Van Damme pewnie nie dałby rady – wywiad z Danielem Wu, Sunnym z serialu Into the Badlands: Kraina bezprawia
O różnicy pomiędzy kinem amerykańskim i azjatyckim, o grze w serialu AMC Into the Badlands: Kraina bezprawia oraz o tym, kto mógłby pojawić się w nim w roli gościnnej, rozmawiamy z aktorem Danielem Wu.
DAWID MUSZYŃSKI: Czego możemy się spodziewać w drugim sezonie serialu Into the Badlands?
DANIEL WU: Teraz dopiero możemy przejść do właściwej historii, którą chcemy opowiedzieć. Pierwszy sezon to było coś w stylu prologu - przedstawienie widzom naszych postaci i zbudowanie z nimi relacji. Opowieść zakończyła się rozdzieleniem bohaterów, teraz będziemy obserwować ich próby odnalezienia siebie. Wydaje mi się, że dopiero teraz udało nam się skutecznie podbić klimat naszego dramatu tak, by był on odczuwalny dla widzów. Oczywiście nie zabraknie też świetnych scen walki, z których jesteśmy już znani.
Wspomniałeś o scenach walki. Jak rozumiem, sam je odgrywasz?
I pomimo wieloletnich treningów wciąż przychodzi mi to z wielką trudnością. Nie staję się przecież coraz młodszy, o czym skutecznie przypomina mi moje ciało. Chciałbym zaznaczyć, iż na początku nie brałem pod uwagę możliwości, że to ja zagram Sunny’ego. Zostałem zatrudniony przy tym serialu jako producent wykonawczy i byłem przekonany, że tę rolę powinien zagrać ktoś w wieku 20, może 30 lat. W końcu zakładamy, że serial będzie trwał jakieś siedem, osiem lat, a gdy zaczynaliśmy, miałem 40 lat. Po sześciu miesiącach pracy na planie założenia co do tej postaci uległy zmianie. Wszyscy potencjalni kandydaci zostali odrzuceni i usłyszałem, że to ja będę musiał zagrać Sunny’ego. Aż mnie zmroziło, gdy to usłyszałem. Z powodu moich licznych kontuzji i urazów nie uprawiałem sztuk walki od jakichś pięciu lat, a co dopiero przed kamerą, gdy pewne choreografie trzeba powtarzać kilkanaście razy. Mentalnie byłem już na emeryturze. Dostałem jednak sporo czasu, by się przygotować i przywrócić do stanu używalności, dlatego się zgodziłem.
Ale to chyba nie był jedyny problem?
Oczywiście, że nie. Pierwszy sezon kręciliśmy w Nowym Orleanie przy około 40-stopniowych upałach, a ja musiałem chodzić cały czas w długim skórzanym płaszczu. To była droga przez mękę. Myślałem, że się w nim ugotuję.
Jestem ciekaw, z kim trudniej się pracuje przy wykonywaniu choreografii walk - z nowicjuszem, który wszystko kopiuje, czy z doświadczonym aktorem, który jednak ma pewne swoje przyzwyczajenia i odruchy?
Ponieważ sceny walki są jednymi z najczęściej powtarzanych, to wolę pracować z ludźmi, którzy znają przynajmniej podstawy. Wtedy wszystko idzie sprawnie. Może być kilka pomyłek po drodze, ale generalnie na ekranie wygląda to bardzo realistycznie. Kręcenie serialu jest pracą bardzo dynamiczną, czasochłonną. Nie ma czasu na uczenie kogoś specjalistycznych ruchów i całej choreografii od zera, choć niekiedy trzeba robić wyjątki, jak choćby dla Aramisa Knighta, grającego M.K., który nie miał jakiegokolwiek przygotowania. Zrobił ogromne postępy w trakcie nagrywania pierwszego sezonu, ale wciąż widać jego braki. Ja przez całe życie pracowałem trybem kina z Hongkongu, które polega na tym, że duża część choreografii zostaje wymyślona w trakcie kręcenia zdjęć. Niektóre ruchy są spontaniczne, dlatego właśnie ta wiedza w zakresie wschodnich sztuk walki jest tak istotna.
Zdarzyło ci się kiedyś, podczas tych spontanicznych walk, niechcący uderzyć partnera?
Nie przypominam sobie, choć nie mogę tego w 100% wykluczyć. Moje ruchy są bardzo szybkie, dzięki czemu mogę zatrzymać cios, nim dotrze on do ciała mojego partnera. Na pewno nie uderzyłem nikogo podczas kręcenia pierwszego sezonu Krainy bezprawia. Tego jestem pewien. Za to nabawiłem się ostrej kontuzji.
A co się stało?
Podczas jednej ze scen, w której jestem przyczepiony do liny, zbyt mocno się okręciłem i pękło mi żebro. Na szczęście to chyba była jedyna kontuzja w naszej obsadzie, a na pewno najpoważniejsza.
Co twoim zdaniem przyciąga ludzi do tego serialu - historia czy może właśnie wasze sceny walki?
Wszystko razem, choć nie ukrywam, że sceny walki są naszą wizytówką. Tym się na pewno wyróżniamy na tle innych seriali dostępnych obecnie w telewizji. To też przyciąga do nas nowych widzów, a gdy już obejrzą pierwszy odcinek, to z nami zostają, bo nasza historia ich wciąga. Nie są w stanie się od niej oderwać, a przynajmniej mam taką nadzieję. Gdyby oglądali ten serial tylko dla scen akcji, to przypominałoby to oglądanie filmu porno, gdzie przewijasz wszystkie dialogi, czekając jedynie na mocną scenę. (śmiech)
Chciałbyś zaprosić jakiegoś aktora do współpracy przy serialu?
