Najbardziej niedoceniany film o Kapitanie Ameryce. To dzięki niemu pokochaliśmy tego bohatera
Do kin wkracza (a raczej wlatuje!) kolejny film o Kapitanie Ameryce z nową postacią dzierżącą to miano. Czy będzie on stawiany obok Zimowego żołnierza i Wojny bohaterów, uznawanych za najlepsze produkcje MCU? A może zostanie niedoceniony, zupełnie jak...
Marvel Studios niedawno odniosło wielki sukces dzięki produkcji Deadpool & Wolverine, która jako jedna z dwóch przekroczyła w zeszłym roku granicę miliarda i ponownie rozgrzała serca fanów uniwersum. Mimo potknięć, wątpliwości i krytyki Kinowe Uniwersum Marvela nadal ma się doskonale. Oficjalnie pokazano zwiastun filmu Fantastyczna 4: Pierwsze kroki, który na szczęście (w mojej opinii) nie wygląda jak szarobura sklejka wklejona za pomocą efektów specjalnych w postprodukcji. Podczas Super Bowl 2025 pokazano też zwiastun Thunderbolts – i choć ten pokrywa się z powyższym opisem, jeśli chodzi o stronę wizualną, to zaoferował ciekawe interakcje pomiędzy postaciami.
MCU miało swoje wzloty i upadki, ale nic nie wskazuje na to, żeby Kevin Feige i spółka mieli zawijać manatki i uciekać z Hollywood gdzie pieprz rośnie. To jednak nie było wcale takie pewne w 2011 roku. Co prawda dostaliśmy wówczas udanego Iron Mana i Thora. Finansowo nieźle poradził sobie Iron Man 2, choć oberwał od krytyków. Jedyną wpadką okazał się Incredible Hulk. Jednak dopiero Avengers z 2012 roku dodało MCU rozpędu i sprawiło, że cały świat pokochał superbohaterów podanych wedle przepisu kuchmistrza Feigego. Warto wrócić do jeszcze jednej produkcji, która debiutowała w podobnym okresie, a która jest obecnie, moim zdaniem, mocno niedoceniona.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/1368062-i-49dd6ede892e_67aa068ab646a.webp)
W chwili czytania tego tekstu Kapitan Ameryka w wykonaniu Sama Wilsona (Anthony Mackie) i jego nowy Falcon albo wlatują do sal kinowych, albo od jakiegoś czasu już tam siedzą i zbijają bąki. Na tym filmie spoczywa ogromna odpowiedzialność – musi unieść ciężar ikonicznego superbohatera, tak istotnego dla amerykańskiej kultury popularnej. To szczególnie ważne w obliczu wspomnianych potknięć MCU. Nie będzie to łatwe z powodu licznych kontrowersji (izraelska superbohaterka) czy zmian w scenariuszu i dokrętkach, które wiele zmieniały w ostatecznym wyglądzie całej produkcji.
Kapitan Ameryka jednak nigdy nie miał łatwo, a ja Wam chcę przypomnieć, od czego zaczęła się jego przygoda w Kinowym Uniwersum Marvela. Powróćmy do filmu Captain America: Pierwsze starcie. Filmu, który sprawił, że jego tytułowy bohater może stać teraz ramię w ramię z tuzami świata superbohaterskiego.
Najlepsze momenty Kapitana Ameryki w MCU
Wzorowe origin story
Superbohaterowie rozsiedli się w kinie jak niechciani goście w salonie podczas niezapowiedzianej wizyty. W pewnym momencie filmów z tego podgatunku było tak wiele, że mówiło się o pewnym przesycie i tym, że światowa widownia ma już dość superbohaterów. Uważam, że to mylne stwierdzenia. Publiczność ma po prostu dość SŁABYCH projektów o superbohaterach, a tych była cała masa w ostatnich latach.
Widownia ma też dość origin stories, czyli filmów, które opowiadają o początkach bohaterów. O tym, jak dostali moce (jeśli jakieś mają) i jak wkroczyli na ścieżkę sprawiedliwości. Dlatego Superman nie będzie już opowiadać o genezie Człowieka ze stali. Nie robił tego również Batman z 2022 roku. Spider-Man Toma Hollanda w debiucie w MCU też nie opowiedział o zmutowanym pająku. W mojej opinii jest to racjonalne posunięcie ze strony twórców. Publiczność zna już te postaci od podszewki i nie musi po raz kolejny patrzeć, jak rodzice Bruce'a Wayne'a umierają od postrzału, a perły w zwolnionym tempie spadają na bruk w Gotham.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/batman-vs-superman-dawn-of-justice-001_67aa0686cbf27.webp)
Czasem jednak takie origin story jest potrzebne – na przykład wtedy, gdy kino superbohaterskie dopiero wkraczało na salony. Kapitan Ameryka to ikona z komiksów, ale niewiele osób mogło go kojarzyć. Konieczne było nie tylko przedstawienie bohatera i pokazanie, jak stał się superżołnierzem, ale także zbudowanie fundamentów charakteru i moralności, czyli tego, co go cechuje.
Steve Rogers to kurdupel, który często dostaje bęcki od większych od siebie i wcale się tego nie boi. I tak się podniesie: "może tak w końcu cały dzień." Nie ma problemu z obroną słabszych, choć sam jest cieniasem. Mimo tego bardzo chciałby służyć swojej ojczyźnie. To człowiek, który nie ma oporów, żeby rzucić się na granat i zredukować wybuch tak, aby nie zranił innych – nawet tych, którzy nieustannie go dręczą. Scena z granatem to do tej pory jedna z najważniejszych w Kinowym Uniwersum Marvela. Świetnie ukazała to, kim jest Steve Rogers. W Kapitanie Ameryce nie chodzi o to, żeby bohater ekwilibrystycznie prał tyłki złych gości (choć to też jest mile widziane, tak jak patrzenie jak Hitler dostaje od niego lufę w nos), ale o to, by chronił innych przed złem.
Piękna i kluczowa dla Steve'a Rogersa jest również scena pomiędzy nim a Abrahamem Erskinem. Dzięki niej dowiadujemy się, co sprawia, że Steve jest idealnym żołnierzem. Otóż człowiek, który miał moc przez całe życie, nie doceni, gdy ta stanie się jeszcze większa – może zaprowadzić go na ścieżkę pychy, arogancji i zła. Z kolei słabeusza może pchnąć do pięknych i wielkich rzeczy. Podkreśla to też zdanie z filmu Falcon i Zimowy żołnierz, w którym wspomniany jest Steve Rogers i fakt, że na niego serum superżołnierza nigdy źle nie zadziałało, ponieważ był dobrym człowiekiem.
Film o sercu równie wielkim, co bicepsy Chrisa Evansa
Pierwszy film o Kapitanie Ameryce w MCU nie był skomplikowany. To prosta opowieść o zwykłym chłopaku – żołnierzu, który był gotów oddać życie dla swojego kraju. Produkcja w reżyserii Joe Johnstona idealnie odzwierciedla w swojej konstrukcji fundamentalne cechy tej postaci: prostotę, sprawiedliwość i dążenie do czynienia dobra. Czy jest to najmoralniejszy superbohater o złotym sercu? Nie. Nie ma zasady, żeby nie zabijać. W końcu jest żołnierzem i do tego został stworzony. To ucieleśnienie utopijnych wartości. Wartości, do których (z lepszym bądź gorszym skutkiem) dążą Amerykanie. Można powiedzieć – sic parvis magna. Kraj podobnie do samego Steve'a miał skromne początki, a później stał się potęgą, istnym superpaństwem.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/opjdfpoasjdfasdf_67aa0683e4fb2.webp)
To nie tylko prosta opowieść o żołnierzu, który chce uratować swój kraj przed nazistami. To też historia o miłości, przyjaźni i moralności. Tego właśnie Kapitan Ameryka potrzebował, aby postawić odważniejsze kroki na wielkim ekranie. W kolejnych produkcjach wrzucano go w inne czasy (a nawet linie czasowe), konfrontowano ze współczesnym społeczeństwem, intrygami i technologią. Nic nie było już tak proste.
W 2011 roku Kinowe Uniwersum Marvela nadal poszukiwało formuły na stworzenie wielkiej franczyzy. Thor miał w sobie elementy szekspirowskie połączone z kosmicznym fantasy, Hulk (nieudolnie, ale jednak) próbował postawić na aspekt psychologiczny, a Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie był teoretycznie filmem wojennym, ale ubogaconym o komiksowe nawiązania. To piękne, że ten film nie wstydził się swojego pochodzenia (nawet jeśli zrobiono w nim typowy żart z klasycznego, komiksowego stroju, co nigdy mi się nie podoba), a podkreślał je i w ten sposób wzmocnił swój przekaz. Widzieliście inną produkcję tego typu, w której główny bohater zeskakiwał z absurdalnie gigantycznego czołgu? Montaż ukazujący działania Kapitana i jego oddziału był cudownie komiksowy, przesadzony i absurdalny. Był niczym szczypta przypraw dodana do i tak smacznego już dania.
![null](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/capdestroyingtank_67aa077c55279.webp)
To produkcja z sercem równie wielkim, co bicepsy Chrisa Evansa. To serce ma dwie główne komory – jedną na relację Steve'a z Peggy, a drugą na relację z Buckym. Są one różne, ale równie mocno uderzające i wzruszające. Pierwsze starcie miało też jedno z najlepszych zakończeń. Może powinienem napisać: "podwójnych zakończeń". Poświęcenie Kapitana Ameryki – czyli hibernacja na wiele dekad, a później przebudzenie w świecie, w którym niemal wszyscy jego bliscy już nie żyli lub znajdowali się na skraju śmierci – mocno wbijało w fotel za sprawą emocji. Z kolei "drugie zakończenie" jest tym, które w pełni wprowadziło Steve'a Rogersa do świata przyszłych Avengers. Ot, nasz bohater budzi się w na pozór normalnym szpitalu, by odkryć, że wszystko to jest w rzeczywistości fałszem i obłudą, a on sam znalazł się w innych czasach. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Rogersa po spotkaniu Nicka Fury'ego do dziś potrafi poruszyć.
Tak się powinno budować kinowe uniwersum
To zakończenie stanowiło też idealne przejście do wielkiego filmu grupowego z Avengersami w roli głównej. Każda poprzednia produkcja doskonale budowała swoich bohaterów i ich różnorodne charaktery, by potem mogli się zderzać w światopoglądowych (i nie tylko) potyczkach. I najważniejsze – nie trzeba było na to czekać pół dekady.
Nadal bardzo mnie boli taka "rozlazłość" Kinowego Uniwersum Marvela. Shang-Chi został świetnie wprowadzony w solowym filmie, a potem porzucono go jak podarte skarpety. To samo można powiedzieć o Moon Knighcie, Ms. Marvel i innych postaciach, które spotkaliśmy tylko na moment, a potem zniknęły na wiele lat. Większość z nich nadal nie powróciła do łask. Kapitana Amerykę poznaliśmy w 2011 roku, a już rok później znalazł się w filmie z Avengersami. Po kolejnych dwóch latach otrzymał zaś produkcję, w której blask reflektorów skupił się tylko na nim.
Kevin Feige wykazywał się wówczas cierpliwością i stawiał w pierwszej kolejności na jakość, a nie ilość. To (w połączeniu ze świetnie zbudowanym bohaterem, czego zasługą jest Pierwsze starcie) sprawiło, że publiczność pokochała Steve'a Rogersa i śledziła jego przygody z zapartym tchem. A mnóstwo fanów nadal nie może się pogodzić z tym, że Chris Evans odwiesił tarczę na kołek.
![](https://cdn1.naekranie.pl/wp-content/uploads/2025/02/ezgif-2f370e0d3e4bad_67aa0680dc388.webp)
Obawiam się, że Marvel Studios znów popełnia błąd, jeśli chodzi o film Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat. Jasne, Sama Wilsona poznaliśmy w MCU ponad dekadę temu i miał wiele okazji do zabłyśnięcia. Istotne jest jednak pokazanie, jak radzi on sobie jako Kapitan Ameryka. Nie jestem pewien, czy wrzucenie go w polityczną, wybuchową intrygę à la Zimowy żołnierz jest najlepszym rozwiązaniem. Mimo tego trzymam kciuki za ten film. W sportach walki historie underdogów (czyli zawodników skazywanych na porażkę) są najciekawsze. Podobnie podchodzę do filmu z Anthonym Mackiem w roli głównej!
Niektórzy fani – ci, których zwiastuny do tej pory nie przekonały, a doniesienia na temat dokrętek i zmian w scenariuszu tylko bardziej zaniepokoiły – uważają, że film będzie niewypałem. Mam nadzieję, że Sam Wilson ciśnie tarczą prosto w usta... moje i wszystkich niedowiarków. Oby nowy Kapitan Ameryka udowodnił, że może być ikoną Avengersów i Kinowego Uniwersum Marvela.
Kim jest nowy Kapitan Ameryka? Historia Sama Wilsona w MCU i komiksach
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)
![placeholder](https://naekranie.pl/dist/images/placeholder-a.png?v=1739541760)