Polecę Ci dobry serial, a ty i tak będziesz wolał śmiać się z Velmy. Jak hate-watching niszczy rynek
Krytykowałeś stację The CW za wznowienie serialu Riverdale, mimo że ukrycie oglądałeś jego fragmenty? Spokojnie – nie tylko ty. Hate-watching to największy grzech współczesnych kinomaniaków.
Ile razy oglądaliście wideorecenzje filmów Vegi? Jak często trafialiście na artykuły z nagłówkami, że ktoś obejrzał Idola z Lily-Rose Melody Depp, abyście Wy nie musieli? Czy podczas drinking game ze znajomymi wychylacie shota za każdym razem, gdy Edward i Bella wymieniają się intensywnymi spojrzeniami w Zmierzchu?
Nie musicie mi odpowiadać w komentarzach – przyznajcie to w duchu. Prawda jest taka, że negatywne recenzje kiepskich tworów popkulturowych praktycznie zawsze się klikają. Spójrzmy choćby na 365 dni, które trendowało w mediach społecznościowych za każdym razem, gdy Netflix wychodził z kolejną częścią. Stało się przecież fenomenem nie tylko na skalę naszego kraju, ale całego świata. Trylogia lądowała na listach TOP 10 streamera w 92 państwach. Podobnie sytuacja stoi z Velmą - ostatni artykuł o 2. sezonie wywołał niemałe poruszenie, choć większość sugeruje, że to produkt serialopodobny. A pamiętacie Riverdale (pieszczotliwie nazywane przez niektórych Riverfail) i zagranicznych recenzentów, którzy regularnie nagrywali klipy o tym, jak tragiczny jest ten serial?
Chociaż wiemy, że dana produkcja sięgnęła dna, kursor myszki magicznie kliknie w link, byśmy mogli przeczytać recenzję bądź posłuchać, co inni mają do powiedzenia. Na tym jednak się nie kończy. Mówi się, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła... ale co z tego? Wciąż odpalimy ten film z chłopakiem, koleżanką, psem ciotki, KIMKOLWIEK, żeby tylko się z niego pośmiać. Wiedzieliście, że to uzależnienie ma nazwę (i wcale nie jest nim guilty pleasure)?
Co to hate-watching?
Ten niechlubny termin powstał w 2005 roku, gdy jeden z redaktorów zauważył antyfanowskie zachowania użytkowników na nieistniejącej już stronie Television Without Pity. Mnóstwo osób na portalu wyrażało niechęć do konkretnego tytułu. Internauci komentowali produkcję i wytykali jej każdy błąd. Prawie 10 lat później The New Yorker był jednym z pierwszych, który wykorzystał sformułowanie hate-watch, pisząc o Studio 60 on the Sunset Strip. Ludzie uwielbiali oglądać ten serial. Dlaczego? Bo mogli się powyżywać na nim. Tymczasem Entertainment Weekly jako pierwsze przestało kojarzyć zjawisko hate-watchingu z guilty pleasure, za czym szybko poszły również inne portale popkulturowe.
Hate-watching polega na celowym oglądaniu kiepskiego programu bądź filmu, aby sobie z niego podrwić. Jednak w przeciwieństwie do dobrze znanego guilty pleasure, widz wcale nie odczuwa "przyjemnego wstydu". Ta wręcz masochistyczna "przyjemność" wynika bardziej z możliwości drwin i kpiny. Najczęściej nie ogląda tego sam, lecz w czyimś towarzystwie. Ewentualnie zdarza się, że ogląda sam, ale później może pośmiać się z internautami w jednym z hashtagów na X.
Hate-watching – tak, też jestem winna
Łatwo krytykować zachowania ogółu, gdy nie widzi się czubka własnego nosa. Nie zamierzam ukrywać, sama jestem masochistką, która świadomie odpala kiepską produkcję na swoim laptopie. Robiłam tak choćby z Riverdale, którego poziom drastycznie spadł po 1. sezonie. Drugi kompletnie mnie zawiódł, a trzeci oglądałam nie z sentymentu, lecz dla żartów. Miałam z koleżanką taką tradycję: co tydzień spotykałyśmy się, aby wspólnie obejrzeć nowy epizod. Było dużo kpin z sekciarskiego wątku Farmy, nieudolnej próby dodania nadnaturalnych elementów, a także groźnego ataku niedźwiedzia na Archiego. Scenariusz nie miał ładu ani składu, bohaterowie kompletnie pogubili się w zeznaniach, a nam nie zostało nic innego, jak tylko się śmiać. Wtedy nie wiedziałyśmy jeszcze, że praktykowałyśmy hate-watching.
Niech rzuci kamieniem ten, kto nie oglądał recenzji wideo 365 dni. Nie tylko czytałam opinie internautów, ale też sama obejrzałam całą trylogię ("dla beki", w gronie znajomych), żeby usłyszeć ikoniczne kwestie Massimo kierowane do jego "baby girl". Reality show są także częstym obiektem hate-watchingu. W końcu sama zaproponowałam, że obejrzę Squid Game: Wyzwanie, aby nikt inny nie musiał tego robić. Przyznaję się także do sporadycznego oglądania Kardashianek i maltretowania swojego mózgu specyficznym akcentem Kourtney, przeciągającej każdą samogłoskę w zdaniu.
