The Boys zabiło kino superbohaterskie? Wyjaśniam wpływ serialu na gatunek
Serial The Boys od kilku lat cieszy się ogromną popularnością wśród fanów komiksowych aktorskich produkcji. Czy to możliwe, że są odpowiedzialni za kryzys gatunku superbohaterskiego? A może Homelander, Butcher i pozostali poczynili jeszcze większe szkody w kinie?
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że kino superbohaterskie przeżywa kryzys. Filmy od Marvel Studios raz okazują się dużym hitem, a raz przynoszą straty finansowe. Jedne zyskują uznanie fanów i krytyków (Strażnicy Galaktyki vol. 3), a inne zostają zmieszane z błotem (Ant-Man i Osa: Kwantomania, Marvels). Z kolei produkcje na podstawie powieści graficznych DC Comics to pasmo porażek z drobnymi wyjątkami (Batman, Legion Samobójców: The Suicide Squad). A Sony ze swoim Sony’s Spider-Man Universe… odbiera wiarę w kino komiksowe i lepiej spuścić na to zasłonę milczenia. Oczywiście nie licząc filmów i animacji o Spider-Manie, które osiągnęły duży sukces, nie tylko komercyjny, ale również nie zawiodły fanów Pajączka.
Mimo wszystko od czasu Avengers: Koniec gry, czyli 2019 roku, większość superbohaterskich projektów rozczarowuje widzów. Z jednej strony można zrzucić winę na pandemię, która znacznie wpłynęła na sposób produkcji filmów oraz ich ogólny obraz, wynikający również ze zmian w scenariuszach wymuszanych przez studia. Z drugiej strony wydaje się, że producenci zbyt mocno uwierzyli w to, że czegokolwiek by nie nakręcili, to naiwny i niewymagający widz kupi bilet do kina, aby po raz kolejny oglądać tę samą fabularną papkę o trykociarzach. A może znudzenie kinem superbohaterskim leży gdzie indziej? Może w pewnym sensie niedźwiedzią przysługę wyświadczył gatunkowi serial The Boys, który zadebiutował w 2019 roku?

Widzowie są zmęczeni kinem superbohaterskim?
James Gunn, reżyser nowego Supermana, stwierdził niedawno, że jego zdaniem nie istnieje coś takiego, jak „zmęczenie kinem superbohaterskim”. Przyznał jednak, że istniał okres, kiedy każda tego typu produkcja była popularna. Wskazał, że zasługą tego były wysokie budżety oraz przyjemne dla oka efekty specjalne. Jednak z czasem przestało to widowni wystarczać. Chciała ona czegoś więcej niż tylko kolejnego filmu o ludziach z supermocami. I wydaje się, że właśnie to zaoferowało The Boys.
The Boys pojawiło się w newralgicznym momencie. Z jednej strony filmy z DC nie spełniały oczekiwań fanów, a z drugiej strony Marvel z Kevinem Feigem na czele musiał zacząć poszukiwać nowych pomysłów na swoje uniwersum po emocjonującym zakończeniu 3. Fazy w MCU. A The Boys na ich tle zaproponowało widzom w końcu coś świeżego i zgoła innego. W serialu superbohaterowie z Siódemki wcale nie są dobrzy, dlatego stają się celem protagonistów, tytułowych Chłopaków, którzy muszą ich powstrzymać przed czynieniem zła, choć motywowani są własną zemstą (Butcher, Hughie). Jako satyra kina superbohaterskiego serial był tym, czego potrzebowali fani tego gatunku. Pewnego rodzaju detoksem w czasach przesytu tą tematyką.

