Jalmari Helander o Sisu: Bałem się, że jest za wcześnie na taki film [WYWIAD]
Reżyser Jalmari Helander po 8 letniej przerwie wraca z nowym, dość odważnym projektem jak na fińskiego filmowca. Zapytaliśmy go skąd pomysł na takie podejście do II Wojny Światowej. Czy producenci z miejsca dali mu zielone światło czy może wymagało to ostrych negocjacji.
DAWID MUSZYŃSKI: Sisu mocno różni się od twoich poprzednich filmów. Skąd ta nagła zmiana – nie tylko stylu, ale też prowadzenia historii?
JALMARI HELANDER: Szczerze mówiąc, ta zmiana wynikała z mojej wewnętrznej złości. Przez osiem lat nie zrobiłem żadnego filmu. Cały czas odbijałem się od różnych projektów, ale żadnego nie zrealizowałem. Byłem wkurzony na siebie, na świat, na... wszystko dookoła. I z tej złości powstał scenariusz Sisu. Przelałem na papier wszystkie te emocje. Obarczyłem nimi głównego bohatera. Do tego zawsze marzyłem o tym, by zrobić film z kategorią R, w którym nakręcę, co tylko będę chciał. Nic nie będzie mnie ograniczało. I nagle na planie poczułem ogromną wolność i ulgę. Obudziła się we mnie kreatywność.
Studio Sony od razu kupiło ten pomysł, czy musiałeś ich trochę do tego przekonać, pokazując, że jest miejsce w kinie na takie filmy? W końcu wpływy z Johna Wicka czy Atomic Blonde tylko to potwierdzają.
Od razu się zgodzili. Mało tego, Sony nawet nie ingerowało w produkcję, co po moich poprzednich doświadczeniach było bardzo dużym pozytywnym zaskoczeniem.
Widzowie bardzo szybko zaczęli porównywać ten film do Johna Wicka, co moim zdaniem jest naturalne, ale błędne. Dla ciebie inspiracją był chyba inny film?
Rambo: Pierwsza krew. Uwielbiam naturę i wszystko, co jest z nią związane. Staram się to umieszczać w moich filmach, o czym mogłeś się już przekonać podczas seansu Polowania na prezydenta. Lubię, gdy moi bohaterowie są umorusani błotem i trawą, zagubieni w jakimś lesie czy nawet na pustyni. Wolę prowadzić walki w takich miejscach, a nie np. w klubach nocnych. Krótko mówiąc, Sisu jest moją wersją historii o Rambo.
Skąd pomysł, by akcję tego filmu osadzić w czasie II Wojny Światowej?
Od zawsze chciałem nakręcić film o gorączce złota w Laponii. Nie wiedziałem tylko, jak to ubrać w odpowiednią historię. Pewnego dnia przeczytałem o nazistach, którzy zrównali ten teren z ziemią, i pomyślałem, że można to ładnie i zgrabnie połączyć. I tak spełniłem kolejne swoje marzenie, czyli zrealizowałem film wojenny, w którym pojawił się czołg, myśliwiec, karabiny i wybuchy.
Już w pierwszym momencie, gdy pojawiłem się na planie, czułem, że to będzie świetna zabawa. Kręcenie walk w takich otwartych przestrzeniach daje wiele możliwości dla pracy kamery. Dużo większe niż kręcenie podobnych scen w miastach czy centrach handlowych.
Trochę ci zazdroszczę. Chętnie bym zobaczył taką polską produkcję.
Nie wiem, jak wygląda sytuacja w Polsce, jeśli chodzi o produkcje traktujące o II Wojnie Światowej, ale w Finlandii filmy wojenne cieszą się bardzo dużą popularnością. Jesteśmy bardzo dumni z tego, że skopaliśmy tyłki Rosjanom w tamtym czasie. Problemem było tylko to, że są to zawsze bardzo poważne produkcje – pełne heroizmu i patosu. Obawiałem się, że jest jeszcze za wcześnie na stworzenie takiego filmu jak mój. Filmu, który jest połączeniem kina przygody i akcji. Mylnie myślałem, że zostanie on potraktowany jako jakaś profanacja.
Wydaje mi się, że w Polsce jest podobnie. Jeszcze nie jesteśmy na tym poziomie, by opowiadać o II Wojnie Światowej jak ty czy Quentin Tarantino w Bękartach wojny. Pozwól, że cię jeszcze zapytam o kobiece bohaterki, które pojawiają się w tej opowieści. One były w niej od początku? Czy dodałeś je po pewnym czasie?
One nie były początkowo w tej opowieści. Dodałem je później, ponieważ chciałem, by ktoś powiedział Niemcom i widzom legendę o naszym bohaterze. I dzięki nim nie lubimy Niemców jeszcze bardziej, bo widzimy, jakie mieli podejście do kobiet – traktowali je po prostu jak mięso armatnie czy swoje seksualne zabawki. Odzierali je z człowieczeństwa. Dzięki temu, gdy spotyka ich zasłużona kara, na buziach widzów pojawia się uzasadniony uśmiech.
Wszystko udało ci się zrealizować ze swoich założeń, czy była jakaś scena, którą musiałeś porzucić?
Było kilka scen z samego początku filmu, z których musiałem zrezygnować, by nadać całości szybsze tempo. Ale zasadniczo wszystko, co napisałem, zostało przeze mnie zrealizowane. Od początku planowałem tę produkcję na 90 minut. Moim zdaniem jest to optymalny czas, jaki widz jest w stanie w pełnym skupieniu wytrzymać w kinowym fotelu. Nie przepadam za filmami, które trwają ponad trzy godziny. Oczywiście są pewne wyjątki, ale jest ich mało.
Jak już się pozbyłeś całej swojej złości, to co teraz?
Wydaje mi się, że nareszcie znalazłem swój styl i w nim będę chciał pozostać. Chcę zrealizować jeszcze większy film akcji, w którym nie będzie żadnego dialogu. Jestem ciekaw, czy jest to wykonalne. Czas pokaże.