Thelma i Louise ma już 30 lat! Kultowy film o wolności wciąż zachwyca
Thelma & Louise, kultowy film drogi Ridleya Scotta, to feministyczna opowieść o wyzwoleniu, wolności i przyjaźni. Nie dość, że dzieło nie postarzało się ani trochę, to jeszcze nie straciło na wartości. Przedstawiamy ciekawostki dotyczące filmu i zdradzamy, dlaczego trzy dekady po premierze wciąż robi wrażenie.
Thelma i Louise to jeden z najbardziej znanych i najlepszych amerykańskich filmów drogi. Opowiadający o dwóch wyjętych spod prawa tytułowych uciekinierkach film Ridleya Scotta jest jednocześnie typowym przedstawicielem wspomnianej odmiany gatunkowej, do renesansu której przyczynił się w latach 90., jak i produkcją, która do kina drogi wprowadziła pewną nowość. Głównymi bohaterami filmu nie są bowiem mężczyźni, a kobiety. Chociaż 24 maja mija już 30 lat od premiery nagrodzonego Oscarem filmu, to wciąż ogląda się go doskonale. Porusza bowiem kwestię ponadczasową – podstawową ludzką potrzebę, jaką jest wolność. Jako film feministyczny również nie stracił (niestety) na aktualności.
Głównymi bohaterkami filmu Ridleya Scotta są Thelma (Geena Davis) i Louise (Susan Sarandon) - dwie przyjaciółki, które planowały wyjechać na weekend, by odpocząć od codzienności. Jedno wydarzenie sprawiło jednak, że wkroczyły na drogę, z której nie ma już odwrotu. Wyruszyły więc w podróż, która nieodwracalnie zmieniła ich życie. Widzom dane jest oglądać, jak stają się outsiderkami i buntowniczkami. Gdzieś po drodze odkrywają… siebie. Jak to zwykle bywa w kinie w drogi, a i w życiu w ogóle, podróż bohaterek ma wymiar egzystencjalny, a przebyta droga zmienia Thelmę i Louise. Zmienia lub tylko odsłania ich prawdziwą naturę. Tyle przecież o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. Kobiety odkrywają w sobie to, o istnieniu czego nie miały nawet pojęcia - pokłady siły, odwagi i brawury. Poznały smak prawdziwej wolności, smak życia pozbawionego ograniczeń, lęku i konwenansów. Dały ponieść się wszelkiego rodzaju namiętnościom i paradoksalnie to właśnie w ostatniej podróży doświadczyły pełni życia. Choć stały się uciekinierkami, to właśnie jako jednostki wyjęte spod prawa zyskały podmiotowość i niezależność. Bo lepiej umrzeć jako wolny człowiek, niż żyć w zniewoleniu. I to jako opowieść o wolności Thelma & Louise jest filmem uniwersalnym i ponadczasowym.
A o wolności film opowiada wspaniale – swoboda, niezależność, uczucie wyzwolenia niemalże biją z ekranu. Thelmie i Louise towarzyszymy w podróży przez Stany Zjednoczone – a gdzie można poczuć się bardziej wolnym niż właśnie na tych bezkresnych terenach? Widoki niczym z westernu oszałamiają, a amerykański klimat i ikonografię chłonie się do tego stopnia, że po seansie zapewne niejeden widz umieścił taką podróż na liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią. W końcu kto nie marzy o podróży miętowym Fordem Thunderbirdem przez arizońskie pustkowia? Kiedy za nami nie ma nikogo, przed nami tylko droga, której końca nie widać, trudno, by nie odezwał się zew wolności.
W swoim debiutanckim scenariuszu Callie Khouri doskonale połączyła konwencje kina drogi (z właściwymi mu tematami dążenia do wolności i poszukiwania tożsamości) z opowieścią o kobietach, czyniąc z dzieła udany film feministyczny. Thelma i Louise, podobnie jak bohaterowie kina drogi lat 60., kontestują i wywracają do góry nogami zastany porządek. Temat wyzwolenia się kobiet spod patriarchalnej władzy jest świetnie prowadzony od samego początku. Każda z bohaterek została w jakiś sposób skrzywdzona przez mężczyzn lub przez patriarchat. Jedna była pod władzą despotycznego męża, inna nosiła w sobie traumę związaną z gwałtem z przeszłości. Czara goryczy przelała się jednak wraz udaremnioną przez Louise próbą gwałtu na Thelmie. Moment, w którym tłumione od lat emocje Louise i chęć zemsty biorą górę, przychodzi niespodziewanie, kończy się zgonem niedoszłego sprawcy, a dla bohaterek jest już punktem bez powrotu.
Film świetnie pokazuje problem, z którym mierzyły się kobiety 30 lat temu, a który wciąż jest aktualny. Bohaterki nie zgłaszają się na policję, ponieważ wiedzą, że nikt i tak nie uwierzy w to, iż broniły się przed gwałtem. Jak mówi Louise, „przecież wszyscy widzieli, że z nim tańczyłaś”. Wraz z tym wydarzeniem rozpoczyna się jednak przemiana bohaterek. Zaczynają żyć na własnych zasadach. Zyskują podmiotowość, uwalniają latami kumulowany gniew, zyskują sprawczość, wyzwalając się spod władzy innych i na bardzo widowiskowy sposób przeciwstawiają się przedmiotowemu traktowaniu kobiet. A podstawą, która daje im siłę do tych działań, jest ich przyjaźń. Solidarność dwóch, jakże od siebie różnych kobiet.
Wewnętrzna przemiana bohaterek została świetnie ukazana również na zewnątrz – obserwujemy, jak zmienia się ich styl i wygląd. Na weekendowy bohaterki wypad wybrały się w pełnym makijażu, biżuterii, kapeluszach i eleganckich ciuchach, a swoją powierzchownością przypominały idealne amerykańskie panie domu lat 50. W trakcie drogi odrzucają jednak wszystko to, co zbędne, co jedynie budowało ich nieprawdziwy, sprzeczny z wewnętrzną naturą obraz. Teraz dobrze czują się we własnej skórze. Jeansy, koszulka bez rękawów i Thunderbird – tylko tyle potrzebują, by czuć się wolnymi, by czuć się sobą.
Thelma i Louise to film, w którym udało się wszystko. Dostrzegła to Akademia, która nominowała dzieło Scotta do Oscara aż w sześciu kategoriach – dla najlepszych aktorek pierwszoplanowych, za reżyserię, najlepsze zdjęcia, montaż oraz scenariusz. Ostatecznie Oscar wpadł w ręce Callie Khouri, dla której Thelma i Louise była pierwszym napisanym filmem. Dzięki tej solidnej podstawie, jaką jest buntownicza, wywrotowa, umotywowana psychologicznie i momentami zabawna historia, film wywołuje tyle emocji, samo zaś zakończenie zapada w pamięć. Co ciekawe, pojawiały się pomysły, by zmienić kilka ostatnich scen. W alternatywnej wersji zakończenia Louise miała w ostatniej chwili wypchnąć Thelmę z wpadającego w przepaść samochodu. To zakończenie skrytykowała jednak Sarandon, więc reżyser postanowił zostać przy oryginalnym zamknięciu. I tak, choć los bohaterek jest tragiczny, to ich wolność została w ostatnim ujęciu uwieczniona, a one same unieśmiertelnione.
Wbrew obawom scenarzystki, Ridley Scott, który do tej pory znany był głównie z filmów akcji, wyreżyserował rewelacyjny film. Role Geeny Davis i Susan Sarandon wypadły świetnie – i to zapewne nie tylko za sprawą tequili wypitej przez aktorki podczas kręcenia filmu. Portretowane przez nie buntowniczki stały się zaś jednymi z najbardziej rozpoznawalnych postaci kina drogi. Teraz trudno wyobrazić sobie jako Thelmę i Louise jakiekolwiek inne aktorki, aczkolwiek pod uwagę brane były m.in. Frances McDormand, Jodie Foster, Michelle Pfeiffer, Goldie Hawn i Meryl Streep. Trudno też sobie wyobrazić, by ktoś inny mógł równie dobrze zagrać rolę J.D., która przypadła młodemu Bradowi Pittowi. Lepiej nie zrobiłby tego, jak sam po latach przyznał, George Clooney, który był rozważany do tej roli. Co ciekawe, to Geena Davies naciskała, by zaangażować „tego blondyna”, ponieważ… najbardziej podobał jej się ze wszystkich kandydatów. Brad Pitt, który nie był wtedy jeszcze tak znanym gwiazdorem, chętnie przyjął więc rolę, za którą dostał zaledwie 6 tys. dolarów.
Thelma i Louise to film doskonały do odświeżenia sobie właśnie teraz – nie tylko ze względu na 30. rocznicę premiery. W momencie, w którym coraz częściej mamy wrażenie, że wolność jest nam po kawałku odbierana, może przynieść trochę pociechy. W zbliżającej się zaś pokowidowej (oby) rzeczywistości, może zainspirować nie tylko podróży, lecz, jakkolwiek oklepanie to zabrzmi, bycia sobą.