Bardzo bym chciał, by choćby w maleńkiej roli wystąpił u nas mój mentor i manager przez 11 lat, Jackie Chan. Byłbym zaszczycony, gdyby pojawił się u nas też Mark Dacascos czy Scott Adkins. O ile wiem, obaj panowie są już mocno zmęczeni tym, że grają cały czas w filmach klasy D, więc kto wie... Jest też wielu sportowców trudniących się w sztukach walki, których chętnie bym zaprosił do nas po to, by pokazali swoje umiejętności szerszej widowni. Mało osób zdaje sobie chyba sprawę z tego, że wschodnim sztukom walki nie udało się przeniknąć do mainstreamu. One są raczej traktowane z dystansem. Liczę na to, że dzięki temu serialowi to się zmieni, a dobra godzina jego emisji pomoże nam ściągnąć kilka fajnych gwiazd, o których wspominałem.
Myślałem, że wśród gwiazd, z którymi chciałbyś się zmierzyć, znajdą się takie jak Van Damme czy Chuck Norris.
Van Damme byłby faktycznie ciekawym wyborem, choć z tamtego okresu wolę jednak Jackiego Chana, o którym wspomniałem. Obawiam się tylko, czy wymienieni przez ciebie panowie daliby teraz radę utrzymać tempo naszej produkcji, która bardziej przypomina szkołę filmową z Hongkongu niż z USA.
W ostatnich latach możemy zaobserwować pewien trend: kino amerykańskie ewidentnie chce podbić rynek azjatycki. Takie megaprodukcje jak chociażby Iron Man 3 otrzymały oddzielną wersję dedykowaną specjalnie dla nich…
I widzom się to nie spodobało. To był głupi pomysł, by kręcić jeden film w dwóch wersjach. Wytwórnie szybko zdały sobie z tego sprawę i zaniechały takich działań. Teraz starają się bardziej zintegrować oba rynki poprzez zatrudnianie azjatyckich aktorów w amerykańskich produkcjach bez tworzenia oddzielnych scen i scenariuszy.
Coraz więcej amerykańskich aktorów gra też w azjatyckich filmach. To jakiś nowy trend?
Raczej poszerzenie widowni. Wielkie wytwórnie czy to z USA, czy z Azji chcą jednym filmem podbić kilka międzynarodowych rynków. Jest to łatwiejsze, gdy jedną z głównych ról gra aktor, którego kojarzą widzowie również w Europie. Wtedy film ma szanse zarobić znacznie więcej, niż jeśli miałby w obsadzie tylko azjatyckich aktorów, choćby tych najlepszych. Obecnie dwa wielkie rynki filmowe - Hollywood i Chiny - rozpoczęły współpracę i tworzą różnego rodzaju koprodukcje, które możemy oglądać w kinach. Mnie to osobiście bardzo cieszy.
Warcraft był przykładem takiej koprodukcji, która sprawdziła się w Azji, ale nie w Europie. Jak myślisz, dlaczego?
Myślę, że jest to ściśle powiązane z popularnością samej gry, która w Chinach wciąż jest wielkim hitem, a w USA i Europie została lekko zapomniana. Druga sprawa to sposób, w jaki ten film był reklamowany i jaki budżet został skierowany na działania marketingowe. W Chinach można było zobaczyć reklamy tego filmu dosłownie wszędzie. Istny szał. W USA i Europie zostało to bardzo zaniedbane i odbiło się to na box office.
Czyli jeśli powstanie druga część, to wyłącznie na rynek azjatycki?
Nic mi o tym nie wiadomo, ale wątpię. Ten film nie poniósł porażki, chociaż tak jest to przedstawiane. Globalnie zarobił około 400 mln dolarów, co wydaje mi się niezłym wynikiem.
Ty sam grasz w World of Warcraft?
Ja nie, ale moja żona jak najbardziej. Najczęściej jest Krwawym elfem lub Orkiem. Ma w sumie kilka postaci, którymi gra po trzy, cztery godziny dziennie.
A jak serial Into the Badlands: Kraina bezprawia został przyjęty w Azji?
Można go oglądać za pomocą serwisu podobnego do Netflixa i pierwsze odcinki obejrzało około 40 milionów użytkowników, co jak na taką produkcję jest bezapelacyjnie wielkim sukcesem. Duża w tym zasługa moich fanów, którzy kibicują mi już przez 20 lat mojej działalności. Podobno strasznie im się podoba połączenie sztuk walki z tą amerykańską postapokaliptyczną rzeczywistością, dlatego w drugim sezonie położyliśmy na to szczególny nacisk.
Na koniec zachowałem nasze tradycyjne pytanie. Jaki jest twój ulubiony serial?
Obecnie jestem uzależniony od Game of Thrones. W zeszłym roku zakochałem się też w serialu Mr. Robot, który ma genialnie napisaną historię.
Serial Into the Badlands: Kraina bezprawia można oglądać na kanale AMC w każdy poniedziałek o godzinie 21.00.
Źródło: fot. materiały prasowe