Czy brakuje ról dla dojrzałych kobiet? Rozmowa z Jowitą Budnik [WYWIAD BELLATOFIFEST 2025]
Podczas BellaTofifest 2025 spotkaliśmy się z Jowitą Budnik, która była członkinią jury festiwalu filmowego. Porozmawiałam z nią o pracy jurorki, kinie i aktorstwie. Gdzie w najblizszym czasie zobaczymy aktorkę na ekranie?
MARTA KARCZ: Jak się pani odnajduje w roli jurorki na festiwalu?
JOWITA BUDNIK: Nie jest to mój pierwszy raz w jury, więc czuję się w tej roli dobrze. Najlepsze w byciu jurorką jest oczywiście oglądanie filmów – a to kocham. Szczególnie cenię sobie formułę BellaTofifestu. Jest to świeża jakość, taka nowa energia kinowa. Zawsze jestem ciekawa, co debiutanci chcą pokazywać i o czym chcą opowiadać. Poza tym większość filmów w konkursie to produkcje zagraniczne – oglądam je na świeżo, bez wiedzy o autorach czy procesie produkcji. To duża przyjemność.
Ma już pani swoich faworytów? Oczywiście bez tytułów.
Oczywiście. Obejrzeliśmy już dziesięć filmów, zostały dwa. Mam mocną pierwszą trójkę i to na niej się koncentruję. Zobaczymy, co powiedzą pozostali jurorzy podczas obrad.
A jak takie obrady zwykle wyglądają? Cicho i spokojnie czy raczej burzliwie?
Na razie rozmawiamy o filmach luźno, dzieląc się impresjami. Z doświadczenia wiem, że może być bardzo spokojnie – czasem wszyscy mamy podobne zdanie, różnimy się w szczegółach. I dobrze, bo przecież gdyby wszystkim podobał się ten sam rodzaj kina, powstawałyby tylko takie filmy. Różnorodność gustów i wrażliwości to siła jury. Myślę, że nasze tegoroczne grono dojdzie do porozumienia bez dramatów i trzaskania drzwiami. W piątek wszystko się okaże.
Czy te debiuty przypominają pani o własnych początkach? Jak zmieniło się pani spojrzenie na kino przez lata?
Moje początki były nietypowe – zagrałam w filmie jako 11-letnia dziewczynka i to zupełnie przez przypadek. Kolejne role pojawiały się naturalnie, aż do matury, ale traktowałam je bardziej jak przygodę niż świadomy wybór zawodu. Nie zdawałam do szkoły teatralnej, nie planowałam kariery aktorskiej. Później przez długie lata nie grałam – skończyłam studia na UW, pracowałam w różnych miejscach, zajmowałam się zupełnie innymi rzeczami.
Dopiero spotkanie z Joanną Kos-Krauze i Krzysztofem Krauze sprawiło, że wróciłam przed kamerę. Najpierw główna rola w filmie telewizyjnym Wielkie rzeczy, później napisany dla mnie Plac Zbawiciela, a potem kolejne wspólne filmy – i tak znów zaczęłam grać regularnie. Nie był to jednak wynik decyzji, tylko splot różnych okoliczności. Zawsze mówię, że ja sama nie postanowiłam zostać aktorką. Najpierw zaczęłam grać, a dopiero potem zastanawiać się, co dalej z tym zrobić.

Jak dziś wybiera pani role? Czym się pani kieruje?
Kryterium jest proste – gram tam, gdzie mnie zaproszą. Ciekawych ról dla kobiet po pięćdziesiątce jest niewiele, więc staram się, by przynajmniej tematycznie i stylistycznie się nieco różniły. Choć najczęściej gram matki głównych bohaterów, ważne jest dla mnie, żeby nie powtarzać tego samego schematu roli.
Najbardziej nie lubię w tym zawodzie braku sprawczości – aktor nie ma wpływu na to, czy dostanie rolę. Można propozycję najwyżej odrzucić, ale nie można nikogo zmusić, by chciał z tobą pracować.
Czyli tych ról dla kobiet w pani wieku wcale nie jest więcej niż kiedyś?
Nie było ich nigdy dużo. Cieszy mnie, że powstają takie filmy jak Kobieta na dachu z Dorotą Pomykałą, ale to wciąż wyjątki. Nawet nie chodzi mi o główne role – chodzi o bohaterki, które nie dopowiadają cudzej historii, tylko są jej podmiotem. Tego bardzo brakuje.
W filmie Przepiękne! też pojawiły się dojrzałe bohaterki. Podobał się pani?
Tak, to był udany film, lubię go, a Hania Śleszyńska zagrała świetną rolę. Ale to film o wielu kobietach, a nie konkretnie o jednej. To wciąż rzadkość, by dojrzała kobieta była główną bohaterką historii.
A jest jeszcze jakaś rola marzeń?
Każda ciekawa rola jest dla mnie rolą marzeń. Najczęściej grywam kobiety nieszczęsne, z problemami – ze wsi, z wojny... Ostatnio także silne, brutalne, prymitywne. Wszystko, co wykracza poza tę szufladę, daje mi dużą frajdę. Marzę o komedii, myślę, że mam do niej naturalne predyspozycje. W teatrze gram komediowo i to działa, więc może i w kinie by się udało.
Teraz przygotowuję się do roli w produkcji Ona – to debiut fabularny Agnieszki Zwiewki, uznanej dokumentalistki. Współtworzyłam scenariusz i zagram główną rolę. Mam nadzieję, że to będzie bardzo ważna rola w moim dorobku – i być może odkryję tam jeszcze inną swoją twarz.
Jak czuła się pani jako współscenarzystka? Może w przyszłości – reżyseria?
Nie, zdecydowanie nie nadaję się do reżyserii. Nie mam w sobie tej umiejętności tworzenia świata od zera – od pierwszego pomysłu po gotowy projekt. Ale dobrze czuję się, pracując nad czyimś pomysłem, rozwijając go wspólnie. Myślę, że mogłabym jeszcze kiedyś współpisać, ale nie reżyserować.
Czy w konkursie trafił się jakiś film, który był dla pani szczególnie trudny – fabularnie, kulturowo?
Były dwa takie filmy – cięższe w odbiorze, ale to nie kwestia kulturowa. Dla mnie najważniejsze jest, by film zabrał mnie w jakąś podróż, porwał opowieścią. Czasem to mały, kameralny obraz, czasem totalnie szalona fabuła. Gatunek, kraj pochodzenia są drugorzędne. Ważne, by historia działała. A jeśli nie działa – to po prostu siedzi się w fotelu i liczy minuty do końca. Na szczęście takich filmów było tu bardzo niewiele.

