Warcraft: Początek, czyli stracona szansa na wielkie kino
Warcraft: Początek był ekscytującym projektem, bo oto nadeszła wyczekiwana przez wielu ludzi adaptacji kultowej gry, której świat ma potencjał na film na poziomie Władcy Pierścieni. Nie udało się. Pozostaje pytanie... czemu?
Warcraft: Początek nie był złym filmem opartym na grze. Miał wiele zalet, na czele z wciąż kapitalnie wyglądającymi efektami specjalnymi, ale też sporo problemów, które sprawiały, że mógł przemówić do osób znających świat i nikogo więcej. Nic więc dziwnego, że film nie tylko nie odniósł sukcesu, a zasadniczo był klapą. Gdyby nie fenomenalne wpływy z Chin (ponad 200 mln dolarów i 50% globalnych przychodów), mówilibyśmy o spektakularnej porażce, a tak jest tylko rozczarowanie i ostatecznie brak sukcesu na tym etapie pogrąża potencjał ewentualnej serii. Pamiętajmy, że nikt nie wydaje 160 mln dolarów (plus koszty promocji) z dobroci serca ani po to, by wyjść na zero. Takie filmy robi się, by zarobić.
Musimy pamiętać o jednej ważnej rzeczy: pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Dane w sieci pokazują, że większość widzów nie zainteresowała się filmem Warcraft: Początek, a opinie o nim są, delikatnie mówiąc, dość mieszane. Jeśli komuś się nie podobała pierwsza część, sequel siłą rzeczy ma utrudnione zadanie. Dlatego też w takich przypadkach plany tworzenia serii przeważnie są wywalane do kosza, bo producenci i marketingowcy wiedzą, że najprawdopodobniej zaprzepaścili swoją szansę na zrobienie czegoś, co mogło przynosić pieniądze przez lata.
Nie wyrokowałbym, że Warcraft: Początek poniósł porażkę przez mityczną klątwę adaptacji gier. Przede wszystkim twórcy kompletnie nie mieli pomysłu, jak to sprzedać, by oczarować nas światem fantasy i pokazać coś, co zwykły widz mógłby z zainteresowaniem obejrzeć. Zwiastuny wywoływały obojętność, nijaka promocja nie budowała tzw. hype'u, nie wywołała szumu i nie sprawiała, że ludzie czekali, rozmawiali i polecali sobie wzajemnie ten film. Odniesienie do Władcy Pierścieni jest tutaj naturalne, bo przecież wbrew pozorom te rekordy w box office trylogii Petera Jacksona nie były bite tylko i wyłącznie przez osoby znające książki. Te filmy swoją spektakularną promocją porwały świat od pierwszego teasera. Pamiętacie go jeszcze? Narrator wygłaszający znaną z książki formułkę o pierścieniu mocy i chwilę później armie zła idące w takt przeepickiej muzyki? To są proste, oczywiste wręcz środki, które wywoływały - ba! - nadal wywołują emocje i ciarki przechodzące po plecach. Warcraft nie miał tego na żadnym etapie, bo nie było w tym kreatywnej wizji.
Oczywiście trudno winić do końca departament marketingu, który nie miał za bardzo, z czym pracować. Problemem Warcraft: Początek jest standardowa zmora Hollywood - twórcom za bardzo zależało na wprowadzaniu widza w większą historię i rozpoczynaniu wielu wątków, niż snuciu ekscytującej opowieści z postaciami, które będą wywołać emocje. To jest ten moment, gdy producenci są tak bardzo pewni swego, że motywują reżysera i ekipę do zapowiadania wydarzeń, które przez klapę nigdy nie zostaną opowiedziane. Przykładów filmów, które popełniały ten sam błąd, można wymieniać bez liku. Są one jak seriale, które przez brak oglądalności są kasowane, a ich historia nie zostaje nigdy zamknięta. W tym przypadku wszyscy za bardzo uwierzyli w siłę marki Warcrafta, nie zdając sobie sprawy, że gracze to nie jedyny target, w jaki powinni celować. To tak, jakby Marvel Studios stwierdziło, że robi filmy o Avengers tylko dla czytelników komiksów, a wszyscy dobrze wiemy, że kina zapełniają zwykli widzowie - konsumenci popkultury, kina i dobrej rozrywki, którzy ani nigdy w grę nie zagrają, po książkę może sięgną po seansie, a komiksy ich nie interesują. To wręcz szkolne błędy ludzi ze studia Legendary i Blizzarda, którzy nie potrafili wyciągnąć prostych wniosków i inspirować się tym, co się sprawdziło, a chyba wszyscy się zgodzimy, że Władca Pierścieni jest w przypadku kina fantasy wzorem, jak tworzyć i promować wielkie widowiska.
