Szczęki - ponadczasowy podwodny koszmar, który wciąż wywołuje ciarki na plecach
Szczęki – pierwszy blockbuster z prawdziwego zdarzenia zadebiutował na wielkim ekranie 45 lat temu. Jak bardzo zmieniło się przez ten czas kino i jaki wpływ miał obraz Stevena Spielberga na współczesne superprodukcje?
Szczęki to pierwszy film Stevena Spielberga, który zarówno pod względem dramaturgii, jak i rozmachu zapuszczał się w nieeksplorowane wcześniej rejony popkultury. Co prawda, rok wcześniej reżyser nakręcił Sugarland Express – film uznawany przez niektórych za swoiste preludium spielbergowskiego języka kina. Produkcja miała napięcie, rytm i dynamikę, jednak charakteryzowała ją dość kameralna forma. Mieliśmy tu więc przebłyski stylu, ale prawdziwe przebudzenie nastąpiło wraz z pojawieniem się olbrzymiego budżetu realizacyjnego. Spielberg udowodnił wówczas, że potrafi wykorzystać możliwości, które daje solidne finansowanie. Dzięki jego pracy inwestycja zwróciła się zarówno komercyjnie, jak i artystycznie. Spielberg stał się najbardziej rozchwytywanym reżyserem w Hollywood, wynikiem czego dane nam było zobaczyć tak wiekopomne obrazy, jak: Poszukiwacze zaginionej Arki, Park Jurajski czy Szeregowiec Ryan.
Zasługi Spielberga są niezaprzeczalne, zwłaszcza że na papierze Szczęki nie prezentowały się zbyt imponująco. Mamy tutaj przecież ograny w literaturze i kinie schemat: człowiek kontra bestia. Dodatkowo z konwencją grozy w mainstreamowym kinie flirtował już Alfred Hitchcock. Można znaleźć pewne punkty wspólne Ptaków z 1963 roku ze Szczękami Spielberga. Producenci Universalu dostrzegli jednak potencjał w opowieści o wielkim rekinie mordującym ludzi na wodach oceanu. Richard D. Zanuck i David Brown po przeczytaniu książki Szczęki Petera Benchleya uznali, że jest to doskonały materiał na film. Jak jednak zrealizować obraz, w którym większość akcji dzieje się na wodzie albo pod wodą? Jak stworzyć gigantycznego rekina, tak żeby nie wywoływał śmieszności u oglądających? Przypomnijmy, że mieliśmy lata siedemdziesiąte i żadne komputerowo generowane efekty nie wchodziły w grę. Jednym słowem, Universal bardzo chciał nakręcić Szczęki, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić.
Pomóc okiełznać temat miał pierwotnie John Sturges, twórca, który posiadał już na swoim koncie jedną morską opowieść – ekranizację prozy Ernesta Hemingwaya, Stary człowiek i morze. Później kandydatem do reżyserii został Dick Richards, ale gdy okazało się, że twórca w zabójczym rekinie ustawicznie widzi wieloryba, producenci zrezygnowali z tego pomysłu. Wkrótce jednak na horyzoncie pojawił się pewien piekielnie zdolny 26-latek. Steven Spielberg po przeczytaniu materiału źródłowego był wręcz urzeczony opowieścią. Tak jakby stworzono ją właśnie dla niego. Co więcej, dostrzegał w niej pewne konotacje z jego poprzednim obrazem. W Pojedynku na szosie mieliśmy historię wielkiej ciężarówki dybiącej na życie kierowcy niewielkiego pojazdu. W Szczękach olbrzymi rekin toczył boje ze zwykłymi ludźmi. W obu przypadkach dostaliśmy więc opowieść o starciu człowieka z lewiatanem. Szczęki sprawiły, że taka konwencja na dobre zagościła w hollywoodzkich filmach. Biblijna parabola nawiązująca do starcia Dawida z Goliatem stała się punktem obowiązkowym wielu superprodukcji koncentrujących się na walce dobra ze złem.
Rozpoczynając realizację Szczęk, światowa kinematografia wkraczała na niezbadane do tej pory wody. Był to pierwszy blockbuster nakręcony w dużej mierze w oceanie. Wielki problem, przed którym stanęli realizatorzy, stanowił wizerunek bestii. W tamtejszych czasach w horrorach i thrillerach królowały efekty praktyczne, kostiumy i scenografie. Twórcy musieli więc wykreować mechanicznego rekina i oczywiście to zrobili. Nazwano go Bruce, bo takie imię nosił prawnik Spielberga. Co najważniejsze jednak Bruce nie gościł zbyt często na ekranie.