Hate-watching a rage-bait
Powróćmy do tej przeklętej Velmy. Nie oglądałam tego serialu (wreszcie coś zrobiłam dobrze!), ale miałam okazję porozmawiać na jego temat ze znajomymi. Jedna z koleżanek oglądała, bo "przecież będzie świetna do zrecenzowania". Inny znajomy powiedział wprost – musiał zobaczyć, czy faktycznie jest tak źle. Podobne założenia z pewnością miała reszta widzów. Pewnie z każdym kolejnym odcinkiem chcieli sprawdzić, czy nowy serial istnieje naprawdę, czy też jest wytworem eksperymentu społecznego.
A później nadeszła niespodzianka – HBO zdecydowało się na wznowienie Velmy. Szok i niedowierzanie.
Przy Velmie ewidentnie zadziałał rage-bait, który jest szczególnie popularny na TikToku oraz YouTubie. Na przykładzie pierwszego serwisu: jest beauty influencerka, która stała się znana z tego, że na filmikach nakłada na twarz pół tubki podkładu. Większość komentujących jest wkurzona jej marnotrawstwem, rozbawiona groteskową sceną albo najzwyczajniej w świecie zszokowana. Tak czy owak, te mocne emocje budują zaangażowanie, czyli komentarze, stitche i wyświetlenia, a co za tym idzie – zasięgi i pieniądze. Rage-bait stał się taktyką marketingową i sposobem na zarobek. Popkultura nie jest wyjątkiem.
Nieważne, jak mówią, ważne, żeby mówili. Dlatego HBO wznowiło serial. Prawdopodobnie Idol poszedłby tą samą drogą, ale większa liczba widzów zrezygnowała z oglądania produkcji po pierwszych epizodach.
Hate-watching = większe zarobki?
Velma nie jest jedynym przykładem, gdy hejt paradoksalnie przełożył się na wzrost oglądalności. Pamiętacie jeszcze Insatiable z Debby Ryan? Choć serial w zamierzeniu miał być satyrą, nie każdego rozbawił. Twórców oskarżono nawet o fat-shaming. Podczas gdy recenzenci stanowczo odradzali seans, subskrybenci postanowili go włączyć na przekór im. Nic dziwnego, że został wznowiony przez Netfliksa. Tylko druga część nie cieszyła się już takim zainteresowaniem. Krytycy nie byli skłonni do recenzowania, a widzowie nie mieli komu dawać prztyczka w nos. Ostatecznie Insatiable zostało skasowane – co powinno mieć miejsce już sezon wcześniej.
Warto również zatrzymać się przy Emily w Paryżu – serialu, który nie zachwycał scenariuszem ani grą aktorską. Szczególnie oburzał Francuzów stereotypowo-cukierkowym ujęciem ich stolicy. Nawet Lily Collins rozczarowywała, chociaż bardziej chodziło o irytujące zachowanie jej bohaterki. Natomiast jest to na tyle niewymagająca produkcja, że... na platformę Netflix zaraz wejdzie 4. sezon. Co ciekawe, hejt również przycichł. Najprawdopodobniej (anty)fani serialu odpuścili seans po kilkunastu odcinkach, a fenomen Emily przeszedł z hate-watchingu na przyjemniejsze guilty pleasure. Jednak mam wrażenie, że wraz z krytyką zniknęły jakiekolwiek informacje o tej produkcji. Nigdzie nie widziałam recenzji ani obszernych dyskusji na temat 3. sezonu, a TikTok nawet nie raczył mi zaspoilerować, co tam się wydarzyło u Gabriela.
Ludzie uwielbiają oglądać nie tylko kiepskie produkcje, ale również komentujących content creatorów. Alex Meyers do dzisiaj ocenia różnorakie filmy i seriale, ale jego klipy dotyczące The Kissing Booth czy Wysokiej dziewczyny należą do najpopularniejszych. Takie filmiki są lubiane również w Polsce. Na youtubowym kanale Prostracji widzów najbardziej przyciągają ranty dotyczące kiepskich książek oraz Hotelu Paradise.
To pokazuje, że hate-watching realnie przekłada się na wyniki oglądalności, a więc może wpłynąć na to, czy dana produkcja będzie kontynuowana, czy nie. Nie liczy się liczba fanów, a oglądających – wśród których są też hejterzy, znudzeni widzowie czy para przyjaciół, chcących się razem z czegoś ponabijać. Dlatego tworzenie kiepskich seriali staje się coraz bardziej opłacalne.
Skutki hate-watchingu
Ile razy internauci narzekali, że Netflix oraz stacja The CW kasują świetne seriale, a takie Riverdale czy Wiedźmin otrzymują kolejne sezony? Tylko że one nie byłyby tyle razy wznawiane, gdyby nikt tego nie oglądał. Z serialami oraz sequelami jest tak, jak z siostrami Godlewskimi – przestały śpiewać, bo przestało to być interesujące. Kiedy my przestaniemy interesować się złymi produkcjami, one nie będą już powstawać.
Tyle i aż tyle – po powyższych przykładach widać, że hate-watching nigdzie się nie wybiera. Wciąż będziemy oglądać ze znajomymi kolejny film Vegi albo nowy kiepski serial, bo występuje w nim znany piosenkarz. Nieważne, jak bardzo będziemy Was ostrzegać przed produktem filmopodobnym, Wy i tak go włączycie. A my go zrecenzujemy.