Polska Sukcesja? Byliśmy na planie serialu Scheda platformy HBO Max
W czerwcu 2024 roku byłem na planie nowego serialu HBO Max pod tytułem Scheda. Sam fakt, że wybór miejsca akcji padł na Hel, wydawał się już ciekawy, ale to, co zobaczyłem, utwierdziło mnie w przekonaniu, że serial zapowiada się znakomicie.
Hel to nieoczywisty wybór na serial, który ma intrygować tajemnicą i konfliktem wpływowej rodziny. Coraz więcej twórców czuje, że osadzenie fabuły w Warszawie jest zbyt ograne, by mogło spełniać rosnące oczekiwania widzów. Dlatego decyzja dotycząca miejsca staje się mocnym atutem serialu Scheda. Tytuł kręcony był w dwóch okresach – latem, gdy sam odwiedziłem plan, oraz zimą, gdy aura Helu kompletnie się zmienia. To wydaje się kluczem do tego, jak wyróżnić nową produkcję HBO Max na tle nie tylko polskiej konkurencji, ale też zachodnich seriali. Umiejętne pokazanie Półwyspu Helskiego przez Annę Kazejak może stać się największą zaletą tego serialu.
Jest w tym miejscu coś magicznego – zwłaszcza poza sezonem, gdy staje się ono zupełnie innym światem. Jeśli nigdy nie byliście tam wiosną, jesienią czy zimą, to musicie wiedzieć, że to trochę jak przeniesienie się do Narnii z książek C.S. Lewisa: nagle wszystko jest inne i takie nowe. Patrząc na obraz z kamery, można było poczuć, że klimat tej przestrzeni odegra istotną rolę w produkcji. Plany zawsze mają inną atmosferę, gdy zdjęcia są kręcone przy ludziach. To był czerwiec – początek sezonu – więc pojawili się turyści. Wszyscy przyglądali się z daleka, dyskutowali i spekulowali. HBO Max ma swój własny styl i ceniony poziom jakości wyróżniający ich na tle konkurencji, więc być może wkrótce domysły o tym, kto stoi za danym projektem, będą kierować się właśnie w ich stronę.

Wyprawa, czyli jak wygląda dzień na planie
Praca dziennikarza na planie nie jest skomplikowana: stoisz, patrzysz i czekasz. Brzmi nudno, ale nic bardziej mylnego! W towarzystwie wspaniałej osoby z Warner Bros. Discovery, która zajmuje się promocją danej produkcji, robiłem wszystko, co do mnie należało. To przygoda, emocje i ciągła chęć zaspokajania ciekawości. To taka sytuacja, w której oglądanie rozmowy trzech osób na plaży w Helu staje się ekscytujące i pełne napięcia. Trochę można porównać to do siedzenia w teatrze i patrzenia, jak aktorzy dają z siebie wszystko i obnażają się emocjonalnie przed widzem. Różnica polega na tym, że tutaj jest kamera, a odbiorcami są reżyserka, ekipa filmowa i – w takim dniu jak ten – dziennikarz. Bartosz Gelner, Magdalena Popławska oraz Grzegorz Damięcki, grający główne role skonfliktowanego rodzeństwa, potrafią stworzyć wrażenie spektaklu. Wykreowali w tych scenach postacie, które nawet przy pobieżnym spojrzeniu wydawały się interesujące i autentyczne. Zawsze fascynuje mnie ten moment, gdy patrzę na transformacje zachodzące jak za pstryknięciem palców. Później, podczas rozmowy, spotykam zupełnie inne osoby niż te, które widziałem w scenach. Często nie doceniamy, ile pracy każdy aktor wkłada w to, by stworzyć na ekranie pozornie zwykłych ludzi.
- Mój bohater jako to najmłodsze pokolenie jest trochę już inaczej wychowywany i ukształtowany w innych czasach. Przez to wydaje się mieć w sobie chyba najwięcej niezależności i on po prostu z tego domu w pewnym momencie wyjeżdża. Zostawia to, stwierdza, że nie zamierza prowadzić schedy po ojcu oraz nie chce zostawać w tym samym miejscu, gdzie się wychowywał. Wyjeżdża do Warszawy i nie ma żadnych wymagań, jeżeli chodzi o tę rodzinę. Zaczyna swoje życie od nowa w całkowicie innym miejscu. Wraca dopiero na pogrzeb i rzeczywiście dla całej trójki wynik tego spadku jest zaskoczeniem. Nikt się nie spodziewał, że to akurat się stanie tak, że to moja córka go odziedziczy i to w całości, czyli bez żadnego podziału. Wówczas zaczynają się komplikacje, jak to w przypadku spadków. Nie są to najłatwiejsze rzeczy. Tym bardziej, że mówimy o gruncie na najbardziej pożądanej polskiej ziemi, czyli na Helu - Bartosz Gelner o swojej postaci.
Obserwacja planu bywa trudnym zadaniem, bo trzeba to robić tak, aby być niewidzialnym i zwyczajnie nie przeszkadzać. Trochę jakbyście stawali się cieniem, który teoretycznie chodzi za ludźmi, patrzy im na ręce, ale pozostaje niezauważony. Dzięki temu mogłem obserwować, jak ekipa filmowa serialu Scheda pracuje na co dzień, gdy nie trzeba się starać bardziej, bo na planie obecne są media. Jeśli nie robimy niczego, co zwraca na nas ich uwagę, jestem przekonany, że mogą nawet nie mieć świadomości naszego towarzystwa. Robią swoje. W przypadku ekipy produkcyjnej pracującej nad projektem dla HBO Max dostrzegłem profesjonalizm, który częściej spotykałem na zagranicznych planach niż na polskich. Widać było dobrą komunikację i pozytywną atmosferę, ale też dało się odczuć sporo napięcia i skupienia. W końcu wszystkim przyświecał cel, o którym czasem widzowie zapominają: każdy chciał zrobić coś, co ludziom się spodoba.

