Dlaczego bajki są prawdziwe? Paweł Domagała odpowiada: „Ponieważ uczą, że każdego smoka można pokonać” [WYWIAD]
Paweł Domagała opowiedział mi, czego uczą nas bajki, a także dlaczego Rafi jest magiczny.
Rafi jest już dostępny na Polsat Box Go. Z tej okazji spotkałam się z Pawłem Domagałą, by porozmawiać o jego nowym oryginalnym projekcie. Czy trudno było połączyć zdjęcia z trasą koncertową? Jakie ryzyko podjęto? Czy artysta zgadza się z powiedzeniem "śmiesznie na planie, to smutno na ekranie"? I wreszcie - dlaczego bajki są prawdziwe? Przekonajcie się sami.
Dlaczego bajki są prawdziwe? Wywiad z Pawłem Domagałą
Paulina Guz: Rafi to dziecko pańskie i Zuzanny Grabowskiej. Opowie pan naszym czytelnikom, jak się urodziło?
Paweł Domagała: Ten pomysł chodził nam po głowie od lat. Jako dziecko byłem fanem Autostrady do nieba i właśnie coś takiego chciałem stworzyć. Na początku planowałem wykupić licencję, jednak bezskutecznie. Może to dobrze? Gdy obejrzałem serial po latach, zdałem sobie sprawę, jak wiele rzeczy się zmieniło. Dzisiaj opowiadamy historie na ekranie w zupełnie innym tempie.
Nie powstaje u nas za wiele seriali z wątkami paranormalnymi. Czy obawiał się pan tego, że trudno będzie go sprzedać na polskim rynku?
Traktowałem to jako atut. Przyznam, że kiepski ze mnie matematyk. Nie kalkuluję, co ma potencjał sprzedażowy, a co nie. Idę na żywioł i czekam na to, co z tego wyjdzie. Jednak wierzę, że w ludziach jest jakaś potrzeba bajkowości i baśniowości, którą ma w sobie ten serial. Chciałem, by Rafi był prosty, ale nie prostacki, pełen magii, którą każdy z nas może znaleźć wokół siebie. To, co chcieliśmy przekazać widzom, dobrze podsumowuje finał 1. odcinka, w którym Rafi rozmawia z Krystyną. Tak naprawdę nie musimy nosić peleryny czy mieć supermocy, by pomagać, ponieważ dobro jest ukryte w każdym z nas.
Uważam, że w bajkach jest wiele prawdy. Co prawda ukazują smoki, ale też uczą, że każdego smoka można pokonać.
Jeśli chodzi o panią Zuzannę – studiowaliście razem na Akademii Filmowej w Warszawie, prawda? Zastanawiam się, czy już wtedy wymyślaliście razem różne historie. Czuliście, że pewnego dnia będziecie mieli szansę przenieść je na ekran? A może już wtedy zaczęliście tworzyć tego albo innego Rafiego?
Tak, w czasach studenckich popełniliśmy sztukę Odcienie. Później trafiliśmy do kabaretu Na koniec świata, gdzie pisaliśmy razem skecze. Oczywiście, łatwiej jest pisać krótkie formy niż seriale. To coś zupełnie innego. Ale właśnie wtedy, na studiach, rozpoczęło się nasze wspólne snucie historii.
Jeśli chodzi o krótkie formy (szczególnie te kabaretowe) – gdy oglądam polskie seriale komediowe, czasem mam wrażenie, że to wycięte scenki ze skeczy, które kompletnie się ze sobą nie łączą. Rafiemu udało się tego uniknąć. Jak myślisz, w czym tkwi sekret, żeby nie wpaść w tę pułapkę?
Nie czuję się kompetentny, by na to odpowiadać! [śmiech] Głównie dlatego, że nie jestem samotnym ojcem Rafiego; w pisaniu scenariusza pomagała mi Zuzka, a potem dopracowywał go jeszcze szereg innych utalentowanych ludzi. Trzeba jednak przyznać, że przemysł rozrywkowy bardzo się zmienił. Wszelkie badania wskazują na to, że widzowie chcą krótkich form; żart nie może zostać przyciągnięty nawet na drugą stronę scenariusza. Trochę nad tym ubolewam, ponieważ w starszych komediach naprawdę warto było poczekać na puentę. Jeśli chodzi o Rafiego, na pewno podjęliśmy ryzyko z tym, że pewne zachowania głównego bohatera – na początku mogące wydawać się dość niespójne i niezrozumiałe – są uzasadnione dopiero w 6. odcinku. Ale myślę, że było warto.
