Byle nie skończyć jak western. Co złego może przynieść multiwersum dla filmów superbohaterskich?
Wieloświat (lub multiwersum, bo do tego bardziej przyzwyczaili się fani w Polsce) otwiera mnóstwo możliwości, ale tworzy też wiele niebezpieczeństw. Czy Kinowe Uniwersum Marvela jest na to gotowe?
Wprowadzenie do koncepcji multiwersum (tłumaczonego przez dystrybutorów w Polsce na wieloświat) w serialach Marvel Studios to naturalny sposób przejścia w nowy etap dla filmowych i serialowych adaptacji komiksów superbohaterskich. Kino odpowiada w ten sposób na trendy znane z komiksów i chociaż tam crossovery pomiędzy bohaterami z różnych uniwersów przeprowadzane są od dekad, filmowe studia dopiero teraz uznały ten moment za idealny do zabawy różnymi światami w obrębie jednego, dużego kinowego uniwersum. Ale czy faktycznie jest to właściwy moment?
Nieprzypadkowo w tytule nawiązałem do westernu, który przez filmowców w różnych wywiadach lub przez filmoznawców porównywany jest często z tym, co obecnie na rynku filmowym czynią superbohaterowie - są rozrywkową odpowiedzią na potrzeby widowni, która chce mieć swoich protagonistów wielkich, walczących ze złem i robiących to efektownie. Niestety, formuła tego gatunku na długie lata zwyczajnie się wyczerpała. Widownię przestały interesować powtarzające się fabuły i konsekwencją tego było porzucenie westernów na rzecz zupełnie innych gatunków. Kino superbohaterskie wraz z premierą X-Men z 2000 roku i Spider-Mana z 2002 roku tak naprawdę dopiero znalazło sposób na zainteresowanie widowni swoją stylistyką, podejściem i konwencją. Mijały lata, trykociarze prezentowali się na ekranie dużym i małym w sposób bardzo różny, ale stosunkowo spójny. Zarówno filmy Marvela, jak i produkcje DC skupiały się na solowych projektach, by potem dokonać hucznie zapowiadany crossover. Avengers z 2012 roku i Liga Sprawiedliwości z 2016 roku to projekty oczekiwane przez fanów komiksów, ale nie tylko, bo pojawili się też nowi widzowie budujący swoje uczucie do herosów wyłącznie ze względu na ich ekranowe przygody.
Wielkim więc podsumowaniem pewnego etapu w historii gatunku stało się zwieńczenie dziesięciu lat Kinowego Uniwersum Marvela w filmie Avengers: Koniec gry. Ogrom odniesień, mrugnięć okiem do fanów i pompatyczne starcie wszystkich ważnych bohaterów prezentowanych w sporej liczbie filmów z Szalonym Tytanem, to coś, co na pewno zapisze się w historii kina, ale to przecież nie oznacza końca tego gatunku. Zwyczajnie nikt nie planuje herosom emerytury, bo mają jeszcze wiele do pokazania, co udowadniają liczne tropy stosowane w komiksach. Jednym z nich jest właśnie koncept wieloświatów, niezliczonej liczby uniwersów, które mogą wchodzić ze sobą w interakcję. Co ciekawe, widzowie The CW i seriali DC obserwują tego typu praktyki już od wielu lat, ponieważ są przez twórców raczeni licznymi crossoverami, które od zawsze są lubiane i przyciągają widzów nie tylko śledzących Arrowverse od deski do deski. Nie jest to ogromna liczba fanów, ale daje jakąś sugestię wielkim wytwórniom - Disneyowi i Warnerowi.
I tutaj pojawiają się liczne obawy, bo chociaż każdy przyzna, że multiwersum jest w ramach świata filmu niezwykle atrakcyjnym konceptem, to inna jest sprawa z tym, jak zostanie on wykorzystany. Już teraz pojawiają się głosy, że zaleje nas nie wieloświat, a świat fanserwisu, w którym będziemy oglądać na ekranie powroty aktorów, a niekoniecznie ciekawych bohaterów. Scenarzyści przykładowo mogą użyć mniejszych pokładów swojej kreatywności, ponieważ nie historia przyciągnie widzów, a pojawienie się postaci X znanej z filmu X sprzed dziesięciu lat. Jasne, zobaczenie znowu na ekranie Alfreda Moliny jako Doctor Octopus w zwiastunie filmu Spider-Man: Bez drogi do domu, uruchamia we mnie sentyment, jednak warto mieć na uwadze, że ja pamiętam filmy Sama Raimiego, ale całe mnóstwo młodych widzów kompletnie nie podziela tego uczucia. Twórcy muszą mieć i pewnie mają świadomość, że na wspomnieniach filmu nie zbudują.
Innym ryzykiem jest sytuacja, w której pojawienie się postaci znanych z innych filmów zamyka możliwość pokazania na ekranie innych wariantów tej postaci. Weźmy wspomnianego Octopusa, który nie będzie prawdopodobnie mógł pojawić się w MCU przez najbliższe dziesięć lat, bo widzom na nowo spodoba się i zarejestruje w pamięci wizerunek Moliny. Serial Loki pokazał nam co prawda warianty różnych postaci, które wcale nie muszą wyglądać tak samo (inna płeć, kolor skóry, a może nawet nie jako człowiek, tylko zwierzę), ale czy pozornie otwarte drzwi na szereg możliwości nie zamkną jednocześnie szans dla innych aktorów i trochę innych interpretacji? Wszystkie obawy nie mogą jednak na razie zostać skonfrontowane, bo wieloświaty w MCU dopiero startują, dlatego trudno powiedzieć, jak będzie to działało. I to dopiero zostało zbudowane w serialach, które chociaż mają mocno być związane z filmami, to jednak bezsprzecznie dla wszystkich rozważań i spekulacji kluczowe okażą się dwa zapowiedziane filmy: Spider-Man: Bez drogi do domu oraz Doktor Strange w multiwersum obłędu. Dzięki serialom mamy płynne wprowadzenie, ale nie każdy musiał Lokiego widzieć, a zatem kluczowe okażą się odpowiedzi serwowane w filmach, które są jednak bardziej wykalkulowanym biznesem.
Mam tutaj na myśli sytuację, która zacznie być kłopotliwa dla widza niezaznajomionego z komiksem. Istotne będzie więc umiejętne pokazanie, że wieloświat nie jest efektem braku pomysłów i sposobem na opróżnianie portfeli, ale kreatywnym rozwiązaniem na kolejne lata funkcjonowania trykociarzy na dużym ekranie. Głównym niebezpieczeństwem jest więc fanserwis i poleganie na sentymencie, który działa cuda i przekonuje nas, że chcemy zobaczyć, jak George Clooney znowu zakłada kostium Batmana lub jak Hugh Jackman wraca i sieka wrogów swoimi szponami jako Wolverine. A najgorzej, jeśli pojawią się na ekranie tylko po to, żeby przyciągnąć widza, dać mu chwilową przyjemność, a potem nie tylko nie odegrają w fabule żadnej roli, ale też zamkną szanse na pojawienie się nowego Wolverine'a.
Bo to raczej nie grozi DC. Jak twórcy chcą zupełnie nowego Batmana, to po prostu go robią. W filmie Flash zobaczymy przynajmniej dwóch Mrocznych Rycerzy - powrót po latach Michaela Keatona z filmów Tima Burtona, a także Bena Afflecka, który podobno ostatni raz ubierze kostium Batmana. A premierę ma niedługo przecież film z Robertem Pattinsonem, więc nie ma tutaj żadnego problemu. Inaczej jest w MCU, w którym nawet recast jest już bardzo problematyczny. W 1. fazie dokonywano kilku zmian aktorów (choćby Bruce Banner), ale bardzo mocno dbają o związanie postaci z aktorem. Czy gdyby nowy aktor wcielił się w postać T'Chali, to widzowie odbiorą to jako wariant? Można to odebrać jako złe zdanie na temat możliwości widowni.
Nie jestem sceptyczny, raczej podchodzę chłodno do multwiersum. Bardzo podobało mi się, jak wprowadził nas do tego konceptu Loki, a także świetnie obserwowało się alternatywne rzeczywistości w A gdyby...?. Kluczem jest jednak umiejętne wykorzystywanie wszystkich tych możliwości, aby np. wprowadzić Daredevila granego przez Charliego Coxa, jako zupełnie nową postać, niezwiązaną z serialem Netflixa, chociaż odgrywana jest przez tego samego aktora. Tak samo w sytuacji, gdy ktoś zechce połączyć Venoma z MCU. Solowy film był kiepski, ale Tom Hardy jest znakomity w tej roli, więc czemu nie? Jeśli wieloświat w MCU wykorzystany zostanie kreatywnie i nie zamknie żadnych drzwi, a jedynie wszystkie szeroko otworzy, to żaden z widzów na tym etapie nie będzie narzekał, a wręcz będzie przyglądał się próbom rozwijania już nie jednego, a wielu światów. Koniec końców nie chcemy, żeby słowa Martina Scorsese o parku rozrywki w kontekście kina superbohaterskiego znalazły wreszcie swoje potwierdzenie.