Flaki wieloryba, czyli trudne życie aktora
Promocja serialu ruszyła już w trakcie zdjęć w czerwcu 2024 roku, ponieważ pojawiały się wówczas doniesienia medialne o wielorybie na Półwyspie Helskim. To właśnie tego dnia umieścili go na plaży, bo był częścią scen, w których główną rolę grał Wojciech Zieliński (gra męża postaci Popławskiej). Wieloryb był ogromny i bardzo dużo ważył. To nie była jakaś gumowa, lekka replika, którą mogłoby podnieść kilku chłopów. Co ciekawe, aby wyglądał jeszcze bardziej realistycznie, odpowiedni specjaliści musieli nawilżać jego skórę, by sprawiał wrażenie, że dopiero co trafił na brzeg. Każdy szczegół jest ważny, co czasem może zaskakiwać. Podczas seansu często tego nie dostrzegamy, a na planie odbiera się to zupełnie inaczej.
Obserwacja tego aktora przy pracy przypomniała mi, że to wymagający zawód. Były to pierwsze ciepłe dni w czerwcu, a Zieliński, grający naukowca, miał na sobie ochronny kombinezon. Widać było, że się w nim gotował, co wpływało na gigantyczne zmęczenie. To niejedyne wyzwanie, bo w trakcie sceny musiał się zmagać z bryzgającą sztuczną krwią! Można było pomyśleć, że jego strój ochronny to jakiś kostium zabójcy ze slashera, a Wojtek Zieliński to Michael Myers z Halloween. A to wszystko było częścią pozornie prostej sekwencji. "Otwierał" wieloryba, wycinał wcześniej przygotowany kawałek i wyjmował z niego narządy do badań.
Same narządy były atrakcją na planie – najpierw leżały sobie nieopodal w specjalnych pojemnikach. Można było się im przyjrzeć, dowiedzieć czegoś więcej o ich budowie (między innymi o konsultacjach, by wyglądały tak realistycznie, jak to tylko możliwe), a także dotknąć. Ogromne serce wieloryba było dziwaczne, bo specyficznie falowało, jak się je dotknęło! Trochę jak niezbyt smakowita galaretka!

Scheda, czyli Sukcesja w polskim wydaniu
Sam opis serialu jest dość sugestywny. To historia rodziny, której fundamenty chwieją się wraz ze śmiercią nestora. Jan Mróz – emerytowany żołnierz Marynarki Wojennej, właściciel campingu, baru i rodzinnej willi – był nie tylko lokalnym bohaterem, lecz także mistrzem w utrzymywaniu bliskich relacji… oraz ścisłej kontroli nad bliskimi. To właśnie jego śmierć wyzwala serię wydarzeń, które burzą pozorny spokój Helu. Testament, który miał scalać więzi, wywołuje chaos, rozrywający rodzinę od środka.
Między oglądaniem kolejnych scen i interakcji postaci dało się pogadać z obsadą. Można pomyśleć, że to taka polska Sukcesja – i te porównania przewijały się podczas rozmów z aktorami. Wpływowa rodzina, specyficzny i despotyczny nestor, rodzeństwo i relacje, które do zdrowych nie należą… Skojarzenia nasuwają się same. Wiadomo, inna rzeczywistość, inna skala, inni bohaterowie, ale jak aspirować, to do najlepszych. Dzięki temu można stworzyć coś, co wyróżni projekt. Obecnie w Polsce mamy praktycznie same kryminały, a Scheda to coś innego, a nawet – powiedziałbym – coś więcej. To pozwala wierzyć, że będzie bardziej różnorodnie. Nie jest to kryminał, a tajemnica nie wiąże się z żadnym morderstwem.

Z moich rozmów wynika, że Scheda to serial o rodzinie, ale też o walce o wpływy i władzę. Takie wrażenie można było odnieść, słuchając, jak aktorzy opowiadają o swoich postaciach i tym, co one sobą reprezentują. Król Helu nie żyje, więc następcą tronu powinno zostać jedno z jego dzieci – tymczasem tak się nie dzieje. Wiemy, że wszystko przepisał na wnuczkę. To generuje intrygujący konflikt, który raczej wyłania te mniej sympatyczne cechy każdej z postaci. Aktorskie trio wydaje się mieć potencjał do zbudowania relacji szalenie ciekawej. Niewykluczone, że – zgodnie z powiedzeniem „najlepiej z rodziną wychodzi się na zdjęciu” – na ekranie pojawią się osoby, które pokochamy za to, że potrafią wzbudzać skrajne emocje, również te negatywne.

