Innego końca nie będzie. Sebastian Dela o "obozie przygotowawczym" i nie tylko [WYWIAD]
Miałam okazję porozmawiać z Sebastianem Delą o filmie Innego końca nie będzie, który w polskich kinach zadebiutuje już niedługo, bo 28 lutego 2025 roku. Zdobył nagrodę publiczności na tegorocznym Festiwalu Filmowym w Warszawie i myślę, że to dopiero początek sukcesów.
Talia Kurasińska: Innego końca nie będzie jest filmem bardzo emocjonalnym i na tych emocjach grających. Co było w tej roli dla ciebie najtrudniejsze?
Sebastian Dela: Najtrudniejsze było na pewno zmierzenie się z innym charakterem niż do tej pory. Nie człowiekiem, który emanuje męskością i jest agresywny, silny psychicznie. Trzeba było trochę poszukać, znaleźć się i spróbować pokazać to z bardziej kruchej strony. Trudne było też zmierzenie się z tematem. Mnie na całe szczęście nigdy nie dotknęła taka sytuacja jak w filmie.
Czym różnił się Pipek, który był w scenariuszu przy pierwszym czytaniu, od tego Pipka, którego dostaliśmy na ekranie?
Wydaje mi się, że niedużo się różnił. Z Moniką nie odkrywaliśmy Pipka na nowo, tylko pogłębialiśmy to, co było w scenariuszu. Wypełnialiśmy to jakimiś moimi czy Moniki propozycjami. Uważam, że tak naprawdę wszystko opiera się na scenariuszu – jeżeli jest dobry, to wystarczy tego nie zepsuć. Super też, że mieliśmy dużo rozmów o postaciach. Mogliśmy pozwolić sobie na jakieś improwizowane próby, a potem też na lekką improwizację w obrębie samej sceny. Jednak wszystko w ramach tego, co było już wcześniej zapisane.
Twoja relacja z aktorkami grającymi siostry na ekranie jest bardzo przekonująca. Czy to właśnie przez te rozmowy, które – jak mówisz – prowadziliście na długo przed rozpoczęciem zdjęć?
To zdecydowanie pomogło. Na pewno tak samo jak przy filmie Braty Marcina Filipowicza. Twórca zorganizował nam wcześniej taki obóz przygotowawczy. Przez cztery czy trzy dni mieszkaliśmy u niego na Saskiej Kempie. Mówiliśmy sobie "Dobranoc", "Dzień dobry", jedliśmy razem śniadania. Spędzaliśmy ze sobą czas i poznawaliśmy się po prostu jako ludzie. To też pomogło przenieść tę relację na ekran. Jasne, myślę, że można by to było zagrać. Jednak wydaje mi się, że jest jakiś rodzaj... może nie zażyłości, ale znajomości, która pomaga i której nie da się odtworzyć ani wymyślić. Dobrze więc, że się polubiliśmy z dziewczynami.
A masz rodzeństwo, z którym też masz taką typową relację?
Tak.
Czyli nie było tu żadnego przesuwania świadomości?
W jakiś sposób tak, bo jednak w filmie mam dwie siostry, a w życiu mam starszego brata. Trzeba było to trochę przekonwertować i pomyśleć sobie, jakim człowiekiem jest gość, który wychował się w domu z tyloma kobietami. Bo na pewno to zmienia. U nas jest trzech facetów i mama. Może nie był to moment takiego stricte wychowania, bo Pipek już był dużym chłopcem, jak doszło do całej tej sytuacji, ale później został sam z kobietami.
Jaką w ogóle postacią jest dla ciebie Pipek?
Postacią tragiczną, oczywiście. Pipek jest gościem, który trochę za wcześnie musiał dojrzeć. Poczuł się trochę oszukany przez swój ideał i pierwowzór mężczyzny, czyli przez ojca. Okazuje się, że wyobrażenia są inne niż rzeczywistość. Albo po prostu nie jest tak idealnie, jakby nam się wydawało.
A czy widzisz siebie w Pipku? Czy było to zupełne oderwanie od tego, kim jesteś?
Wydaje mi się, że w każdej swojej postaci widzę siebie – i nie mówię tu o fizyczności. W każdej roli jest mój pierwiastek. Moje gesty. Jasne, wymyślane na potrzeby roli, ale jednak moje. Jeśli jednak pytasz, czy są jakieś podobieństwa między mną a Pipkiem, to wydaje mi się, że nie. Jesteśmy na antypodach. Wychowywałem się ze starszym bratem, on wśród sióstr. On ma takie doświadczenia związane z rodziną, ja takich nie mam. Może łączy nas to, że pochodzimy z małych miejscowości.
