Michael Hirst: Wikingowie trafią na kinowy ekran [WYWIAD]
Na kanale History można oglądać finałowy szósty sezon serialu Wikingowie. Z tej okazji do Warszawy przyjechał twórca tej produkcji Michael Hirst z którym usiedliśmy i pogadaliśmy o dalszych losach tego świata czyli spin offach i zapowiedzianych filmach.
DAWID MUSZYŃSKI: Naszą rozmowę chciałbym zacząć od gratulacji. Stworzyłeś serial, który podbił serca milionów widzów na całym świecie. Z poziomem sezonów bywało różnie, czego sam jesteś świadom. Mnie jednak interesuje początek tej drogi. Ile czasu minęło zanim History powiedziało: „wchodzimy w ten projekt”?
MICHAEL HIRST: Gdy dochodzisz do pewnego poziomu w swojej karierze, że ludzie są zadowoleni z produkcji, które im przynosisz, nastaje taki moment, że chcą się odwdzięczyć i mówią: „Michael chcemy teraz zrobić coś dla ciebie. Jeśli masz jakiś ukochany projekt, który trzymasz w szufladzie, to my go zrobimy. Zaryzykujemy”. Zawsze wtedy mówiłem o Wikingach i słyszałem odpowiedź: „A coś poza tym?”. Na szczęście raz trafiłem na podatny grunt. Jeden z producentów zapytał mnie, co myślę o zrealizowaniu serialu o nordyckich wojownikach, od razu powiedziałem, że bardzo chętnie, bo mam nawet pomysł. Wiem jak ugryźć ten temat w sposób, w jaki nikt inny go jeszcze nie pokazywał. Bądźmy szczerzy, wszystko co wiemy o wikingach, to same stereotypy. Ludzie myślą o nich jako o rabusiach na łodziach, którzy napadali na wioski, mordowali mężczyzn, gwałcili kobiety i odpływali, a to nieprawda. Dla telewizji opowieść o takich bohaterach nie była atrakcyjna.
History od razu było zainteresowane tematem?
Nie. Na początku nie rozumieli, czemu Amerykańscy widzowie mieliby być zainteresowani Wikingami. Co innego Europejczycy.
Czym ich przekonałeś?
Nasze spotkanie odbywało się w Nowym Yorku. Powiedziałem, że jakbyśmy teraz wyszli z biurowca i okrążyli go, zaczepiając każdą napotkaną osobę, to jestem przekonany że 40% z nich ma przodków wikingów. Oni przecież pływali po całym świecie. Mieli styczność z wieloma kulturami.
A History chciało konkurować z Grą o Tron?
Nie, bo nasz projekt był dużo wcześniej niż HBO ogłosiło pracę nad Grą o Tron. Bardziej ich interesowało jak będą promować ten serial. Powiedziałem, by wykupili wielki billboard na Sunset Boulevard jedynie z napisem „Wikingowie” i to wystarczy by ludzi zainteresować, bo samo to słowo działa ludziom na wyobraźnię. Każdy myśli wtedy o epickich bitwach, walkach na miecze, lejącej się krwi. Wyobraźnia zrobi więcej niż jakakolwiek grafika, jaką byśmy wymyślili.
Jednak widownia dostała trochę coś innego.
Ale przyszli sprawdzić co im proponujemy, a to już duży sukces. Część widzów już z nami została do końca. Zawdzięczamy to oczywiście castingowi, który został perfekcyjnie zrealizowany. No bo bądźmy szczerzy, kto by przypuszczał, że facet z Australii sprawdzi się genialnie w roli Ragnara.
Australijczyk podbił nasze serca jako Wolverine, więc dlaczego nie jako Ragnar. Ale jak już tak szczerze rozmawiamy, to po premierze pierwszego sezonu na ile kolejnych jeszcze liczyłeś?
Kiedy napisałem biblię pierwszego sezonu, Ragnar ginął w 10 odcinku. A w wersji którą oglądamy umarł w odcinku 45. Już na tym przykładzie widzisz, że nie spodziewałem się że ta przygoda będzie trwała aż 6 sezonów. Zakończenie, jakie zobaczymy jest jednak tym, które te kilka lat temu zaprezentowałem History. Tylko droga się wydłużyła, doszło wielu nowych bohaterów. Los tych istniejących też został zmieniony. Nie będę ukrywać, jako pisarz do części z nich się przyzwyczaiłem, w niektórych nawet się zakochałem. Trudno było mi się z nimi rozstać. Czasami na siłę trzymasz ich w fabule, bo nie możesz ich porzucić, chociaż nie zawsze to wychodzi na dobre całej opowieści.
No i się z nimi nie roztajesz. Cały świat zelektryzowała wiadomość, że robisz spin-off dla Netflixa. Co nam możesz o nim opowiedzieć.
Rozmawialiśmy z wieloma telewizjami o potencjalnym spin-offie jak i o filmach. Netflix od razu się zdecydował, co rzadko się zdarza, by jedna firma kontynuowała projekt innej telewizji w momencie gdy ta jeszcze pokazuje nowy sezon.
Postawiłeś im jakieś wymogi?
Oczywiście. Jakość serialu nie może być niższa niż ta, którą obecnie dostarczamy widzom. Oni się przyzwyczaili do pewnych standardów i nie możemy poniżej nich zejść.
O czym będzie ta kontynuacja?
Jej tytuł to Wikingowie: Valhalla. Akcja będzie rozgrywać się 100 lat po wydarzeniach z finału. Głównymi bohaterami będą wikingowie znani szerszej widowni jak Wilhelm Zdobywca czy Harald II Srogi. Zmienia się też sposób powstawania scenariuszy. To już nie będę tylko ja, ale cały zespół scenarzystów dowodzony przez Jeba Stuarta, autora takich hitów jak Szklana pułapka czy Ścigany.
Rozumiem, że dałeś im swoje notatki wyznaczające kierunek opowieści.
Oczywiście. Mam nad nimi pełny nadzór. Będę też producentem tego serialu. Spotkałem się już z Jebem i wyjaśniłem, że chciałbym by to dziedzictwo, jakie zostawiają Wikingowie było uwzględnione w nowym projekcie. Robimy coś nowego, ale nie możemy zignorować ducha tego, co dało nam możliwość pozostania w tym nordyckim świecie.
A jaki jest los filmów pełnometrażowych?
Mamy już historię, którą chcemy przenieść na duży ekran, bo od razu powiem, że będą to produkcje kinowe, a nie telewizyjne. Wybraliśmy już nawet aktora, który miałby zagrać główną rolę i wiemy, że on też jest bardzo zainteresowany. Trzeba tylko załatwić formalności zanim ogłosimy to światu. Ale wszystko idzie w dobrym kierunku.