Od premiery wróciłem może raz do Warcrafta i nie przeczę, nadal jest to solidne kino rozrywkowe na takie naciągane 7/10. Z mojej perspektywy wyżej oceniane z uwagi na emocjonalny związek z grami, smaczki i nawiązana, bo i w starego Warcrafta się zagrywałem, a World of Warcraft latami też było grane. Jednak patrząc z dystansem, ten film nie ma w sobie za bardzo pazura i klimatu, aby zainteresować zwykłego widza. Historia cały czas wywołuje wrażenie oczekiwania, że coś zacznie się dziać, a gdy powinno się zacząć, film się kończy. Niektóre wątki pozostawiają wiele do życzenia (kwestia czarodzieja zgrzyta i jest oczywista, historia Lothara i relacji z orczycą), a ostatecznie nawet rozmachu nie ma za bardzo, bo gdy dochodzi do walki, wszystko jest zbyt kameralne, bez wizji i podejścia budującego widowisko. Nie ma przede wszystkim też pokazania bogactwa tego świata i jego magii, by każdy mógł zobaczyć, jak jest on rozbudowany, wielki i różnorodny. Wręcz pod tym względem można było odnieść wrażenie, że filmowa wersja jest wręcz pusta. Duncan Jones jest solidnym reżyserem, ale ten film pokazał, że nie ma tego, co trzeba, by tworzyć efekciarskie superprodukcje i opowiadać historię w sposób ciekawy i ekscytujący. W końcu Warcraft nie był przypadkiem, po udanym Moon stworzył też słabe Bez słowa. Pomimo sympatii do Jonesa to brak wizjonerskiego zmysłu stał się przyczyną tej klapy, więc po prostu nie był to dobry wybór do reżyserii filmu o takiej skali i z takim potencjałem. Bycie fanem i wrzucanie easter eggów z WoWa to za mało...
Warcraft: Początek na pewno pokazał, że da się świetnie przedstawić na ekranie orków, bo od względem realizacji efektów specjalnych i wykonania wyglądają kapitalnie. Szkoda, że wszystko poszło tak bardzo ograniczonym kierunkiem - nie zaprezentowano innych ras, krain i całego bogactwa. Śmiem twierdzić, że Warcraft ma kapitalnie wykreowany świat, który ma potencjał na wielkie i epickie kino fantasy na poziomie Władcy Pierścieni, a zarazem jest tak inny, że mógłby szybko znaleźć własną tożsamość w oczach widzów. Trzeba po prostu znaleźć kogoś, kto ma wizję na opowiadanie historii z rozmachem, bo co jak co, świat fantasy musi mieć skalę, która na kinowym ekranie będzie zachwycać, a Warcraft: Początek tego nie ma. Do tego scenariusz, który podkreśli historię, przedstawi bohaterów z pomysłem i obsadzi ich aktorami, którzy wczują się w klimat i mamy dobre kino. Tylko nie każdy jest wizjonerem jak Peter Jackson, który nawet w siłą rzeczy słabszych Hobbitach pokazywał, że nadal ma to wyczucie do opowiadania historii, przedstawiania postaci i rozmachu, którego widzowie oczekują po kinie fantasy.
Legendary Pictures i Blizzard na razie poczekają i nie sądzę, byśmy słyszeli o nowej próbie podejścia do tematu. Po części jest to tylko wina klapy filmu Duncana Jones, bo ma na to wpływ również kwestia serii Pacific Rim. Pierwsza część prezentuje sytuację trochę analogiczną do Warcrafta - słabe wyniki na świecie, ale dobre w Azji i po latach, podjęcie ryzyka i stworzenie sequela. Zarobił o wiele mniej od pierwszej części, a do tego był fatalnie oceniony. Dlatego też producenci nie mogą wrócić do tematu, nie mając pewności, że mają hit, bo trzeciej szansy nie będzie. Pacific Rim jest martwy i pomimo otwartego zakończenia nikt nie będzie zainteresowany stworzeniem kontynuacji, a Warcraft jest tak znaczącą marką, z tak wielkim potencjałem, że szkoda byłoby go marnować. Tak naprawdę to bardziej sprawdziłoby się stworzenie serialu. Skoro Władca pierścieni: Pierścienie Władzy może mieć serial za, podobno, kwotę 500 mln dolarów rozłożoną na dwa sezony, co stoi na przeszkodzie, by Warcraft stał się sztandarowym tytułem jakiejś platformy? Budżety na takie produkcje ciągle rosną, a to dałoby szansę utalentowanym twórcom na rozwinięcie skrzydeł i stworzenie czegoś, co porwie świat. Gra o tron i Wiedźmin pokazali, że fantasy cieszy się wielką popularnością na świecie.