Karate Kid: Legendy to niepotrzebny film, bo ta franczyza nie ma znaczenia
Film Karate Kid: Legendy pojawił się w kinach, ale frekwencja nie dopisała. Dlaczego nikt nie chce tego oglądać? Z czego wynika brak zainteresowania? Analizuję sytuację tej serii – oto moje przemyślenia i wnioski.
Karate Kid to dość nietypowy przykład serii, bo nikt jej nie chciał. Wiem, że wielbiciele franczyzy kompletnie się ze mną nie zgodzą, ale to jest naprawdę dziwaczny przypadek – historia nadająca się na jeden film dostała ich aż sześć. To nie były drogie w produkcji tytuły, więc nikt nie miał problemu z ich realizacją. Niestety były złe. Sequele zbierały fatalne opinie krytyków i widzów, ale zarabiały na siebie, więc kontynuowano serię. Mało kto wie, że te kontynuacje w momencie premiery wcale nie były hitami. Nie były nawet ciepło odbierane. Zbudowana nostalgia po Karate Kid z 1984 roku gdzieś się zatarła.
Producenci przekonali się na własnej skórze, że nie da się zainteresować współczesnego widza czymś, co w jakimś stopniu powtarza schemat i nie proponuje czegoś więcej. Fani Karate Kid, którzy ostatnie lata żyli z bohaterami świetnego serialu Cobra Kai, wiedzą, co to znaczy tchnąć życie w znaną serię. Tej produkcji udało się zadziałać nawet na tych, którzy nie czuli emocjonalnego związku z filmami. Niestety kinowe widowisko powiela schemat dzieciaka z problemami, który musi się czegoś nauczyć, by wygrać. Jaki jest w tym sens? Ten potencjał sprawdził się w 2010 roku. Gdy oglądaliśmy Karate Kid ze świadomością, że to remake, można było dostrzec w tym emocje, serce i rozrywkowy charakter. Legendy, pomimo starań, nie potrafią tego osiągnąć, chociaż nie twierdzę, że to zły film! Brakuje w nim określonej wizji, by zainteresować nowego widza, który po pandemii jest wybredny i w zalewie treści w kinach i na streamingu dokonuje świadomych wyborów. Czy więc można być zaskoczonym faktem, że mało kto wybrał się na seans?

Prawda jest taka, że serii Karate Kid najbardziej szkodzi mit wyjątkowej franczyzy. Pierwszy film nie był wybitny. Ba, pod kątem realizacji, sposobu opowiadania historii czy nawet budowania emocji to był przeciętniak nawet w latach 80. Trzeba jednak przyznać, że osiągnął sukces i spopularyzował karate w USA. Wypracował coś nowego i przekonał widzów, by kibicowali Danielowi LaRusso. Nigdy nie znalazłem się w tym gronie. Drewniane sceny walk wydawały się mi się sztuczne, a postać Daniela nudna. I choć panu Miyagiemu nie można odmówić charyzmy, nie mógł nadrobić nią schematyczności fabuły. Może i to było coś odświeżającego w latach 80., ale na tle gatunku nie wydawało mi się dobre. Wychowałem się na kinie akcji z Hongkongu, więc Karate Kid było dla mnie nieciekawe. Zwróciłem uwagę na brak dynamiki, sztuczność w ruchach w turniejowej choreografii i fabułę (w pewnym stopniu inspirowaną życiem scenarzysty Roberta Marka Kamena), która nie miała nic porywającego. Może to kwestia tego, że Ralph Macchio nigdy mnie do siebie nie przekonał? Największą wadą Cobra Kai wydawał mi się właśnie główny bohater. Nie sądzę, abym był w tych przemyśleniach odosobniony.
Franczyza osiąga status ponadczasowej dzięki jakości, której Karate Kid nigdy nie miało. Pierwsza część była doceniona, a Pat Morita zasłużenie dostał nominację do Oscara, ale to nie przykryło mankamentów widocznych jeszcze w czasach premiery. Do braku znaczenia w popkulturze przyczyniły się wszystkie sequele, których jakość była krytykowana przez widzów i krytyków. Cobra Kai i Karate Kid: Legendy nie miały popkulturowej waluty, którą mogły kupić serca fanów. A nowi widzowie nie dostrzegli w tej historii niczego wartego uwagi. Dlaczego więc film Karate Kid z 2010 roku odniósł sukces? Inaczej patrzymy na remake, a inaczej na kontynuację. Poza tym wówczas – mimo że minęło dopiero 15 lat – rzeczywistość filmowa wyglądała zupełnie inaczej. Prosta fabuła z emocjami przeniosła historię do Chin i umieściła w centrum kung-fu. Serce w tej wersji biło mocno. Pomimo mieszanych recenzji wzbudziła zainteresowanie. Legendom to się nie udało przez popełnione błędy i brak ciekawej wizji. Przy takim materiale nie było nawet dobrego potencjału promocyjnego. W 2025 roku to zwyczajny schemat, który jest odtwarzany do bólu.

Karate Kid: Legendy to film niepotrzebny. Co prawda Cobra Kai udowodniło, że da się tchnąć nowe życie w tę serię, ale nie ma w niej potencjału na duży ekran. W produkcji odcinkowej łatwiej wszystko rozbudować i nadać temu wartość, która zainteresuje odbiorców. Takie tytuły są akceptowalne tylko na streamingu.