The Boys zrewolucjonizowało kino superbohaterskie?
Zacznijmy od tego, że powieść graficzna The Boys, którą inspiruje się serial, nie wpłynęła znacząco na świat komiksu, choć zdecydowanie zaznaczyła swoją obecność. Przede wszystkim dlatego, że scenarzysta Garth Ennis wymyślił niezwykle wulgarną historię przepełnioną seksem z ekstremalnymi i szalonymi wydarzeniami oraz barwnymi postaciami. Część pomysłów, które również zostały wykorzystane w serialu, mogła się podobać, ale większość z nich okazała się nietrafiona. Wydaje się, że komiks powstał tylko po to, aby szokować czytelników, testując ich żołądki i cierpliwość, a także, żeby wyśmiewać w najbardziej obrzydliwy sposób superbohaterów łudząco podobnych do tych z Marvela czy DC. Ale trzeba też przyznać, że współtwórca Darick Robertson, swoimi efektownymi rysunkami sprawił, że ta satyra herosów była ostatecznie strawna.
A serial od Prime Video? Eric Kripke stworzył taką historię na podstawie komiksu, aby nie tylko koncentrowała się na przekraczaniu granic w telewizji, ale przede wszystkim opierała się na wielowymiarowych i wyrazistych postaciach przeżywających swoje dramaty. A wszystko to okrasił gęstym czarnym humorem ociekającym krwią i flakami. A sama platforma dała twórcy zielone światło na każdy jego szalony pomysł z jednym tylko zastrzeżeniem, aby nie pokazywać przemocy wobec… zwierząt.
Dzięki serialowi fani kina komiksowego mogli w końcu poczuć, że są poważnie traktowani, a nie uważani jedynie za target i źródło dochodu wytwórni, wybierającej ograne i bezpieczne historie dla wszystkich odbiorców. W The Boys skierowanym do dorosłego widza, nie tylko przemoc nie zaznaje cenzury, ale również fabuła potrafi zaskakiwać na każdym kroku, nie bojąc się kontrowersji. Twórcy nie unikają również komentarza politycznego, nawiązując do bieżących wydarzeń w prawdziwym świecie. Z kolei superbohaterowie w serialu mają różne oblicza – diaboliczne (Homelander), pozytywne i inspirujące (Starlight), dyskusyjne (Deep, Stormfront), ale każdy z nich jest kompleksowy i na swój sposób bardzo ludzki. Nie są jednowymiarowi, jak w każdym filmie, przez co są ciekawsi. Serial pokazuje indywidualności, które wykorzystują swoje moce według własnego uznania (lub z polecenia Vought) – nie ratują ludzi, ale stanowią dla nich zagrożenie. To zupełne odwrócenie wzorca, jaki panuje w kinie. To coś wartego uwagi, analizy i nowego spojrzenia, zamiast oglądania ponownie kosmicznego złoczyńcy, którego trzeba powstrzymać przed zniszczeniem Ziemi i unicestwieniem ludzkości. I co z tego, że The Boys parodiują ulubionych superbohaterów z komiksów (Homelander - Superman, Queen Maeve - Wonder Woman), pokazując ich karykaturalne, przerysowane i mroczne wersje? Ważne, że twórcy wiedzą, co robią, mając w tym wyśmiewaniu cel.

Natomiast kino superbohaterskie nie zmieniło się pod wpływem The Boys. Pozostało przy swoim sprawdzonym przepisie na filmy na podstawie komiksów. Produkcje wciąż cechują się przewidywalnością, schematycznością i bezpiecznymi rozwiązaniami fabularnymi, gdzie heros ma zawsze wygrywać w widowiskowy sposób. A nawet jeśli pojawiły się próby, aby na pierwszym planie umieścić antybohaterów (Thunderbolts*, Legion samobójców: The Sucide Squad), nie przyciągnęło to przed duże ekrany satysfakcjonującej widowni. A w końcu filmy w kinach mają zarabiać pieniądze i trafiać do każdego widza pod względem wieku, rasy i społeczności, a poprawność polityczna jest ważniejsza od historii. Więc nie dziwi, że zaczęło narastać w fanach poczucie, że są naciągani na pieniądze, aby oglądać filmy, które nie oferują solidnej, przemyślanej i świeżej historii, nie skopiowanej z ChatGPT lub po widocznych zmianach w scenariuszu, które irytują.
Marvel, DC czy Sony przespali moment, gdy The Boys zyskało bardzo dużą popularność, stając się alternatywą dla kina. Tytuł zaoferował odważną historię popartą świetnymi efektami specjalnymi, nieodbiegającymi od wysokobudżetowych produkcji. A widzom zmieniła się perspektywa na kino superbohaterskie, którego potencjał na tle serialu wydawał się niewykorzystany. Fani, którzy też w międzyczasie dorośli, uwierzyli, że filmy naprawdę mogłyby być lepsze lub w poważniejszym klimacie, co udowodniło The Boys (a nieco wcześniej choćby Joker czy Logan). Jednak wniosków z sukcesu serialu nie wyciągnięto, więc do rewolucji nie doszło.
Wyjątkiem może być Batman z Robertem Pattinsonem – Matt Reeves wzorem Christophera Nolana przedstawił mroczną, wręcz depresyjną historię Bruce’a Wayne’a, co zaowocowało imponującymi 772 mln dolarów przychodu w box office. Jednak ta wersja Mrocznego Rycerza nie należy do głównego nurtu DCU, lecz DC Elseworlds.

The Boys zabiło kino superbohaterskie?
The Boys na pewno naruszyli nieskazitelny wizerunek superbohaterów w popkulturze. Poprzez te sprośne parodie oraz satyryczne pokazanie herosów jako medialnych gwiazd podważyli powagę tych postaci kojarzących się z czynieniem dobra. Powaga w stosunku do superbohaterów zmniejszyła się, może zmieniając nieodwracalnie spojrzenie na tych bohaterów w pelerynach i spandexach obdarzonych supermocami.
Serial postawił studiom wysoko poprzeczkę, której obecnie nie potrafią przeskoczyć. Od dłuższego czasu od filmów superbohaterskich oczekuje się czegoś więcej. Nowych, zaskakujących i błyskotliwych pomysłów. Bogate wytwórnie muszą wyjść naprzeciw wygórowanym oczekiwaniom widzów, jeśli nie chcą pogłębiać kryzysu, który grozi upadkiem gatunku.
Natomiast kino superbohaterskie pomimo chwilowego przesytu tą treścią raczej przetrwa, ponieważ pojawią się nowi młodzi fani tego gatunku, a raczej konsumenci, wpasowujący się w sprawdzony algorytm. Z kolei wierni miłośnicy gatunku będą dalej czekać z nadzieją na odważny film z oryginalną wizją.

The Boys ustanowiło nowy standard
The Boys może nie zrewolucjonizowało kina superbohaterskiego, które teraz po prostu radzi sobie trochę gorzej, ale na pewno postawiło przed studiami wysokie wymagania pod względem historii i postaci. Wydaje się, że długo ten problem był bagatelizowany, co odbiło się na zarobkach filmów. Nie pomogło wprowadzanie nowych postaci do rozbudowanych uniwersów, nad którymi przestano panować. Do tego nie dostrzegano, że widzów zaczęli nudzić papierowi superbohaterowie podążający podobnymi ścieżkami. Serial ustanowił nowy standard, jak według widzów powinien wyglądać film komiksowy. Dlatego studia mają już plany na przyszłość, aby kino superbohaterskie uczynić znowu wielkim.
James Gunn i Peter Safran, którzy przejęli szefostwo nad DC Studios, wydają się stać w opozycji do tego, co zaproponowało The Boys. Sięgają do korzeni w komiksach, stawiając na nieco tradycyjne, trochę nostalgiczne, ale kolorowe uniwersum przystępne dla każdego odbiorcy. DCU otworzył Superman, który co prawda nie zarobił kroci w box office, ale dzięki wysokim ocenom pozwolił fanom uwierzyć, że nowe przygody Człowieka ze stali w wersji Davida Corensweta, okażą się dobrym początkiem tego nowego rozdania DC. Ta wizja odcina się nie tylko od The Boys, ale również obrazów Nolana i mrocznych produkcji Zacka Snydera. Wydaje się to dobrą drogą dla tego uniwersum, w którym widać powiew świeżości, oryginalności i szacunku dla fanów komiksów.
Natomiast Marvel wchodzi w kolejną fazę MCU, mając nowego Kapitana Amerykę i grono młodych superbohaterów, którzy nie podbili serc widzów. Nieco poważniejsze Thunderbolts* też nie okazało się zbawienne dla Marvel Studios. Stąd woleli ekshumować Wolverine’a i stawiać na sprawdzone pomysły oraz lubianych aktorów (Robert Downey Jr.), zapełniających widownię w salach kinowych. Idą po linii najmniejszego oporu, wyciskając z motywu multiwersum, ile się da, choć Kevin Feige wydaje się mieć plan na rozwój uniwersum wraz z Avengers: Doomsday i Avengers: Secret Wars oraz przyszłymi projektami związanymi z X-Menami. Pewnego rodzaju reakcją na zmiany w kinie poniekąd zapoczątkowane przez The Boys było przemontowanie Daredevila: Odrodzenie, aby zadowolić fanów dojrzałej, netflixowej wersji. Uratowano sezon, ale czy wyciągnięto odpowiednie wnioski? Trudno określić.

Koniec kryzysu w kinie superbohaterskim jest bliski?
Studia mają solidne plany na przyszłość, co może pozwolić na odrodzenie gatunku superbohaterskiego. Na pewno jeszcze przez parę lat The Boys i jego spin-offy (Pokolenie V i Vought Rising) będą wywierać korespondencyjną presję na kino, motywując studia do wzmożonej pracy nad scenariuszami, które są podstawą późniejszego sukcesu. Może też serial popchnie ich do odważniejszych decyzji fabularnych rozwijających poszczególne uniwersa, tak kochane przez fanów komiksów. A na razie musimy czekać na finał nietuzinkowego, szalonego, pełnego humoru i akcji The Boys, który powinien trafić na Prime Video w 2026 roku.


