Michael Bay - kinowy geniusz czy hollywoodzki szkodnik?
Michael Bay to prawdziwy hollywoodzki fenomen. Topowy reżyser budzi mieszane odczucia. Nie przepadają za nim krytycy, a widzowie chodzący na jego dzieła rzadko kiedy pamiętają nazwisko twórcy. Mimo to wciąż produkuje filmy przynoszące grube miliony. Na Netflixie pojawił się właśnie jego kolejny obraz pod tytułem 6 Underground. To dobry moment, by porozmawiać o Michaelu Bayu.
Eksplozje, wszędzie eksplozje - można by sparafrazować popularny mem internetowy, żeby określić dorobek artystyczny Michael Baya. Ten dowcip z brodą wciąż jest aktualny, co nie przeszkadza mu w tworzeniu kolejnych wybuchowych produkcji. Znawcy kina wieszają psy prawie na każdym obrazie zrealizowanym przez Baya, jednak nawet najwięksi krytykanci nie są w stanie zakwestionować jego rzemieślniczych umiejętności. Autor 6 Underground to bardzo przewidywalny artysta, co stanowi zarówno jego zaletę, jak i wadę. Dla wielkich wytwórni jest on gwarantem pewnego poziomu i co za tym idzie, konkretnego zysku. Widz, wybierający się do kina na dzieło reżysera, zazwyczaj dostaje dokładnie to, po co przyszedł. Inna sprawa, że bardzo rzadko „chodzi się na Baya”, a jedynie wybiera się dobrze skrojony marketingowo produkt lub rozpoznawalną serię. Michael Bay jest więc zaprzeczeniem kina autorskiego. Czy to czyni go artystą klasy B? Przyjrzyjmy się sylwetce postaci.
Michael Bay urodził się w 1965 roku w Los Angeles. Już od lat młodzieńczych przejawiał zainteresowanie kinem akcji. Swój pierwszy projekt zrealizował we wczesnym dzieciństwie, kiedy to przymocował sztuczne ognie do zabawkowej ciuchci, a następnie je podpalił. Wszystko sfilmował kamerą 8 milimetrów. Niestety, pierwsze dzieło artysty nie jest powszechnie dostępne, a wielka szkoda, bo przy okazji zdjęć udało mu się wywołać pożar, który musiała ugasić straż pożarna. Mały Michael dostał szlaban, ale jego apetyt na wybuchowe kino wzrósł. Wiele lat później rozpoczął praktyki u samego Georga Lucasa i to na planie wielkiego przeboju Stevena Spielberga pod tytułem Poszukiwacze zaginionej Arki. To pod wpływem pracy przy tej superprodukcji podjął decyzję o byciu reżyserem.
Zanim zrealizował swój pierwszy kinowy hit, zajmował się kręceniem wideoklipów i reklam. Stworzył między innymi klip promocyjny Czerwonego Krzyża, który zdobyła prestiżową branżową nagrodę. Sprawna ręka i warsztat Baya został zauważony w Hollywood. Producenci Jerry Bruckheimer i Don Simpson powierzyli mu reżyserię pełnometrażowego filmu z dwójką młodych dobrze zapowiadających się aktorów. Obraz nazywał się Bad Boys, a wykonawcami byli oczywiście Will Smith i Martin Lawrence. Film wszedł do kin w 1995 roku i przyniósł olbrzymie zyski. Charyzma aktorów w połączeniu z umiejętnościami Baya dały piorunujący efekt, wynikiem czego widzowie pokochali Bad Boysów, a Bay z marszu wskoczył do pierwszej ligi.
W 1996 zrealizował kolejny blockbuster. Tym razem przyszło mu współpracować z Seanem Connerym i Nicolasem Cagem. Twierdza odniosła olbrzymi sukces komercyjny, ale też spotkała się z uznaniem krytyki (obraz zdobył między innymi nominację do Oscara za najlepszy dźwięk). Drugi film i kolejna wiktoria. Michael Bay stał się ulubieńcem hollywoodzkich producentów i specjalistą od kina akcji. Jego pozycję ugruntował Armageddon z 1998 roku – jeden z najważniejszych obrazów w filmografii twórcy. Film wszedł na stałe do popkultury, zyskując gigantyczną popularność, między innymi dzięki zakrojonej na szeroką skalę akcji promocyjnej. Armageddon zdobył cztery nominacje do Oscara (efekty specjalne, dźwięk, montaż dźwięku, piosenka), jednak podzielił międzynarodową widownię. Coraz częściej mówiło się w kontekście Baya o akcyjniakach bez duszy i skonstruowanych pod masową widownię wydmuszkach. Olbrzymi budżet, imponujące efekty specjalne i nic poza tym. Kolejna produkcja potwierdziła obawy wątpiących w talent Baya.
Pearl Harbor to obraz ku pokrzepieniu serc. Mimo że zdobył nominacje do Oscara w tych samych kategoriach co Armageddon, to tym razem fani i krytycy byli jednogłośni. Pod względem artystycznym mieliśmy tutaj do czynienia z najgorszym obrazem w filmografii Baya. Mimo to Pearl Harbor zarobił swoje, podobnie jak kontynuacja Bad Boys z 2003 roku. Film odniósł dwukrotnie większy sukces finansowy niż część pierwsza, czym potwierdził rosnącą renomę Baya. Autor stał się kurą znoszącą złote jaja i pewnym wyznacznikiem tego, co się liczy w branży rozrywkowej. Wybuchy zamiast dialogów, akcja w miejsce dramatu, infantylność tam, gdzie powinny być istotne pytania. Mimo to publika tłumnie odwiedzała sale kinowe podczas seansów jego obrazów, także nikt nie miał wątpliwości, że trzeba pozwolić Bayowi rzeźbić kolejne projekty.
Autor okazał się twórcą na tyle uniwersalnym, że łatwo manewrował pomiędzy różnymi gatunkami. Wyspa z 2005 stanowiła udany flirt z gatunkiem science fiction. Był to obraz, którym autor udowodnił, że potrafi tworzyć również nieco bardziej złożone treści. Niestety, jako pierwsza produkcja w filmografii reżysera, nie odniosła ona oszałamiającego sukcesu finansowego. Bay obwinił za ten fakt między innymi wytwórnię, która niewłaściwie podeszła do kampanii reklamowej. Błąd został naprawiony w 2007 roku, kiedy to twórca rozpoczął współpracę ze Stevenem Spielbergiem i przejął pieczę nad serią Transformers. Pierwszy film zarobił ponad miliard dolarów na całym świecie i 300 milionów w samych Stanach Zjednoczonych.
Jak wiemy, seria o wielkich robotach rozrosła się w imponujący sposób. Kolejne części przynosiły olbrzymie zyski. Transformers: Zemsta upadłych zarobiła blisko 830 mln dolarów i była jednym z najbardziej dochodowych filmów 2009 roku. Transformers 3 powtórzył sukces poprzednich części, podobnie jak następna część cyklu. Wielkie pieniądze nie szły jednak w parze z poziomem artystycznym filmów. To właśnie praca nad serią o wielkich robotach przyniosła Bayowi najwięcej słów krytyki, które w pewnym momencie przerodziły się w prawdziwy hejt. Transformers to przecież kultowa marka, niezwykle ważna dla pokolenia lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Według wielu Michael Bay pozbawił ją serca oraz duszy i przemienił w maszynkę do robienia pieniędzy. Filmy Baya przestały zbierać nominacje do Oscarów, a stały się bywalcami rozdań Złotych Malin. Mimo że twórca wciąż zarabiał miliardy, jego renoma wśród pasjonatów kina znacząco spadła.
Pomiędzy kolejnymi Transformersami reżyser zrealizował komedię policyjną Sztanga i cash z Dwayne’em Johnsonem w roli głównej. The Rock wydawał się stworzony do kina Michaela Baya, jednak film nie odniósł oszałamiającego sukcesu finansowego. W porównaniu do poprzednich dzieł autora był to dużo bardziej kameralny projekt, nawiązujący duchem do początków artysty, czyli kultowych Bad Boysów. Najbardziej jednak wyjątkowym obrazem w filmografii Baya jest 13 godzin: Tajna misja w Benghazi z 2016 roku. Film mający znamiona kina autorskiego i niezależnego miał niewielki budżet i nie zarobił również zbyt dużo. Pokazał jednak, że Michael Bay ze swoim technicznym kunsztem nie jest skazany jedynie na słabe scenariusze. Tajna misja w Benghazi to historia niewychodząca poza ramy gatunku kina wojennego, ale udało się w niej zawrzeć coś, czego brakowało we wcześniejszych dziełach Baya. Ciekawie nakreślone postacie, interesujące rozwiązania fabularne i przede wszystkim wielkie emocje – w poprzednich swoich obrazach reżyser Transformersów traktował te sprawy bardzo po macoszemu. Goniąc za coraz bardziej spektakularną oprawą wizualną, zapominano, że filmy opowiadają historie, w których liczą się przecież inne rzeczy. W ślad za tym, obrazy Baya traciły atrybuty kina i stawały się (jakby to powiedział Martin Scorsese) lunaparkiem pełnym niezobowiązujących rozrywek.
13 godzin: Tajna misja w Benghazi kontrastuje z estetyką wcześniejszych dokonań Baya. Być może autor chciał coś udowodnić sobie i innym. A może zainteresowała go tematyka. Nie zmienia to faktu, że jest to jeden z najlepszych obrazów w filmografii reżysera i dowód na to, że nie mamy tu do czynienia jedynie z odtwórcą i rzemieślnikiem, a czystej krwi autorem, który gdy chce, potrafi przelać na ekran prawdziwe emocje. Jak na tle powyższego wypada 6 Underground? Mamy tutaj do czynienia z historią bardziej złożoną - fabuła ma w sobie nieco z Mission: Impossible i Ocean's Eleven: Ryzykowna gra, jednak wszystko przetworzone jest na bayowską modłę. Znów na pierwszym planie znajduje się oprawa techniczna, a bohaterowie porozumiewają się między sobą jedynie za pomocą one-linerów i ciętych ripost. To kwintesencja stylu reżysera, który produkując obraz w swojej wytwórni i sprzedając go Netflixowi, mógł pozwolić sobie, na co tylko miał ochotę.
Michael Bay – złote dziecko Hollywood czy człowiek działający na szkodę X muzy? Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie, jednak nie da się ukryć, że przydałoby się jego filmom nieco więcej wrażliwości i humanizmu. Autor jest kimś w rodzaju specjalisty na zlecenie. Jeśli mamy do zrealizowania projekt z masą widowiskowych wybuchów, wiadomo do kogo dzwonić. Nie można więc mieć pretensji, że twórca robi to, co do niego należy. Z drugiej jednak strony, reżyser ma już taką renomę, że sam może wybierać sobie tematy, przy których chce pracować. Przecież ma własną wytwórnię Bay Films, która pozwala mu na autonomiczne działania. Czemu więc swoją twórczością kieruje się w tak mało wysublimowaną stronę? Może tak wygląda jego poczucie estetyki? A może po prostu, tym dla niego jest X muza?
Wnioski płynące z takiego podejścia nie są zbyt optymistyczne, zwłaszcza że jego kino wciąż jest bardzo popularne wśród młodych ludzi. Na szczęście w światowej branży rozrywkowej jest miejsce zarówno dla Michaela Baya, jak i Ari Astera czy Taiki Waititiego. Twórczość tego pierwszego nie ewoluuje i nie wzbogaca współczesnej kinematografii o nowe nurty, jednak przynosi wiele radochy spragnionym rozrywki zjadaczom popcornu. Jest to pewna wartość, choć Steven Spielberg i Christopher Nolan udowodnili, że kino akcji może angażować również fanów bardziej ambitnych opowieści. Czy Michael Bay jest zainteresowany takim kierunkiem artystycznym? 6 Undergound stanowi jednoznaczną odpowiedź na to pytanie.
Źródło: zdjęcie główne:Touchstone pictures