowców tworzenie horrorów lub filmów z elementami gore często musi być związane z nadmierną eksploatacją grozy, krwawych zdarzeń i monstrów odpowiedzialnych za wywoływanie u widza strachu. Z czasem jednak wyrabiamy sobie grubą skórę, a łatwo to udowodnić, powracając wspomnieniami do czasów dzieciństwa. Gdy na ekranie wyskakiwał klaun lub mężczyzna z monoklem przypominający pingwina, to aż strach było siedzieć przed telewizorem. Widzowie nie stoją jednak w miejscu – dorośli nie boją się już klaunów ani tym bardziej gościa ze spiczastym nosem i parasolką.
Zmienia się też kino i to, w jaki sposób twórcy podchodzą do wyzwalania w nas strachu. Gdy Steven Spielberg pokazał światu Szczęki, widzowie odczuwali prawdziwy niepokój za każdym razem, gdy pojawiało się zagrożenie. Udało się to dzięki temu, że owo zagrożenie pojawiało się na ekranie bardzo rzadko. Nieoceniona okazała się sugestywna muzyka Johna Williamsa. Byłoby jednak kłamstwem twierdzić, że Spielberg celowo ograniczył pojawianie się rekina na ekranie – takie były realia budżetowe. Więcej stwora w kadrze, to więcej pieniędzy do wydania. Ograniczenia pozwoliły jednak osiągnąć niesamowity efekt budowania napięcia i ciągłego poczucia zagrożenia. Perfekcyjnie wykorzystał to potem Ridley Scott w swoim filmie Obcy - 8. pasażer Nostromo. Tam Obcy, a zatem główne zagrożenie filmu, pojawia się łącznie na ekranie przez mniej niż pięć minut. Mija prawie godzina, zanim w ogóle tajemniczy stwór rozpocznie sianie spustoszenia, a to pogłębia tylko poczucie niepewności, ale też oczekiwania.
Igranie z oczekiwaniami widowni jest niewątpliwie mocnym narzędziem w repertuarze reżysera. Wspomniany Spielberg skorzystał z tego także przy swoim Parku Jurajskim, kiedy to – podobnie jak w literackim oryginale – dawkował emocje, Minęło trochę czasu, zanim przed obliczem Alana Granta i Ellie Sattler objawiły się dinozaury. W pewnym sensie ich reakcja jest odzwierciedleniem tego, co mogli czuć widzowie w 1993 roku. Widownia nie była od początku wystawiona na nadmierny kontakt z cudownymi elementami, dzięki czemu ich każde pojawienie się na ekranie mogło tak skutecznie podbić wrażenia. Jasne, gdy idziemy do kina na King Konga, to chcemy tego King Konga mieć na ekranie jak najwięcej. A jak wybieramy się na Iron Mana, to chcemy, żeby Tony Stark ubrał swój skafander i przecinał nim powietrze, a potem też wrogów. Jest jednak coś pięknego w stopniowym, cierpliwym budowaniu emocji przed wprowadzeniem głównego dania. Oczywiste jest przecież, że jeśli jesteśmy spragnieni, to nawet woda będzie nam bardzo smakować. Jeśli jesteśmy natomiast nadmiernie karmieni i wypychani kolejnymi kąskami, to w najlepszym wypadku pozostaniemy z drobną zgagą.
Kino jest jednak na ciągłym etapie zmian. Wcześniej to kwestie budżetowe wyznaczały ograniczenia i uniemożliwiały całkowitą eksploatację motywów, ale dzisiaj nie ma już z tym żadnego problemu. Dlatego, gdy oglądamy Jurassic World z 2015 roku, to ekran wypełniony jest dinozaurami po brzegi. Chyba nikt nie widział już sensu w tym, by trzymać w ryzach pradawne stworzenia, które zachwyciły świat przed dwoma dekadami. Widzowie tego właśnie oczekiwali! Jednak powstaje pytanie, czy takie podejście pozwoliło zbudować wokół tej serii porównywalne emocje?
Starsze filmy Spielberga i wspomniane dzieło Scotta udowodniły, że nie trzeba pokazywać nam zagrożenia. Emocje wywoływane podskórnie działają niesamowicie, gdy zło czai się tuż za rogiem. Na tym świetnie bazowało Milczenie owiec. Gdy Hannibal Lecter jest pokazywany w swojej celi, wiemy doskonale, że jeśli zachowamy bezpieczną odległość, to nic nam nie może zrobić. Jeśli jednak znika z kadru, sytuacja zmienia się diametralnie. Na podobnej zasadzie działa to w Niewidzialnym człowieku, ale tutaj zagrożenia dosłownie nie widać, więc było to łatwiejsze do realizacji. Warto jednak o takich próbach pamiętać, bo dzisiejsze Hollywood lubi pokazywać nam antagonistów i ich motywacje na równi z protagonistami. Joker w filmie Mroczny Rycerz od Christophera Nolana zagarnia dla siebie ekran. Tak jak Thanos w filmie Avengers: Wojna bez granic na ekranie pojawia się niemniej od Kapitana Ameryki i Iron Mana. Sam lubię patrzeć na ich rozbudowane i niejednoznaczne motywacje, ale czasem brakuje w tym wszystkim pierwotnego, dzikiego zła, za którego intencjami nie stoi nic innego od zwykłej żądzy krwi.
Dinozaur nie będzie pytał nas o zdanie, po prostu potraktuje nas jako potencjalny posiłek, co może być ciekawe, jeśli zostanie odpowiednio wykorzystane. Dobrą propozycją pod tym względem jest Ciche miejsce, które wymaga od widza tego, żeby ograniczył szeleszczenie i chrupanie popcornu. Każdy dźwięk przywołuje bowiem potworne zagrożenie, a my jako oglądający nie mamy zupełnie wiedzy na temat tego, skąd się wzięło i dlaczego. Wiemy jedynie, że rodzina bohaterów chce przetrwać. Podobna sytuacja szykuje się w filmie 65 z udziałem Adama Drivera. Mam nadzieję, że zobaczymy połączenie Cichego miejsca i Parku Jurajskiego (producenci tego pierwszego filmu trzymają pieczę nad tym nowym projektem). Zwiastuny pokazują oczywiście eksploatację pradawnych istot na ekranie, ale przecież film trwa więcej niż dwie minuty. Premiera odbędzie się 17 marca. Już niedługo przekonamy się, czy emocje będą dawkowane jak w filmach Spielberga. A może dostaniemy jatkę przypominającą nową serię Jurassic World?
Widzowie nie są głupi, nie będą dawać się w nieskończoność nabierać na istniejące w kinie schematy, dlatego istotne jest, by przetwarzać tropy i proponować coś świeżego. Percepcyjna tolerancja wyrabia się na każdej taniej próbie wystraszenia widza. To samo możemy powiedzieć o elementach gore i wszechobecnej przemocy, bo po filmach Quentina Tarantino i slasherach naprawdę trudno jeszcze czymś nas zaskoczyć. Dla mnie na ten moment ekscytujące jest odwrócenie sytuacji i unikanie przemocy dla uzyskania lepszego efektu. Dobrze robi to serialowe The Last of Us – nie musieliśmy widzieć zwłok Billa i Franka czy rozkwaszonej twarzy Davida. Nie to ma budzić skrajne nasze emocje, a następstwa tych sytuacji i to, co dzieje się wokół. Mądrzy twórcy wiedzą, że czasem istotniejsze jest pokazanie reakcji na akcję, a nie samą akcję. Dlatego to jest ważne, żeby umożliwiać widzom inny rodzaj strachu i doświadczeń z obcowania z filmem lub serialem. Tylko w ten sposób uchronimy się od nudy i powtarzalności.