Współczesne gry często stają się lepsze z czasem. Po kilku miesiącach otrzymują dodatkową zawartość, naprawiane są ich błędy, a ceny są znacznie niższe. Mimo tego nadal decydujemy się na zakup ich w momencie premiery.
Gry mogą być naprawdę wciągającym, ale przy tym również i bardzo kosztownym hobby. Chociaż na rynku regularnie dostępne są promocje i całkiem atrakcyjne oferty abonamentowe, które niczym popularne serwisy VOD umożliwiają dostęp do biblioteki gier w atrakcyjnej cenie, to nie zmienia to faktu, że za nowości trzeba słono zapłacić. Ceny wysokobudżetowych gier na premierę potrafią sięgać nawet około 200-250 zł, w zależności od interesującej nas platformy. Jeszcze więcej zapłacimy za wersje cyfrowe – za ostatnie głośne premiery, takie jak
FIFA 20 czy
Ghost Recon: Breakpoint w cyfrowych sklepach PlayStation i Microsoftu przyjdzie nam wyłożyć aż 289 zł.
Te dwa tytuły są jednak specyficzne – mowa przecież o grach z rozbudowanymi opcjami sieciowymi, które – przynajmniej w teorii – mają być gwarantem rozgrywki na długie miesiące. Okazuje się jednak, że z typowo singlowymi przygodami, raczej na jedno przejście, sytuacja nie wygląda wcale lepiej – niedawno premierę miało
Code Vein, również dostępne w cenie 289 zł, a nadchodzące
The Outer Worlds dostępne jest w preorderze za 249 zł. Wszystko robi się jeszcze bardziej skomplikowane, gdy pod uwagę weźmiemy też popularne edycje specjalne, deluxe itp. Te oferują dodatkową zawartość – od skórek postaci, poprzez nowe misje, a na przepustkach sezonowych kończąc – i ich ceny mogą sięgać nawet 500-600 zł.
Jak widać, nie są to małe kwoty. Wydając kilkaset złotych na grę, chciałoby się, aby w nasze ręce i na dyski naszego peceta czy konsoli trafił produkt w pełni dopracowany, oferujący dopieszczoną w każdym calu rozgrywkę. Często jednak tak nie jest i ich stan techniczny pozostawia wiele do życzenia. Pamiętacie
Assassin’s Creed: Unity, które swoimi błędami potrafiło bawić, a momentami nawet przerażać (te pozbawione tekstur twarze mogły śnić się po nocach!). A może pecetową wersję
Batman: Arkham Knight, która przez pewien czas po debiucie była kompletnie niegrywalna, nawet na mocnych maszynach?
No Man’s Sky, które miało być rewolucją, a okazało się tylko cieniem tego, co obiecywały przedpremierowe, efektowne zwiastuny i materiały promocyjne? Ba, nawet nasz
Wiedźmin 3: Dziki Gon – świetna, rozbudowana i naprawdę udana gra, krótko po premierze miał pewne wyraźne problemy, jak np. rozczarowującą płynność na konsolach, którą wyeliminowano dopiero w późniejszej aktualizacji.
Mimo upływu lat, to wiele się w tej kwestii nie zmieniło. Dobrym przykładem jest
Ghost Recon: Breakpoint, które miało premierę zaledwie kilka dni temu. Recenzje wyraźnie wskazują na to, że widać tam pewne przebłyski dobrej gry, ale wyraźnie sprawia ona wrażenie niedopracowanej i z pewnością nie zaszkodziłoby jej kilka dodatkowych miesięcy w produkcji.
Oczywiście, w zdecydowanej większości przypadków deweloperzy nie spoczywają na laurach i zamiast tego podejmują się naprawy swoich dzieł, nierzadko z bardzo spektakularnymi efektami. Wspomniane już
No Man’s Sky jest teraz naprawdę świetnym tytułem, a nie jest to jedyny taki przypadek. Można przecież wspomnieć też o
Tom Clancy's Rainbow Six Siege,
Diablo III,
Destiny i wielu, wielu innych tytułach, które znacznie zyskały wraz z upływem czasu – i kolejnymi godzinami pracy deweloperów.
Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że poszkodowani są tutaj przede wszystkim ci gracze, którzy najbardziej wspierają twórców i wydawców. Kupując gry na premierę lub zamawiając je w przedsprzedaży, płacą najwięcej, a mogą otrzymać „wybrakowane” produkty. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno – błyskawicznie spadające ceny współczesnych produkcji. Zdarza się, że już po miesiącu można spotkać się ze spadkami cen o nawet kilkadziesiąt procent. Przykładów również nie trzeba daleko szukać. W ramach aktualnej oferty tygodnia w PlayStation Store można kupić
eFootball PES 2020 w cenie o 40% niższej od premierowej. A wiecie, kiedy ten tytuł zadebiutował? 10 września 2019 roku, a więc niemal dokładnie miesiąc temu.
Do tego wszystkiego dochodzi też jeszcze jeden problem. Premier jest mnóstwo i sprawia to, że ciężko znaleźć jest czas na ogranie wszystkich, które nas interesują – nawet jeśli poruszamy się w jedynie w obrębie kilku wybranych gatunków. Sam złapałem się na tym, że zdarza mi się kupować gry i odkładać je na „kupkę wstydu” – mityczne miejsce z tytułami do nadrobienia w „najbliższym czasie”. Najczęściej wygląda to jednak tak, że mijają dni, tygodnie, a nawet miesiące, a ja nawet nie wyjąłem danej gry z pudełka. W międzyczasie bywały one już wielokrotnie przeceniane i dostępne za ułamek wcześniejszej ceny. Podejrzewam, że nie jestem z tym samym i również wielu z Was miało podobne przygody.
Skąd to wszystko się bierze i dlaczego cały czas tak robimy, nawet mając świadomość, że nie jest to dla nas do końca korzystne? Oczywiście nie można wykluczyć tego, że wiele osób rzeczywiście robi to z czystej sympatii do twórców i wydawców lub danej marki i chce ją wspierać. Częściej jednak związane jest to z czymś innym – tu warto przytoczyć skrót FOMO, od angielskiego zwrotu „fear of missing out”. To obawa przed byciem pominiętym i nieuczestniczeniem w jakimś istotnym wydarzeniu – tym może być praktycznie cokolwiek, od kinowej premiery, poprzez koncert lubianego przez nas wykonawcy, a na sklepowych debiutach gier kończąc.
Aktualnie jest to jeszcze bardziej odczuwalne. W dobie powszechnego dostępu do internetu i niezwykłej popularności serwisów społecznościowych naprawdę trudno jest pomijać informacje na temat gier. Z każdej strony jesteśmy atakowani nie tylko reklamami, ale też gameplayami, recenzjami, zapowiedziami czy zdjęciami wrzucanymi przez innych graczy lub popularnych influenserów. Takie nagromadzenie materiałów sprawia, że bardzo łatwo jest dać się ponieść tej fali i w przypływie entuzjazmu wybrać się do sklepu lub dokonać zamówienia online – cena przestaje grać rolę, gdy w grę wchodzą duże emocje.
Nie sposób pominąć też drugiego istotnego lęku, tego przed spojlerami. Tu również łatwo się naciąć, nawet gdy staramy się za wszelką cenę ich uniknąć. Do dziś pamiętam, jak algorytm YouTube uznał, że dobrym pomysłem będzie polecenie mi wideo, które już w tytule zdradzało ogromny spojler z
Red Dead Redemption 2 – i to około tygodnia po premierze. I tutaj mała dygresja - to kolejny tytuł, który kupiłem na premierę (w listopadzie 2018 roku), bardzo mi się podobał i... nadal nie udało mi się ukończyć kampanii fabularnej.
Co zatem robić? Cóż – nie ma tutaj jednej uniwersalnej porady, która zadziałałaby na każdego. Po sobie wiem jednak, że dobrym pomysłem jest próba uważniejszego i w miarę możliwości też rozsądnego planowania premier, a tym samym naszych wydatków. Warto mieć gdzieś przygotowaną listę z naszą „kupką wstydu”, a także drugą, na której będziemy umieszczać interesujące nas nadchodzące premiery. Pozwoli to nie tylko lepiej przygotować się finansowo, ale też dowiedzieć się, czy będziemy w stanie znaleźć na to wszystko czas – tu z pomocą dodatkowo mogą przyjść takie serwisy, jak np. How Long to Beat, które zawierają informacje na temat długości gier, bez żadnych danych na temat fabuły i potencjalnych spojlerów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h