Od powstania animacji Ghost in the Shell minęły już dwadzieścia dwa lata. Hollywood za słynne anime zabrało się już dawno, ale dopiero za kilka dni fani będą mieli okazję zobaczyć aktorską wersję kultowego filmu. Czas więc zadać sobie pytanie – skąd wziął się fenomen Ducha w pancerzu?
Zainteresowanie tym cyberpunkowym klasykiem to nie przejściowa moda, od lat służy on bowiem rozmaitym twórcom jako źródło inspiracji. Dlatego kwestią czasu było powstanie jego hollywoodzkiej wersji. Co prawda trochę to trwało, nie obyło się bez kontrowersji, z których najgłośniejsza to obsadzenie w roli głównej Scarlett Johansson, ale nie zanosi się na to, żeby przez podobne dyskusje tytuł ten miał zaginąć w mrokach pamięci. Oczywiście osobną kwestią pozostaje jakość filmu, którego premiera już w ten weekend, ale to temat na osobną dyskusję. Jeszcze chwila i każdy fan japońskiej animacji (oraz widz niepasjonujący się nią w ogóle), wyda wyrok. Oby nie skazujący…
Stąd szczególnie teraz warto prześledzić historię popkulturowego dziedzictwa Kôkaku kidôtai, w końcu film animowany nie wziął się znikąd, a i po jego premierze wiele się działo. A zaczęło się od mangi Koukaku Kidoutai: The Ghost in the Shell autorstwa Masamune Shirowa, która ukazywała się w latach 1989-1990 w magazynie wydawnictwa Kodansha. Składa się ona z zaledwie jedenastu odcinków; w Polsce (w trzech tomikach) w 2002 roku wydała ją J.P.Fantastica. Część tytułu Koukaku Kidoutai (ang. Mobile Armored Riot Police, czyli Mobilna Uzbrojona Jednostka Prewencyjna) została dodana na żądanie wydawcy. Komiks potrafił rodzimego czytelnika zaskoczyć, bo film animowany Mamoru Oshiiego z 1995 roku to zdecydowanie bardziej ponura wizja pracy Sekcji 9, a sama major Motoko Kusanagi posiada u Shirowa rzecz na ekranie niespotykaną: poczucie humoru. Komiks skierowany był przede wszystkim do młodzieży, więc i klimat jest w nim zdecydowanie lżejszy. Do tego całość to raczej zbitka luźno powiązanych ze sobą wątków, a nie ciągła, spójna fabuła. Niejakim bonusem są kolorowe strony, które rzadko pojawiają się we współczesnych mangach. Słowem: ekranizacja Mamoru Oshiiego wyciąga z oryginału niewiele, dodając całości pesymistyczny wydźwięk.
To dzięki rzeczonemu filmowi tytuł zyskał na popularności i dlatego spokojnie można założyć, że anime przerosło swój mangowy pierwowzór. Fani japońskiej animacji są zresztą naprawdę rozpieszczani, ponieważ co jakiś czas dostarczane są im kolejne seriale czy filmy ze świata Ducha w Pancerzu, jak ochrzczono polskie wydanie (2005 oraz edycja specjalna z 2006). Przede wszystkim należy nadmienić, że powstała część druga, czyli Ghost in the Shell 2: Innocence (2004). O sequelu można jednak powiedzieć tyle, że wygląda fantastycznie, wyreżyserował go ponownie Mamoru Oshii, muzykę znowu skomponował genialny Kenji Kawai, ale film jest… ciężkostrawny. Do tego stopnia przeładowano go filozoficznymi przemyśleniami oraz niezupełnie zrozumiałymi scenami, że wygląda jak piękny, ale ubogi krewny części pierwszej. Poza tym skupiono się na innych bohaterach, czyli Batou oraz Togusie, pani Major zaś przemyka gdzieś w tle, a to przecież przede wszystkim ją pokochały miliony czytelników i widzów na całym świecie.
Ghost in the Shell 2.0 z 2008 roku to coś, o czym wielu fanów stara się pewnie zapomnieć. Twórcy zdecydowali się na pomysł obiecujący – poprawienie leciwej już jednak kreski i zastąpienie jej zaawansowanymi efektami komputerowymi. Efekt okazał się katastrofalny i po pięciu minutach seansu ma się po prostu dość. Pół biedy, że zieleń cyfrowych schematów została zastąpiona kolorem żółtym. Dopiero to, co zrobiono z najbardziej widowiskowymi scenami, woła o pomstę do nieba. Przeplatanie tradycyjnej animacji ze scenami CGI to stuprocentowy przepis na wywołanie u widza uczucia irytacji. Gdyby jeszcze efekty komputerowe prezentowały się godnie... Innymi słowy, Ghost in the Shell 2.0 zapowiadał się obiecująco, a wyszło jak zwykle. To raczej ciekawostka dla fanów, do tego mało zajmująca.
Ghost in the Shell: Stand Alone Complex (2002-2003) to serial anime, który z filmu, czy też całego uniwersum Ducha wyjął to, co najlepsze. Nie uświadczymy tutaj aż tak ciężkiego klimatu jak w filmie, choć też nie brakuje filozoficznych wątków, ale podane są w sposób przemyślany i z głową. Animacja stoi na bardzo wysokim poziomie (odrobinkę inaczej wygląda Major, ale to, czy się podoba, to już kwestia gustu), a czołówka serialu jest jedną z najlepszych w historii anime. Kompozytorka Yōko Kanno popisała się jak zwykle, a motyw przewodni Inner Universe zawsze i niezmiennie wywołuje dreszcze. Rosyjska wokalistka Origa zawdzięczała swoja fantastyczną karierę także dzięki piosenkom z tego właśnie anime. W internecie nie brakuje głosów, że Inner Universe powinno, czy wręcz raczej musi znaleźć się w nadchodzącym aktorskim filmie Ghost in the Shell. Już za samo użycie tego utworu twórcy zarobiliby małego plusika u widzów.
Stand Alone Complex ma też drugą serię, (2nd GIG, 2004) i jest ona równie udana. Kolejne dwadzieścia sześć odcinków ponownie gwarantuje rozrywkę na wysokim poziomie. Znajomość filmów nie jest konieczna, aby zapoznać się z serialem. Z kolei Ghost in the Shell: Arise to cztery filmy z 2013 roku przedstawiające kolejne sprawy, z którymi mierzy się Sekcja 9. Zdecydowano się w nich na radykalniejszą zmianę wyglądu Motoko Kusanagi, zatrudniono też inną aktorkę do podłożenia pod nią głosu i tym razem to nie Atsuko Tanaka, a Maaya Sakamoto. Mniej lub bardziej specjalnych odcinków z uniwersum Ghost jest zresztą cała masa, a zorientowanie się w tym chaosie to wielka sztuka. Na przykład Tachikomy, pojazdy bojowe z serialu Stand Alone Complex, także doczekały się swojej komediowej serii (Tachikoma na Hibi). Kôkaku kidôtai jest wciąż na tyle popularną marką, że pewnie jeszcze latami będą się ukazywać kolejne filmy czy seriale z tego świata (choćby film z 2015 roku – Ghost in the Shell, którego prequelem jest seria Arise). Te wszystkie tytuły to już jednak pozycje obowiązkowe dla wytrwałych, ponieważ król jest tylko jeden.