Pierwszy raz na festiwalu filmowym: od widza do dziennikarki
Zamiast kolejnych zajęć w sali wykładowej: sala kinowa, wywiady z aktorami i zimna kawa pita w biegu. Cztery dni na festiwalu BellaTOFIFEST jako studentka dziennikarstwa i praktykantka w naEKRANIE.pl okazały się najlepszą szkołą zawodu, jaką mogłam sobie wyobrazić.
Jestem Marta, studiuję dziennikarstwo i komunikację społeczną, a moje serce bije mocniej na widok dobrego filmu i wszystkiego, co się z nim wiąże, od kadru po kostiumy. Odkąd pamiętam, pragnęłam zawodowo być blisko świata kultury, ale nie jako bierna widzka, tylko ktoś, kto może mieć realny wpływ na tę branżę. Przez chwilę myślałam, że zostanę scenografką, graficzką albo kostiumografką, ale ostatecznie trafiłam na dziennikarstwo… i ku mojemu zaskoczeniu opowiadanie o filmach okazało się dokładnie tym, czego szukałam.
Wyjazd na BellaTOFIFEST jako praktykantka w portalu naEKRANIE.pl był więc dla mnie nie tylko debiutem w tym zawodzie, ale przede wszystkim – spełnieniem marzeń. Chciałam więc nieco więcej opowiedzieć Wam o tym przeżyciu, bo być może wśród Was są studenci, stażyści i fani, który także czekają na taką okazję i chcą wiedzieć, jak wygląda swoisty chrzest bojowy na festiwalu filmowym. Spojler – były potknięcia!

Pierwszy wywiad. I to z kim!
Gdy doszło do mnie, że naprawdę jadę na BellaTOFIFEST jako ktoś więcej niż widzka i fanka popkultury, wpadłam w lekki chaos: lista rzeczy do spakowania, pytań do przygotowania i profesjonalnych kreacji. Bo przecież festiwal filmowy to eleganckie suknie, czerwony dywan i gwiazdy w okularach przeciwsłonecznych, prawda? Plot twist: niekoniecznie. Pierwszego dnia zobaczyłam aktora w dresie i od razu wiedziałam, że niepotrzebnie martwiłam się o strój. Jak naEKRANIE.pl jest od fanów dla fanów, tak BellaTOFIFEST to bardziej jeansy i chill niż tiul i presja. Na całe szczęście!
Nieodłączną częścią pracy dziennikarza na festiwalu filmowym są wywiady. Domyślam się, że to one także kumulują najwięcej stresu wśród osób, które stawiają pierwsze kroki w tym zawodzie. Mój debiut miał odbyć się z Darią Poluniną. Przygotowałam pytania zawczasu i gdy stres zaczął przekraczać limity prędkości – rozmowę odwołano. Była to ulga pomieszana rozczarowaniem. A jednocześnie coś, co jest całkowicie normalne w przypadku takich wydarzeń: wiele rozmów się nie odbędzie, a o innych dowiesz się pięć minut przed.
Ostatecznie swój pierwszy wywiad przeprowadziłam z Janem Peszkiem. Tak, dobrze czytacie – mój wielki debiut i od razu dostałam legendę polskiego teatru i filmu! Co ciekawe, dyskutowaliśmy tuż przed salą kinową, wśród rozmów i zgiełku innych ludzi. Choć mimo stresu rozmowa okazała się bardzo przyjemna, to po czasie widzę jeden błąd: zbyt skupiałam się na przygotowanych wcześniej pytaniach, a za mało na odpowiedziach, które dostawałam tu i teraz. Mimo to, jestem z siebie dumna. Przeżyłam mój chrzest bojowy. A po mogłam obdzwonić całą rodzinę i znajomych ze szczęścia. Jedyne, czego żałuję, to faktu, że zapomniałam poprosić o zdjęcie na pamiątkę.

Pierwsza wpadka – i pierwszy obiad z reżyserką!
Najbardziej zapamiętam wywiad z Oliwią Zakrzewską, reżyserką Łodzi podwodnej. Od początku wiedziałam, że rozmowa będzie nagrywana. Ale kiedy nadszedł już czas rozmowy, zobaczyłam kamery i ludzi, którzy będą nas obserwować przez cały czas, to już poczułam, że coś może pójść nie tak. I miałam rację. Przed wywiadem byłam aż zaskakująco spokojna, bo naprawdę czułam się przygotowana. Film Oliwii zrobił na mnie duże wrażenie i miałam sporo przemyślanych pytań. Ale kiedy usiadłam naprzeciwko niej, coś się zacięło. Mózg mi przestał nadążać. Z całych sił próbowałam zachować spokój, ale nie mogłam skupić się na tym, co mówiła. Pytania miałam, ale rozmowa nie płynęła. Na końcu musiał wkroczyć Adam, redaktor na EKRANIE.pl, by podrzucić jeszcze kilka tematów, żeby wydłużyć nagranie. Było mi okropnie wstyd.
Niby wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają, ale na tamten moment to do mnie nie dochodziło. Do dziś nie wiem, co zawiniło – czy obecność kamer, czy to, że ktoś patrzył, czy po prostu panika znikąd. Jedno wiem, moje skupienie było na poziomie zero. Ale los chciał mi to trochę wynagrodzić. Z racji tego, że Adam zna się z Oliwią, to po całym tym stresie spotkaliśmy się razem jeszcze raz, na kawie. Potem poszliśmy do Manekina na naleśniki i mogłam odetchnąć. Zupełnie na luzie, bez kamer i mikrofonów. I tak, zjadłam obiad z reżyserką. Przechwalam się? Absolutnie!
Miałam także okazję przeprowadzić wywiady z Darią Poluniną, Jowitą Budnik i w moim ostatnim dniu na festiwalu ze Zbigniewem Zamachowskim. Spotkanie z Panią Jowitą wspominam bardzo pozytywnie. Czułam respekt, stresowałam się, ale to była naprawdę ciekawa i ciepła rozmowa, jedna z tych, po których wychodzisz z lekkim uśmiechem i myślą: „Było warto”. A Zamachowski? No proszę... człowiek, którego oglądałam jako dziecko w Wiedźminie, a teraz siedzę naprzeciwko i zadaję mu pytania! Czy to nie jest lekko surrealistyczne? Te wszystkie spotkania dały mi lekcję pokory i cierpliwości wobec siebie. Stres? Zwykle większy w mojej głowie niż w realu. Słuchanie? O wiele ważniejsze niż kolejne pytanie z notatek. A potknięcia? Cóż, niestety, ale są częścią procesu, i serio – nikt się przez nie nie obraża.

Festiwale filmowe otwierają na kino
To, co jest ciekawe w przypadku takich wydarzeń, to sposób, w jaki konsumujemy kino. Z jednej strony są pozycje, które „trzeba” zobaczyć, ponieważ należy napisać potem recenzję. Z drugiej mamy okazję wybrać się na seanse, na które być może w normalnych okolicznościach byśmy się nie zdecydowali. Na co dzień spędzam dużo czasu, bezskutecznie przeskakując między tytułami w streamingach. Na festiwalu decyzje podejmowałam szybciej i byłam bardziej otwarta na eksperymenty. W standardowy wieczór raczej nie sięgnęłabym po kameralny horror o relacjach sąsiedzkich na francuskich balkonach, a tu proszę – Balkoniary w reżyserii Noémie Merlant pozytywnie mnie zaskoczył! Poszłam na żywioł, przed seansem nie przeczytałam nawet opisu filmu i byłam pewna, że czeka mnie poetycki, artystyczny obraz o młodych dziewczynach, które siedzą na balkonie i filozofują o życiu. Okazało się, że to feministyczny horror zemsty. I bardzo dobrze! Tego filmu pewnie nigdy nie znalazłabym sama, bo nie ma go w żadnym streamingu i nie jest stworzony pod mainstream.
To właśnie siła takich wydarzeń – dają szansę odkrywać kino poza algorytmem, bez poleceń i rankingów. Nikt nie mówi ci, że „na 65% ci się spodoba”, nie wyskakuje żadne okienko „najpopularniejsze w Polsce dziś” czy „rekomendowane dla ciebie”. Zdajesz się na własną intuicję i odrobinę ryzyka. I nagle okazuje się, że właśnie to, co nie było dla Ciebie, trafia w punkt. Dzięki wydarzeniu BellaTOFIFEST naprawdę jeszcze bardziej zakochałam się w kinie i zaczęłam doceniać to, co wcześniej uważałam za „dziwne”, „trudne” albo po prostu omijałam szerokim łukiem. Teraz patrzę na etiudy, debiuty i niszowe filmy z zupełnie innej perspektywy. Stały się dla mnie bardziej przystępne.
Jestem szczęśliwa, że miałam okazję przeżyć to wydarzenie już jako początkująca dziennikarka. Po raz pierwszy poczułam, że to nie tylko coś, co studiuję, ale także coś, w czym mogę odnaleźć się w przyszłości. Poznałam wiele gwiazd – a kilka z nich nawet bawiło się przy mnie wieczorem w klubokawiarni! – obejrzałam kilka genialnych filmów i miałam szansę po prostu pobyć blisko kina z osobami, które kochają je tak jak ja. Już wiem, że chciałabym to przeżyć ponownie. I może do tego czasu oswoję się trochę z kamerami!