Co myślisz o filmie? I co sobie pomyślałeś, jak po raz pierwszy dostałeś scenariusz?
Ucieszyłem się, bo takiego kina jeszcze nie miałem możliwości tworzyć. Nie jestem nawet obeznany z takim rodzajem kina, bo rzadko po niego sięgam.
Robienie filmów z debiutantami jest cudowne. Wiem, że to śmiesznie brzmi, kiedy 28-letni gość mówi takie rzeczy, ale po prostu widać w nich zaangażowanie i pasję. Każdy przychodzi na plan, bo chce, bo mu zależy, bo to też jest jego "dziecko". Inaczej się o coś takiego dba. Samo spotkanie z Mają Pankiewicz i Agatą Kuleszą w pracy to spełnienie jednego z marzeń. Jeśli chodzi o scenariusz – podobało mi się to, co powiedziałem na początku, że super było zmierzyć się z czymś innym. Czymś, co totalnie nie było na moich warunkach. Jestem wdzięczny, że ktoś mi zaufał.
Wróćmy do wspomnianych przygotowań do filmu. Czy chciałbyś bardziej rozwinąć tę myśl i opowiedzieć coś więcej?
Najbardziej zapamiętałem dzień, kiedy improwizowaliśmy nasz ostatni wspólny obiad w kuchni razem z całą rodziną, czyli z Bartkiem Topą, Agatą Kuleszą, Mają Pankiewicz i Klementyną Karnkowską. I z Monią, ale ona była obserwatorem, podglądaczem. To miał być obiad, po którym Maja, czyli filmowa Ola, wyjeżdżała na studia do innego miasta. Agata z Bartkiem ugotowali nam pyszny obiad. Bartek dał mi pieniądze i wysłał po zakupy, bo czegoś zabrakło do obiadu, nawet rozmowy przez telefon w tym sklepie prowadziłem, będąc w postaci. Czułem się dziwnie – jakbym bawił się z kolegami w piaskownicy. Ale było to świetne doświadczenie. Wydaje mi się, że to był ten dzień, który najwięcej, przynajmniej dla mnie, wniósł do budowania relacji.
A czy ta rola i przygotowania do niej zmieniły twoje postrzeganie na niektóre sprawy? Albo zwiększyły świadomość?
Chyba nie. Byłem świadomy tego, że ludzie popełniają samobójstwa i zostawiają swoje rodziny. Wydaje mi się, że ekranowe reakcje były wyobrażeniem nas wszystkich tak naprawdę. Sam nie mam takiego doświadczenia. Nie spotkałem się z takimi ludźmi, nie pytałem, jak to było. Może to wszystko wpłynęło trochę na moją empatię, zrozumienie i współczucie. Ale żeby zmienić coś w moim życiu, żeby mnie jakoś bardziej uświadamiać? Nie, takich przełomów nie było po tym filmie.
Czułeś, że grasz z jakąś misją? Czy po prostu grałeś, bo scenariusz był dobry?
Unikam doszukiwania się misyjności w aktorstwie. Dla mnie jest to zawód usługowy, chyba że za misję możemy uznać to, że człowiek poczuje jakieś emocje i wyjdzie z kina zapłakany czy uśmiechnięty, to jasne, jest to zawód misyjny. Przy tym projekcie, czułem, że robimy coś, co pewnie dotyczy wielu ludzi, może nie z mojego najbliższego otoczenia, ale ogółem. Że w ten sposób dajemy tym ludziom głos. Jeżeli moja robota komuś pomoże czy zmieni coś w jego życiu, co będzie jakąś wartością dodaną do tego wszystkiego, to super.
Powiedz mi jeszcze, czy jest coś, o co nikt cię nie zapytał do tej pory, a chciałbyś się tym podzielić?
Nie, raczej nie. W ogóle nie przepadam za wypowiedziami przed kamerą czy pisemnymi, więc raczej ograniczam się do minimum. Nigdy nie pomyślałem sobie: „Kurczę, szkoda, że o to nie zapytał” albo „Kurczę, chciałbym się na ten temat wypowiedzieć”. Jeśli chodzi o wywiady i to wszystko wokół filmu, jestem naprawdę spełniony, a może i nawet przepełniony.
Dochodzą do mnie bardzo ładne opinie na temat filmu, więc bardzo się cieszę. Monika na to zasłużyła. Chociaż sam fakt, że brałem udział w tym projekcie, sprawił, że nie umiem złapać dystansu i spojrzeć na niego jak na produkt, bezstronnym okiem. Reakcje, które słyszałem, były cudowną nagrodą. A Maja Pankiewicz jest najlepszą aktorką w swoim pokoleniu.