Z pana kolegą z planu, Tomaszem Schuchardtem, rozmawiałam właśnie o tym, jak branża rozrywkowa się zmieniła. Przerzuciła się na krótkie formy, ponieważ bardzo szybko się nudzimy i na krótko jesteśmy w stanie skupić uwagę.
Widać to też w przemyśle muzycznym. Kiedyś utwory do radia miały trwać trzy minuty i trzydzieści sekund, a nowy standard jest o minutę krótszy. Jeśli chcesz dotrzeć do odbiorcy, musisz się podporządkować tym normom.
A pan woli krótsze czy dłuższe formy?
Jeśli chodzi o filmy, kocham takie „snuje”, które zazwyczaj są miażdżone w recenzjach za nudę. Brakuje mi tego współcześnie: przestrzeni, w której można sobie pozwolić na to, by nic się nie działo, nacieszyć atmosferą, pobyć z bohaterem. Żyjemy w szybkim świecie i czasem trzeba się do tego dostosować.
To, co powiedział pan o komercyjności, jest bardzo ciekawe. Podobno – o czym przeczytałam w jednym z wywiadów – nie myśli pan o słuchaczach w trakcie tworzenia muzyki, dzięki czemu te utwory mogą być takie osobiste i szczere. Jednak serwisy streamingowe i telewizja to zupełnie inne medium. Nie można sobie na to pozwolić, prawda?
Główna różnica polega na tym, że muzykę tworzę sam, więc biorę za nią całą odpowiedzialność. Ja zainwestuję, ja stracę pieniądze. A filmy i seriale to praca grupowa. Jest to za duże przedsięwzięcie, by robić coś całkowicie na własną rękę. Dlatego trzeba znaleźć złoty środek. W Rafim się to udało, mieliśmy wspaniałą ekipę.
I gwiazdorską obsadę.
Tak. Jestem szczęśliwy, że ci aktorzy, których sobie wymarzyliśmy, przyjęli role. Szczególnie że są wśród nich nazwiska, które rzadko pojawiają się w serialach. Zobaczyli scenariusz i spodobał im się, a to dla mnie, jako twórcy, jest ogromnie motywujące. Tomasz Schuchardt, Danuta Stenka…
W recenzji Rafiego napisałam, że pani Stenka to jeden z powodów, dla którego trzeba obejrzeć serial [śmiech]. A skoro o Tomku mowa – w innych wywiadach wspominał pan, że męska przyjaźń jest ważnym wątkiem w produkcji. Dlaczego?
To dla mnie bardzo ciekawy temat, a często traktuje się go po macoszemu w popkulturze. Chciałem pokazać zdrową męską przyjaźń, która nie opiera się tylko na „obaleniu” browaru i stereotypach płciowych; ci faceci są wrażliwi, rozmawiają ze sobą o problemach, przez które przechodzą, tak jak każdy człowiek, próbują odnaleźć swoje miejsce w świecie.
Zdjęcia do serialu były u pana przeplatane z trasą koncertową. Czy trudno to było połączyć?
Ten okres w moim życiu był szalony. Od listopada do końca lutego praktycznie nie miałem dnia wolnego i pracowałem niemal całą dobę. W przerwach od serialu koncertowałem. To cud, że udało mi się to pogodzić. To także zasługa wspaniałej ekipy, która dawała z siebie wszystko i potraktowała ten projekt bardzo osobiście. Dzięki nim przetrwałem, a do tego było to dla mnie wspaniałe doświadczenie – ta atmosfera, zaangażowanie i poczucie, że robimy coś ważnego i fajnego.
Wiadomo, że aktorstwo to gra, ale ja miałam wrażenie, że obsada autentycznie dobrze się bawiła.
Tak. Nie wierzę w narrację, że "śmiesznie na planie, to smutno na ekranie". [śmiech] Atmosfera była świetna. Było czuć pasję, która dla mnie jest synonimem szczęścia.
Zobacz także: