Truman Show vs. era mediów społecznościowych. Czy Peter Weir przewidział przyszłość?
Czy to, co w Truman Show było przymusowe, dziś stało się dobrowolnym wyborem milionów ludzi na całym świecie? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie.
Gdy w 1998 roku Peter Weir kręcił Truman Show, z pewnością niewiele osób przypuszczało, że tworzy on nie tylko błyskotliwą fantazję na temat społeczeństwa końca XX wieku, ale także proroczy manifest przyszłości. Historia Trumana Burbanka, mężczyzny wychowanego w sztucznie wykreowanym świecie, transmitowanym na żywo 24/7, wydawała się kiedyś satyrycznym science fiction o zatraceniu prywatności. Dziś, ćwierć wieku później, Truman stał się naszym zbiorowym alter ego. Tyle że my sami dobrowolnie wcielamy się w rolę gwiazd własnych reality show, a film Petera Weira okazał się swoistą nostradamusową wizją.
Gdy film wszedł do kin, format reality show dopiero zaczynał zdobywać popularność. Big Brother ruszył w Holandii rok później, ale prawdziwa eksplozja popularności tego typu programów nastąpiła w kolejnych latach. W 2000 roku Big Brother pojawił się w wielu krajach, m.in. w USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Hiszpanii i Polsce. Później pojawiły się inne programy, takie jak Ryzykanci, Idol, The Bachelor czy Z kamerą u Kardashianów, które ugruntowały popularność tego gatunku w latach 2000–2010. To, co w Truman Show było przymusowe, dziś stało się dobrowolnym wyborem milionów.
W świecie Truman Show wszystko jest kontrolowane: pogoda, relacje międzyludzkie, a nawet emocje. Truman nie wie, że jego żona to aktorka, a przyjaciel to kolega z castingu. Dziś podobne scenariusze realizujemy sami. Nie chodzi już tylko o klasyczne reality show w telewizji. Media społecznościowe dały każdemu narzędzia do kreowania własnego świata, który inni mogą podglądać – na Instagramie, YouTubie, TikToku – można by tak wymieniać długo. Codziennie występujemy w serialu, gdzie scenariusz piszą lajki, a reżyserem jest algorytm. „Czy nie pałasz czasem ochotą na wielką przygodę? Na wyprawę dookoła świata?” – pyta w filmie reżyser Christof, manipulując Trumanem. My zaś sami zadajemy sobie pytanie: „Jeśli nie zrobiłem zdjęcia tej kolacji, to czy naprawdę ją zjadłem?”.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/01/23-truman-show_67769bf1c17f6.webp)
W świecie mediów społecznościowych każdy może zostać Christofem. Influencerzy niczym reżyserzy projektują idealne życie: podróże filtrowane przez VSCO, relacje z partnerem układane pod kątem kadru, a nawet kryzysy emocjonalne zamieniane w treści „autentyczne”. Truman był więźniem dekoracji; my jesteśmy zarówno strażnikami, jak i więźniami własnej narracji. Jak to możliwe, że Truman nigdy nie zauważył, że cały świat kręci się wokół niego? Dziś odpowiedź brzmi: bo sami nie chcemy tego zauważyć. Wolimy wierzyć, że nasze życie na sto procent jest równie prawdziwe, jak filtry, którymi je poprawiamy. Truman nie wiedział, że jego życie jest z góry zaplanowane, a dzisiejsi influencerzy nie zawsze zdają sobie sprawę, jak bardzo ich życie podporządkowane jest algorytmom. Co prawda to nie wszechmocny Christof decyduje o tym, tylko odpowiednie hasztagi, algorytm, trendy, godziny publikacji – to te enigmatyczne, ale wszechobecne hasła rozstrzygają o popularności.
Jednym z najbardziej poruszających aspektów Truman Show jest sposób, w jaki bohater jest manipulowany, by pozostać w swoim sztucznym świecie. Christof, reżyser programu, wykorzystuje lęk Trumana przed nieznanym, by utrzymać go w Seahaven. Dziś podobne mechanizmy działają w mediach społecznościowych. Algorytmy Facebooka, Instagrama czy TikToka doskonale wiedzą, co nas zatrzyma na platformie: reakcje, lajki, komentarze. Każde powiadomienie to mały zastrzyk dopaminy, który utwierdza nas w przekonaniu, że nasze życie ma wartość tylko wtedy, gdy jest oglądane i aprobowane. Jak mówi Christof: „Wiemy, kiedy Truman śpi, kiedy pracuje, kiedy kocha. Wiemy wszystko”. Dziś to my udostępniamy te informacje o sobie – dobrowolnie i z uśmiechem.
Ważnym momentem dla filmu jest chwila, gdy bohater odkrywa, że jego rzeczywistość była iluzją. Decyduje się na ucieczkę – nawet za cenę utraty bezpieczeństwa. Czy my też mamy szansę na podobne przebudzenie? Coraz częściej mówi się o detoksach cyfrowych, powrocie do analogowej prywatności, krytyce kultury influencingu. Ale to wciąż margines. Większość woli pozostać w klatce, która nie ma już krat. „Świat, który stworzyliśmy, jest lepszy niż ten prawdziwy” – czy na pewno?
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2021/07/120_60ec70c185a1f.jpeg)
Rok 1998 przyniósł światu nie tylko Truman Show, ale także jedną z najbardziej ekstremalnych i kontrowersyjnych historii w dziejach reality show. W Japonii emitowano wówczas program Susunu! Denpa Shōnen, który wzniósł koncept eksperymentów telewizyjnych na zupełnie nowy poziom. To właśnie w tym programie pojawił się Tomoaki Hamatsu, znany jako Nasubi (bakłażan) – ze względu na kształt swojej twarzy. Jego historia jest niemal dosłownym odzwierciedleniem losów Trumana Burbanka. Nasubi został zamknięty w małym, pustym mieszkaniu. Aby zdobyć wszystko, co potrzebne do życia – jedzenie, kosmetyki, ubrania – musiał brać udział w konkursach. Pozbawiony kontaktu z innymi ludźmi, nie wiedział, że jego zmagania były transmitowane na żywo. Przez długi czas jadł jedynie suchy ryż lub karmę dla zwierząt, doświadczając zarówno fizycznego, jak i psychicznego wyczerpania.
Susunu! Denpa Shōnen było telewizyjnym fenomenem w Japonii, a losy Nasubiego śledziły miliony. Dzięki nowoczesnej na tamte czasy technologii fani mogli oglądać jego codzienność 24/7, podobnie jak widzowie The Truman Show obserwowali życie Trumana. Kulminacją tego eksperymentu było uświadomienie Nasubiemu skali jego sławy. Po ponad roku izolacji, gdy wreszcie osiągnął wymagany próg miliona jenów w nagrodach, został wypuszczony – w typowym dla Susunu! Denpa Shōnen stylu. Gdy myślał, że trafił do nowego mieszkania, ściany nagle się rozsunęły, odsłaniając wiwatującą publiczność. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że był częścią gigantycznej iluzji. Automatycznie rodzą się pytania: jak daleko może posunąć się eksploatacja jednostki w imię rozrywki i jak łatwo jest przekroczyć granicę między uczestnictwem a zniewoleniem? To kuriozalne, ale i przerażające przypomnienie, że świat Truman Show nie jest już tylko fikcją. Wręcz przeciwnie – stał się częścią naszej rzeczywistości.
Warto zauważyć, że krytyka mediów społecznościowych i ich wpływu na nasze życie często pomija jeden kluczowy aspekt: współczesny świat po prostu nie funkcjonuje już bez nich. Można narzekać na uzależnienie od lajków, na utratę prywatności czy na presję bycia online, ale prawda jest taka, że wycofanie się z mediów społecznościowych często oznacza wykluczenie – zarówno zawodowe, jak i społeczne. Na Messengerze tworzone są grupy pracowników, przez które przekazywane są ważne informacje służbowe. Niektórzy pracodawcy wymagają posiadania konta na Facebooku czy LinkedInie w procesie rekrutacji, traktując je jako narzędzie weryfikacji kandydatów. W takim kontekście detoks cyfrowy czy całkowite odcięcie się od mediów społecznościowych przestaje być realną opcją dla większości. Jesteśmy więc w pułapce: z jednej strony zdajemy sobie sprawę z negatywnych skutków bycia online, z drugiej – nie możemy z tego zrezygnować bez poniesienia poważnych konsekwencji. To właśnie ta ambiwalencja czyni nasze relacje z mediami społecznościowymi tak złożonymi i trudnymi do rozwiązania.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2019/10/Truman%20Show_5da8507a44fd6.jpeg)
Gdy Truman Show trafił do kin, przerażała nas myśl, że ktoś może być nieustannie obserwowany. Dzisiaj, w erze mediów społecznościowych, ta wizja już nas nie szokuje. Więcej – wielu z nas dobrowolnie wchodzi w tę grę. Pokazujemy, co jemy, gdzie jesteśmy i z kim spędzamy czas. Budujemy własne spektakle, w których to my gramy główną rolę, a nasi obserwatorzy są widownią. Tylko że – jak u Trumana – ten świat nie zawsze jest prawdziwy. Idealnie skadrowane śniadania, perfekcyjnie dobrane filtry, starannie wyreżyserowane relacje – wszystko po to, by pokazać życie, które jest bardziej estetyczne niż rzeczywistość. Pytanie brzmi: „czy to jeszcze my, czy już nasza medialna wersja?”.
Film Weira nie był przepowiednią, lecz lustrem. Lustrem, które pokazuje nam coś więcej niż tylko odbicie. Pokazuje, że granica między życiem a spektaklem jest dziś cieńsza niż wcześniej. Dziś nie ma już jednej rzeczywistości – jest ta prawdziwa i ta, którą pokazujemy. Truman Show przewidział świat, w którym każdy może być obserwowany, ale nie przewidział jednego – że ludzie sami zapragną być bohaterami własnego show. I to być może jest największa ironia współczesnych czasów. Truman chciał uciec. My zostajemy z własnej woli.
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)