To nie będzie cukierkowa produkcja TVN – rozmawiamy z Mają Ostaszewską o serialu Diagnoza
Maja Ostaszewska jest jedną z najbardziej zapracowanych polskich aktorek, więc informacja, że przyjęła angaż w serialu było dla wszystkich sporym zaskoczeniem. Aktorka opowiada o pracy nad serialem Diagnoza oraz spotkaniu z Markiem Koterskim.
DAWID MUSZYŃSKI: Diagnoza to podobno serial medyczno-kryminalny. Może pani opowiedzieć coś więcej o tej produkcji? Czym chcecie uwieść widzów?
Maja Ostaszewska: Specyfika tego serialu polega na tym, że jest medyczny, a wszyscy wiemy, jak polska widownia lubi seriale z tego gatunku. Ludzie pokochali produkcje pokazujące życie szpitali i różnych ciekawych przypadków medycznych. Z drugiej strony chcemy widzów zaskoczyć wątkiem kryminalnym i pewną tajemnicą. Bohaterka, którą gram, Anna, jest osobą, której historię poznajemy krok po kroku. Nie odkrywamy na wejściu wszystkich kart. Problem polega na tym, że tylko tyle mogę zdradzić. TVN zobowiązało nas do dotrzymania tajemnicy, jeśli chodzi o główną oś fabuły.
Wiemy jednak, że pierwszy odcinek zacznie się od wypadku…
Czyli jest pan wtajemniczony (śmiech). Tak, moja postać będzie miała wypadek samochodowy i trafi do szpitala w Rybniku na operację, którą przeprowadzi dwóch znakomitych lekarzy granych przez Adama Woronowicza i Macieja Zakościelnego. Nie jest też już chyba tajemnicą, że zakończy się ona sukcesem. Inaczej mój wątek szybko by się skończył (śmiech).
Wspomniała pani, że widzowie pokochali seriale medyczne. Jak pani myśli, dlaczego? Co jest takiego fascynującego w tym gatunku?
Zostały nawet zrobione badania wykazujące, że widzowie, nie tylko polscy, najchętniej oglądają takie produkcje jak ER, Lekarze, Na dobre i na złe czy Grey's Anatomy. Czemu tak jest? Nie wiem. Domyślam się, że może być to spowodowane większą dozą realizmu. Każdy odcinek to inny przypadek medyczny, który nie jest wyssany z palca, tylko oparty na prawdziwej historii. Każdy z nas choć raz wylądował w szpitalu z jakąś dolegliwością lub miał kogoś bliskiego, któremu coś się przydarzyło, więc szybciej się utożsamiamy z tymi produkcjami. Widzimy tam strzępy rzeczywistości, jaką znamy.
Skoro już przy tym jesteśmy: czy Diagnozie będzie bliżej to realistycznego Ostrego dyżuru, czy bardziej cukierkowych Lekarzy?
Nie będzie cukierkowy. Na razie jesteśmy po nagraniu sześciu odcinków w reżyserii Xawery Żuławski, który formatował ten serial. Jest człowiekiem z ogromną wyobraźnią i wysublimowanym gustem, który chyba mocno odbiega od dotychczasowych produkcji stacji, dla której robimy Diagnozę. Stąd moje przekonanie, że widzowie dostaną coś zupełnie innego, niż otrzymywali dotychczas. Pierwszy raz od dawna, tworząc serial, mam poczucie tworzenia bardziej filmu fabularnego niż opowieści podzielonej na odcinki. Oczywiście ostateczną ocenę wystawią widzowie, bo to, że ja się zachwycam tym, co robimy, może nic nie oznaczać.
Jak rozumiem, pani rola też będzie odbiegać od tych granych przez panią dotychczas?
Nie było innej możliwości. W Polsce jest bardzo mocna tendencja do zaszufladkowania aktorów. Nie raz czułam właśnie, że producenci zaczynają do mnie przykładać cały czas podobne szablony postaci. Na przykład po udziale w filmie Andrzeja Wajdy, Katyniu, zaczęłam dostawać wyłącznie propozycje produkcji wojennych. Podobnie było po Przepis na życie, gdzie nagle zaczęłam otrzymywać propozycje filmów, w których miałam powtórzyć tę samą kreację, tylko grając inną postać. Walczę z tym i mam nadzieje, że udaje mi się z tej pułapki uciec. Ale o to trzeba chyba zapytać widzów, czy kreacje, jakie tworzę, w ich odczuciu czymś się różnią.
Czy aktorce, która na brak zainteresowania ze strony reżyserów filmowych nie narzeka, trudno było porzucić na chwilę projekty pełnometrażowe i w pełni zaangażować się w kilkunastomiesięczne zdjęcia do serialu?
Bardzo dobre i trafne pytanie. To właśnie był, tak naprawdę, jedyny powód, dla którego zastanawiałam się nad tym, czy mogę sobie pozwolić na zaangażowanie w ten serial. I nie chodzi tu tylko o projekty filmowe, ale jestem także bardzo mocno związana z Teatrem Nowym Krzysztofa Warlikowskiego i nie wyobrażałam sobie, żeby zrobić sobie tam urlop. O ile z filmem nie miałam takiego problemu, o tyle teatr jest dla mnie takim powrotem do źródła, z którego czerpie inspirację. Na szczęście udało mi się to wszystko pogodzić.
Ale nie było tak łatwo. Podobno zwodziła pani pion produkcyjny przez długi czas i dopiero po przeczytaniu scenariusza czwartego odcinka zgodziła się pani przyjąć rolę Ani.
Też nie tak do końca się zgodziłam. Opowieść mnie zaintrygowała, ale następne pytanie, jakie zadałam produkcji brzmiało: "Kto jeszcze zagra w tym serialu?". Gdy usłyszałam, jaka jest obsada, pozbyłam się wszelkich wątpliwości. Postanowiłam zaangażować się na dłużej. Serial ma w końcu trzynaście odcinków.
Nawet znalazł się czas na ciekawe projekty filmowe. Jak choćby nowa produkcja Marka Koterskiego – 7 uczuć.
Tak. Tydzień temu zakończyłam zdjęcia do tego projektu. Tu był pewien problem z moim harmonogramem. Jednak ekipa Diagnozy wiedziała, że praca z Markiem jest dla mnie pewnego rodzaju spełnieniem marzeń i musieliśmy wszystko tak przebudować, by te dwa projekty ze sobą nie kolidowały.
O produkcji pana Koterskiego niewiele na razie wiadomo, więc może zdradzi nam pani jakieś szczegóły?
Spróbuję, choć też zostałam poproszona o dochowanie tajemnicy. Na pewno mogę powiedzieć, że mamy fenomenalny scenariusz, nad którym Marek od dawna pracował. Film traktuje o dzieciństwie i o relacjach rodzinnych, a dokładniej o tym, jak wciąż nie potrafimy wyrażać swoich uczuć. Cała opowieść jest strasznie zabawna, ale i smutna, czyli dokładnie taka, do jakiej nas przez te wszystkie lata Marek przyzwyczaił.
Zobaczymy Miauczyńskiego?
O tym będzie pan musiał przekonać się już w kinie, ale z drugiej strony, czy wyobraża pan sobie film Koterskiego bez tej postaci? (śmiech)
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe