Nie ma fiction bez science…? – rozmawiamy z Rafałem Kosikiem
Rafał Kosik do swojej powieści Różaniec zasiadł po dziewięciu latach przerwy. Bo jak tu znaleźć czas na science-fiction dla dorosłych, kiedy jest się bestsellerowym pisarzem książek dla młodzieży? Kosik opowiada nam o pracy nad przerwanym projektem, perypetiach z Feliksem, Netem i Niką oraz swojej antypatii do... Pacific Rim.
Bartek Czartoryski: Dokończyłeś zaczętą kiedyś książkę, czy napisałeś nową?
Rafał Kosik: Powrót do własnego tekstu po dziewięciu latach nie jest łatwy, bo i ja się zmieniłem, i świat się zmienił. Dlatego pierwszy etap pracy nad Różaniec polegał może nie tyle na przepisaniu, co gruntownym przejrzeniu tego, co napisałem dawniej. Jedno wyrzuciłem, drugie dodałem, niektóre rzeczy się zdezaktualizowały, inne przeciwnie – urzeczywistniły się. Nie chciałem, żeby widoczne było jakiekolwiek pęknięcie pomiędzy częścią powieści napisaną kiedyś, a tą napisaną teraz.
A jak to było, miałeś, załóżmy, dwieście stron mniej lub bardziej ukończonych i dopisałeś resztę, czy raczej lawirowałeś między notatkami?
Staram się pisać po kolei, gotowe miałem dwie piąte materiału, z których, oczywiście, jeszcze sporo pozmieniałem. Ale nie używam konspektów i Różaniec powstawał na bieżąco, akcja potrafi mnie samego zaskoczyć podczas pisania. A jako że wtedy przerwałem pisanie w kluczowym momencie, miałem czas przemyśleć, jak rozwinąć fabułę.
Czemu akurat teraz zasiadłeś do ukończenia tej powieści? Wydarzyło się coś, co zainspirowało cię do powrotu do starego materiału, czy jest to raczej zasługa wolnego czasu?
Raczej to drugie. Bo już dziewięć lat temu wiedziałem, co chcę w tej powieści powiedzieć, a przerwę zrobiłem, aby napisać jeden tom Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa, potem kolejny, a później jeszcze jeden, i tak wyszło, że Różaniec został odsunięty. Wróciłem do tego projektu, bo dla zdrowia psychicznego po czternastu tomach Feliksa musiałem napisać coś innego, dla dorosłych. Chyba została osiągnięta pewna masa krytyczna i nie mogłem już dłużej zwlekać.
Nie bywa czasem tak, że trudniej wrócić do rozgrzebanej książki, niż zacząć nową?
Mam dużo takich rozbabranych projektów, tekstów, których z różnych przyczyn nie skończyłem i powrót do nich rzeczywiście byłby trudny. Różaniec miał tę przewagę, że po tylu latach pomysł nadal mnie pociągał, wydawał się aktualny.
Zaczynałeś jako pisarz science-fiction dla dorosłych, kolejne powieści dla starszego czytelnika pisałeś już równolegle z Feliksem, Netem i Niką, a potem poświęciłeś się literaturze młodzieżowej. I nie jest to tak, że z czasem odwróciła się perspektywa i jesteś teraz postrzegany jako autor książek młodzieżowych, który czasem sięga po twarde science-fiction?
Może tak być, bo te dziewięć lat to jednak długo. Spora część miłośników fantastyki się przez ten czas wykruszyła, przybyli nowi, którzy zapewne nie znają moich starych tekstów. I teraz mam okazję o sobie przypomnieć. Inna sprawa, że napisałem cztery powieści i dwa zbiory opowiadań dla dorosłych, a dla młodzieży prawie dwadzieścia pozycji. Mam jednak wiele pomysłów i jest szansa na zmniejszenie tej dysproporcji. Oczywiście przeszkadza brak czasu, za to na szczęście nie miewam blokad twórczych. Bywa, że przez dzień czy dwa nie mogę pisać, ale to tyle. Zresztą pracuję równomiernie, nie jestem z tych, którzy zajmują się przez parę lat czymś innym, siadają i piszą w miesiąc powieść. Jeżeli tylko starczy mi czasu, będę pisał i fantastykę, i powieści młodzieżowe, a nawet i dziecięce.
Jeśli dobrze liczę, czytelnik, który sięgnął po pierwszy tom Feliksa w wieku lat dwunastu, dziś ma ich dwadzieścia pięć, czyli może śmiało czytać Różaniec. Innymi słowy, może zostać z tobą nawet po wyjściu z wieku nastoletniego, formacyjnego.
Nigdy nie przyświecała mi chęć, żeby wychowywać sobie czytelnika, moja misja polega na wychowywaniu czytelnika, który sam będzie sobie wybierał lektury. O ile jednak fani Feliksa chcieli kiedyś, żebym zajmował się tylko tą serią, a dorosłe rzeczy zostawił, bo mi przeszkadzają, o tyle teraz, po latach, kiedy mają dwadzieścia i więcej lat, chcą, abym pisał dla dorosłych. To również zmotywowało mnie, aby skończyć Różaniec.
Ale czy tak naprawdę twoja dorosła fantastyka jest tak daleka od tego, o czym piszesz w Feliksie, Necie i Nice? Bo to przecież nadal science-fiction.
Tak, i mam nawet wspólną bazę pomysłów do wykorzystania w kolejnych powieściach. Dla młodzieży oczywiście pisze się inaczej, a i nie wszystkie tomy można określić jako science-fiction, chociażby w Pałacu Snów, trzecim tomie FNiN, nie obowiązują żadne zasady, może poza tymi, które rządzą neurobiologią. Bo w powieściach dla młodzieży nie robię jakieś grubej ściemy i traktuję naukę poważnie. Nawet jeśli piszę o podróżach w czasie czy teleportacji, staram się je opisywać tak, jak obecny stan wiedzy na to pozwala. Choć jeśli powstaje konflikt pomiędzy fajną akcją a ścisłą naukowością, stawiam wtedy na akcję. Zazwyczaj jednak go nie ma, bo naukowość nie szkodzi fabule, raczej jej pomaga. Wytyczone ramy mnie nie ograniczają, pomagają za to uporządkować myśli. Dlatego mam problem, na przykład, z filmami superbohaterskimi czy blockbusterami w stylu Pacific Rim, nie kupuję fizyki tego świata. Rozumiem takie kreacje świata jak Źródło Aronofsky'ego ze względu na ich specyficzną poetykę. Ale, jeśli już posłużyć się przykładem rzeczonego Pacific Rim, mamy tam roboty, które walczą z ogromnymi potworami i wynika z tego, że muszą ważyć kilka tysięcy ton. A na miejsce akcji transportowane są kilkoma helikopterami Chinook, z których każdy ma udźwig w granicach dziesięciu ton. I wtedy odpadam. Twórcy nie przykładają do tego wagi, ja tak. Dlatego lubię fantastykę naukową.
Czyli dbasz o tak zwany walor edukacyjny?
Wychodzi mi to naturalnie i ta umowna edukacyjność potem w nienachalny sposób wyłania się z akcji. Do Feliksa udało mi się nawet wpleść lekcje fizyki, oczywiście zintegrowane z fabułą. Od jednej z korektorek usłyszałem, że dzięki nim dowiedziała się, czym jest światło. Bałem się, że dzieciaki będą się od tego odbijały, a okazało się, że lubią te wtręty. Nawet dostawałem maile z zapytaniami, czy nie napisałbym podręcznika do fizyki. Książka musi być przede wszystkim ciekawa, a przy okazji niegłupia. Nie przepadam za powieściami, które są może i nawet sprawnie napisane, ale nie mają w sobie nic poza wartką akcją.
Piję trochę do tego, że twoja pierwsza powieść z serii, Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi, trafiła na listę lektur. Dowiedziałeś się o tym z internetu?
Znajomi mi donieśli. Nikt tego nie konsultuje z autorem, nie mam również prawa veta. W pierwszym momencie trochę się zmartwiłem, bo zawsze chciałem budować czytelnictwo przez fajną książkę, którą czyta się z przyjemnością, a nie przez przymus. A teraz będą ją czytali ci, którzy chcą, i ci, którzy nie chcą. Ale z drugiej strony może ktoś z tej drugiej grupy odkryje, że czytanie mu się jednak podoba. Część zareaguje pewnie negatywnie przez sam fakt, że to obowiązkowa lektura szkolna. Najgorsze, że będą z Gangu testy, że ktoś dostanie jedynkę. Per saldo oceniam to chyba jednak na plus.
Powiedz mi jeszcze, czemu fantastyka przeważnie zajmuje się zagrożeniami wynikającymi z obcowania z nauką? Nie lubimy stykać się z utopijnymi światami?
Wolimy czytać o nieszczęściach, ewolucyjnie zostaliśmy tak sprofilowani. Dlatego też serwisy informacyjne donoszą najczęściej o tym, co strasznego wydarzyło się na świecie. I to się chyba przenosi na wszystkie aspekty życia. A historia, gdzie wszystko idzie tak, jak powinno, byłaby nudna. Kiedyś czytałem polskie powojenne powieści fantastyczne dla młodzieży i często były to opisy dobrze funkcjonującego świata, co nie jest ciekawe. Chciałbym nawet napisać powieść, gdzie wszystko chodzi jak w zegarku, lecz sęk w tym, że fabuła zaczyna nas tak naprawdę interesować, kiedy dzieje się coś złego. To uruchamia nasze emocje.
Panaceum na kłopoty z techniką zawsze jest czynnik ludzki?
W Różańcu ludzie wrzuceni są w zupełnie inny świat, tylko powierzchownie przypominający ten nasz, są głęboko zanurzeni w technologię, głębiej, niż sami myślą. Trudno zresztą by nam było tworzyć fabułę, która nie będzie opisywać ludzkich losów, nie dysponujemy nawet odpowiednim językiem. Lubię stawiać moich bohaterów w sytuacjach niezwyczajnych i bawić się tym, jak się z nich wyplątują.
Pod czym jeszcze się niebawem podpiszesz?
Będę pisał Feliksa, mam kolejne pomysły na Amelia i Kuba. Tajemnica dębowej korony i, niestety, klaruje mi się powieść młodzieżowa dla nieco starszego czytelnika, ale nie jestem pewien, czy starczy mi czasu na jej rozwinięcie. Opowiadałaby ona o wyprawie na Marsa, w której uczestniczyliby nastolatkowie, bo czas, jaki mieliby tam spędzić, wymaga wielu lat fizycznej sprawności. Nie jestem pewien, co mi z tego wyjdzie, bo może przy głębszym researchu okaże się, że nie uda się stworzyć opartej na tym pomyśle sensownej fabuły, ale zobaczymy!
Źródło: zdjęcie główne: fot. Mirosław Trembecki/PAP