Po raz kolejny Steven Spielberg zdecydował się na nowatorskie rozwiązanie, które z czasem ugruntowało się jako zabieg fabularny budujący napięcie. Przez większą część czasu ekranowego widzimy jedynie zarys bestii. Jego płetwę, ruch wody, zbliżający się kształt, cień, fragment gigantycznego cielska. Dopiero w ostatnich sekwencjach dane nam jest zobaczyć potwora w całej okazałości. Gdyby rekin pojawił się już w pierwszych minutach, końcówka Szczęk z pewnością nie byłaby tak sugestywna. Fakt, że go nie widzieliśmy, przez większość filmu włączał naszą wyobraźnię i wywoływał niepokój. Podobne rozwiązanie zastosowano również w Godzilli z 2014 roku. Wdzieliśmy jedynie zarys monstrum, które ukazało się dopiero w finałowym pojedynku. Godzilla to oczywiście dużo słabszy film niż Szczęki, jednak samo rozwiązanie zadziałało należycie.
Motyw ten był zapewne pochodną stylu Alfreda Hitchcocka, którego twórczość stanowiła jasną inspirację dla Spielberga przy kręceniu Szczęk. Dzięki temu udało się stworzyć niepowtarzalny klimat powodujący, że praktycznie bez przerwy znajdujemy się w napięciu. Poczucie zagrożenia wzmagano przez zastosowanie charakterystycznego motywu muzycznego autorstwa Johna Williamsa. Kto z nas nie poczuł dreszczy na plecach, gdy wchodząc do sadzawki, przypomniał sobie charakterystyczne basowe dudnienie. Universal bardzo szybko przekonał się o tym, że dysponuje niebagatelnym produktem. Coś, co miało być kolejnym wakacyjnym przebojem, posiadało potencjał na wielki światowy hit. Potrzebna była kampania reklamowa inna niż wszystkie.
Universal wytoczył największe działa przy promocji Szczęk. Produkcja reklamowana była jako największy obraz w historii studia, co szybko ugruntowało się w świadomości odbiorców jako największy film w historii kina. Marketing Szczęk przerodził się w samonapędzające się perpetuum mobile, działające na każdym polu w branży rozrywkowej i nie tylko. Wystarczy wspomnieć, że rekin ludojad dostał własną okładkę w magazynie Time, a reżyser, producenci i aktorzy ruszyli w wyczerpującą trasę promocyjną po całych Stanach Zjednoczonych. Do sklepów trafiły dziesiątki gadżetów promujących obraz. Fani Szczęk mogli ubrać się w koszulki ze swoim ulubionym rekinem i napić się herbaty z kubka przyozdobionego logiem filmu. Powyższe to oczywiście wierzchołek góry lodowej. Szczęki puściły w ruch machinę, która później stała się standardem przy filmowym marketingu. Niekonwencjonalne sposoby reklamowania blockbusterów szybko zostały wdrożone w życie, na czym zyskały chociażby Gwiezdne wojny, które ruszyły na podbój kin w 1977 roku. Film Stevena Spielberga pokazał, że filmowy marketing to nie tylko trailery, plakaty czy spoty radiowe. Na promocje przeznaczono olbrzymie sumy oraz wydłużono czas wyświetlania w kinach. Wszystko to zaprocentowało. Film odniósł zarówno artystyczny, jak i komercyjny sukces.
Dużo dobrego dla promocji filmu zrobiła trójka aktorów portretujących głównych bohaterów. Roy Scheider, Robert Shaw i Richard Dreyfuss wcielili się w kompletnie różne postacie, które osamotnione na oceanie wykazują się wielkim męstwem w obliczu potwornego zagrożenia. Rodzące się braterstwo to jedna z domen Szczęk. Motyw ten wybrzmiewa równie mocno, co podwodne zagrożenie dybiące na życie niewinnych ludzi. Stevenowi Spielbergowi bardzo zależało, żeby odpowiednio ukazać więź pomiędzy bohaterami. W ich relacjach jest dużo humoru i lekkości – rozpisując niektóre sceny, reżyser korzystał z doświadczenia autora sitcomów. Kultowa stała się już sekwencja na łodzi, gdy Martin, Quint i Matt, mimo dzielących ich różnic, znajdują wspólny język i uzewnętrzniają się sobie nawzajem. Część scen w filmie była zaimprowizowana. Robert Shaw, aktor wcielający się w Quinta, miał swój udział w scenariuszu, choć pierwszym wyborem Stevena Spielberga do tej roli był Lee Marvin.
