Nie najgorszy, ale najbardziej bezczelny serial DC. Dlaczego Titans nie chciało być o... Titans?
Na przestrzeni ostatnich lat pojawiło się kilka projektów serialowych z postaciami DC, których nie można nazwać wielkimi sukcesami. Uważam jednak, że to produkcja promująca HBO Max w momencie jego powstania była najbardziej bezczelnym dziełem, które stworzono. Dlaczego?
HBO Max powróciło, dlatego postanowiłem wspomnieć serial, który debiutował na tej platformie, gdy po raz pierwszy pojawiła się na rynku. Chodzi mi o niesławny serial Titans, który opowiadał o przygodach kilku młodych herosów wyjętych z kart komiksów DC. Produkcja zadebiutowała w 2018 roku i doczekała się czterech sezonów. W serwisie Rotten Tomatoes otrzymał następujące oceny za poszczególne serie:
- Titans: sezon 1 – 78% pozytywnych opinii od krytyków i 70% od publiczności;
- Titans: sezon 2 – 81%, 65%;
- Titans: sezon 3 – 100%, 68%;
- Titans: sezon 4 – 100%, 64%.
Po tytule tekstu i spojrzeniu na oceny krytyków można powiedzieć: „Przyszedł on, niszczyciel zabawy i pogromca uśmiechów dzieci”. Nie jest moim celem jednak rozkładanie na czynniki pierwsze, dlaczego Titans nie tylko zasłużyło na niższe oceny publiczności, ale powinno zjechać jeszcze bardziej w dół za to, co sobą prezentowało przez te cztery sezony. Chciałbym się skupić na jednym i konkretnym aspekcie, który mnie, jako ogromnego fana tych postaci, zabolał najbardziej. Otóż moim zdaniem serial Titans chciał być wszystkim, ale nie serialem o... Titans.
Najlepsze odcinki Titans wg IMDb
Titans to nie serial o Titans
Pamiętam, że od małego byłem wielkim fanem Młodych Tytanów. Kreskówka na Cartoon Network była jedną z najczęściej przeze mnie oglądanych. W taki sposób narodziła się moja obsesja wokół tych postaci i chęć zgłębienia ich lore. O ile Batman interesował mnie już wcześniej za sprawą filmów Burtona, Schumachera i Nolana, o tyle miałem gdzieś, że biegał on z dzieciakiem w rajtuzach u swojego boku – przynajmniej do czasu obejrzenia Młodych Tytanów. Potem przyszła Liga Młodych, liczne komiksy, a także produkcje animowane pokroju Batman w cieniu czerwonego kaptura. Dick Grayson, pierwszy Robin Mrocznego Rycerza, stał się jedną z moich ulubionych postaci z komiksów DC i z wypiekami na twarzy śledziłem informacje na temat powstającego serialu aktorskiego, w którym miałby się pojawić.
Pierwsze doniesienia napawały mnie optymizmem. Do dziś, po wszystkich sezonach i ich marnej jakości, uważam, że obsada była najmniejszem problemem tego serialu. Brenton Thwaites pasował jak ulał do roli starszego i doświadczonego Graysona, który był u progu rozpoczęcia kariery jako Nightwing. Teagan Croft wydawała mi się świetną Raven, Ryan Potter miał w sobie urok potrzebny do bycia dobrym Beast Boyem i krytykowana ze wszystkich stron Anna Diop jako Gwiazdka również mi nie przeszkadzała, a później udowodniła, że przy lepszym scenariuszu naprawdę potrafiła wyciągnąć wiele dobrego z postaci, w którą się wcielała. Bohaterowie poboczni pokroju Hawka i Dove czy młodszego Jasona Todda (bardzo dobry, ale tylko do czasu, Curran Walters) też dodawały potrzebnej różnorodności.
Problem w tym, że nikt z obsady nie został odpowiednio poprowadzony, ponieważ głównym grzechem Titans było to, że twórcy nie mieli pojęcia o tym, kim były te postaci. W 2018 roku przyjmowałem jeszcze z otwartymi ramionami różnorodność i chęć dekonstruowania mitu superbohaterów, ale czy było to potrzebne w aktorskiej produkcji, która po raz pierwszy (poza Robinem) przedstawiała te postaci w taki sposób? Moim zdaniem nie. Dekonstruowanie bohaterów działa wtedy, gdy są oni znani szerokiej publiczności w klasycznej wersji, ale ta nie miała jeszcze okazji poznać Robina, Gwiazdki i pozostałych w pełni. To był pierwszy i największy grzech. Każdy pamięta pierwszy zwiastun i niesławne „F*ck Batman”. To wtedy po raz pierwszy zapaliła mi się lampka ostrzegawcza, która rzucała czerwony blask na moją twarz w trakcie seansu kolejnych odcinków, gdy nadzieja ze mnie uciekała, aż zniknęła w całości.

Pozostałe grzechy główne
Niezrozumienie postaci to jedna sprawa. Można ich nie rozumieć, ale mieć ciekawy (lub po prostu jakikolwiek, ale konkretny) pomysł na nie. Za przykład podałbym to, co Zack Snyder zrobił z Supermanem i Batmanem w swoich filmach. Kompletnie nie rozumiał tych postaci i tego, co powinny reprezentować, ale była to konkretna wizja twórcza, która jednym mogła przypaść do gustu, a drugim już nie. W przypadku Titans nie można mówić o takiej chęci twórców. Od początku miałem nieodparte wrażenie, że bardzo chcieli stworzyć po prostu serial o Robinie, Nightwingu lub całej Bat-Rodzinie, stąd położenie takiego nacisku na Dicka Graysona, a później też Jasona Todda czy wprowadzonego w 3. sezonie Tima Drake'a. O ile samo skupienie narracji na Graysonie i pokazywanie fabuły z jego perspektywy było dobrym zagraniem, bo to świetny wybór na protagonistę i naturalnego przywódcę całej grupy, to niestety, ale cała reszta została przedstawiona po macoszemu.
Beast Boy doczekał się paru dobrych momentów, ale jego zamienianie się w zwierzęta lepiej wymazać z pamięci (choć nie ma wiele do wymazywania). Okazjonalna zamiana w tygrysa i parę drobnych zwierząt to wielki zawód. Rozumiem, że efekty specjalne są kosztowne, ale w takim wypadku po co zdecydowano się na takiego bohatera? W 1. sezonie spore znaczenie miała Raven, którą można śmiało nazwać drugą najważniejszą postacią, ale i ona straciła swoją rolę w przyszłych seriach. Gwiazdka miała przebłyski i swoje wątki, ale żaden z nich nie pozwolił jej na zabłyśnięcie pełnym światłem. To absurdalne, że tak dużo czasu otrzymał Jason Todd, gdy oryginalni i najważniejsi członkowie Tytanów byli w tej historii tylko dlatego, że tak wypadało z powodu tytułu.

Jakby tego było mało, to trzeba wspomnieć o niezdecydowaniu twórców. Poświęcenie pełnych dwóch sezonów na to, żeby Dick Grayson w końcu przestał biegać w starym kostiumie Robina i zwykłych koszulkach, a przywdział ikoniczny (choć niepotrzebnie zmodernizowany i przypominający zbroję) kostium Nightwinga, było fatalną decyzją, przez którą cały serial ucierpiał, bo nie miał konkretnego głównego bohatera, a kogoś, kto się nieustannie wahał między jednym a drugim. Tak naprawdę Tytanów poznaliśmy w retrospekcjach 2. sezonu, gdy cofnęliśmy się w czasie i poznaliśmy oryginalny zespół jeszcze za czasów Graysona będącego Robinem. Dopiero 3. sezon można uznać za narodziny nowej wersji postaci, które zaczęły ze sobą współpracować i działać razem w terenie pod przywództwem Nightwinga. Niestety droga do tego była zbyt długa, żmudna i po prostu nudna.
Nie pomogła wspomniana wcześniej dekonstrukcja postaci. Robin wyklinający Batmana, Jason Todd zabijający policjantów jeszcze jako partner Batmana, Beast Boy ze wścieklizną, rzucająca przekleństwami na lewo i prawo i paląca ludzi Gwiazdka. To nie byli moi Młodzi Tytani i podejrzewam, że wielu z Was może podzielić to zdanie. Wiem, że w komiksach bywały mroczniejsze historie z udziałem tych herosów i nie wszystko musiało być tak dziecinne jak kreskówka, o której mówiłem na początku tekstu. Trudno jednak było te postaci polubić i im kibicować. Robiłem to bardziej z przywiązania do innych wersji, które były mi zdecydowanie bliższe. Z fanowskiego „obowiązku”, a nie dlatego, że serial mnie do tego przekonał.

Czy jest światełko w tunelu?
Titans miało potencjał na bycie fantastycznym serialem superbohaterskim. W 2018 roku swoją przygodę z małym ekranem na kilka lat kończył Daredevil i nie było innych produkcji podobnego pokroju, które mogłyby zgarnąć tort dla siebie. Było oczywiście podupadające Arrowverse, Doom Patrol czy mniejsze seriale Marvela, ale to Titans z racji adaptowania ukochanych postaci z komiksów DC miało największą szansę zabłyśnięcia. Niestety została ona zmarnowana z powodu błędnych decyzji kreatywnych i skupienia nie na tym, na czym ta historia powinna się skoncentrować. Aktorzy zostali obsadzeni znakomicie i przy niektórych odcinkach pokazywali w pełni swój potencjał. Gdyby tylko twórcy byli zainteresowani tworzeniem serialu o Tytanach, a nie Robinie i jego przyjaciołach, to być może ten artykuł miałby inny wydźwięk.
Bycie fanem Dicka Graysona nie jest łatwe. Fatalna adaptacja Schumachera, bieda-Robin Nolana, późniejszy martwy ptaszek Zacka Snydera i absurdy Titans. Po drodze jeszcze anulowana Batgirl, w której może by się ten heros pojawił. Jest jednak światełko w tunelu. James Gunn zapowiadał, że film o Teen Titans powstanie w ramach nowego DCU. Przyznam szczerze, że trzymam kciuki za to uniwersum głównie przez wzgląd na chęć zobaczenia moich ulubionych herosów na ekranie. Chciałbym, żeby ktoś zauważył ogromny potencjał w tej grupie bohaterów. Z jednej strony można przygotować historię dla nastolatków i dzieciaków, ale też coś poważniejszego i mrocznego, co udowodniła nawet kreskówka na Cartoon Network przed wieloma laty.
Tytani zasługują na to, żeby spotkała ich sprawiedliwość i wierna adaptacja. Myślę, że jeśli James Gunn zdecyduje się na kontynuowanie trendu z Supermana, gdzie świat był już rozwinięty, a superbohaterowie działają w nim od dawna, to jest na to szansa.
Najsilniejsze postaci z Titans [RANKING]