Szczęki - zdjęcia zza kulis
Jak wiemy, Szczęki okazały się wielkim artystycznym hitem, dostrzeżonym również przez koneserów poważniejszego kina. W 1976 roku obraz zdobył nominację do Oscara w najważniejszej kategorii. Akademia zauważyła potencjał artystyczny w tej prostej historii o starciu człowieka z rekinem. Finalnie produkcja Stevena Spielberga nagrody nie zgarnęła, jednak już w kategoriach audiowizualnych była bezkonkurencyjna. Film został wyróżniony za: muzykę (soundtrack Johna Williamsa przeszedł do historii), dźwięk i montaż. Szkoda tylko, że Akademia nie doceniła reżyserskiego wkładu w powstanie blockbustera. Steven Spielberg musiał obejść się smakiem, ale jak historia pokazała, co się odwlecze, to nie uciecze.
Patrząc na Szczęki z perspektywy czasu, nie ma wątpliwości, że film miał olbrzymi wkład w kształt współczesnego mainstreamowego kina. W latach siedemdziesiątych Universal wkraczał na nieznany grunt. Młody, niesprawdzony reżyser z gigantycznym budżetem, trudna do nakręcenia opowieść, unikatowe metody marketingowe i całkiem nowa wizja kina. Powyższe zaprocentowało olbrzymimi zyskami i szybko stało się receptą na komercyjny sukces. Co więcej, Steven Spielberg spopularyzował pewien rodzaj dramaturgii, który okazała się kluczem do nowoczesnej opowieści filmowej skierowanej do szerokiej widowni. Nie chodzi tutaj o motyw polowania na potwory, a umiejętne połączenie elementów baśniowych z realistycznymi w historii poruszającej temat walki dobra ze złem. Atrakcyjne zarówno dla starszych, jak i młodszych, idealnie nadające się na wakacyjne hity. Wiele współczesnych przebojów podąża wytyczoną przez Spielberga drogą. Wystarczy tu wymienić Avengers i inne filmy ze świata Marvela.
Historia kina tworzy się na naszych oczach. Dzięki takim obrazom jak Szczęki, Obcy - 8. pasażer Nostromo czy Gwiezdne wojny: Część IV - Nowa nadzieja mamy do czynienia z owocną ewolucją, której plonem jest współczesna mainstreamowa kinematografia. Kreatywni artyści przez lata rozwijali wypracowany koncept, a ci bardziej leniwi, opierając się o schemat, tworzyli odtwórcze potworki, takie jak chociażby kolejne części Szczęk. Z szacunku dla dzieła Spielberga, pomińmy jego sequele milczeniem. Niestety, seria nie doczekała się satysfakcjonującego rozwinięcia, ale to już hollywoodzki standard. Normą jest również wskrzeszanie po pewnym czasie marki. Czy jednak wśród widowiskowych wygibasów superbohaterskich monstrów jest jeszcze miejsce na ukryte pod wodą niewidoczne zagrożenie? Pełzająca śmierć z 2019 roku udowodniła, że tego typu estetyka staje się powoli domeną niskobudżetowego kina. W rękach zdolnego twórcy mit o rekinie ludojadzie mógłby tam całkiem ładnie się zakorzenić.
Spoglądając na to jednak z innej perspektywy, zauważmy, że obraz sprzed 45 lat zasadniczo w ogóle się nie zestarzał. Praktyczne efekty mają swój urok, a klimat, nastrój i niepokój nie ulegają tego typu mechanizmom. Powyższe dotyczy zarówno obrazów Alfreda Hitchcocka, jak i wczesnych dzieł Spielberga. Dlatego też zostawmy ludojada w spokoju. Sequele udowodniły, że niezwykle łatwo jest przemienić przerażającą bestię w wywołującą uśmiech politowania małą rybkę.