Wieczny życia krąg. Odrodzenie DC Comics
Jeszcze nie opadł kurz po Nowym DC Comics, a już mamy kolejny głośny event. Odrodzenie zawitało do nas z przytupem. Czy jednak warto zasiąść do lektury kolejnych przygód Batmana i Supermana?
Zadane powyżej pytanie może wydawać się cokolwiek demagogiczne, bo przecież nie odkryję na nowo obrazkowej Ameryki, jeśli odpowiem dyplomatycznie, że każdy dobry komiks godzien jest przeczytania. Ale, jako że Egmont dosłownie zalał rynek nowiutkimi tytułami od DC wydawanymi z etykietką Odrodzenie (obok mnie na biurku leży osiem pachnących drukarską farbą pozycji; do końca roku na ten stosik trafi jeszcze... drugie tyle), statystycznie nie ma możliwości, aby każdy z nich okazał się tytułem na szkolną piątkę. Ponadto zdaje się, że czytelnicy, po chwilami niemiłosiernie ciężkostrawnej lekturze Nowego DC Comics, które po starcie z kopyta padło niczym niczym nieprzygotowany do biegu maratończyk jeszcze przed metą, są już całym tym interesem z cyklicznym odświeżaniem całego uniwersum lekko znużeni. Szczególnie że polski rynek komiksowy jest chyba mocniejszy niż kiedykolwiek, co wymusza pewną selektywność i nie pozwala na kupowanie wszystkiego jak leci, pomiędzy śniadaniową bułką a mlekiem. Tyle dobrze, że nie powielono błędnej decyzji, jaką podjęto przy poprzednim restarcie serii i całość wydawana jest w miękkich okładkach po czterdzieści złociszy, ale, powracając do poprzedniej myśli, czy istotnie jesteśmy gotowi na kolejną szumnie zapowiadaną rewolucję? Ba, to tak naprawdę mało znaczące, bo nikt z niczym czekał nie będzie i choćby na stronach takiego Batmana doszło do kosmicznej apokalipsy, to za tydzień ten czy inny scenarzysta będzie musiał to przebić czymś jeszcze mocniejszym. Ani Marvel, ani DC nie zwolnią tempa, wystrzelą z całego arsenału tylko po to, żeby zaraz załadować odłamkowym. Dlatego sensowniej zastanowić się nad czymś innym: czy to istotnie rewolucja? Otóż nie, raczej miękki reset. Czy rewelacja? A ktoś się jej spodziewał?
Poniekąd. Bo jednak DC wykonało ruch uznany pewnie przez niejednego miłośnika komiksu za świętokradczy i połączyło nieprzystające przecież do siebie światy: ten superbohaterski, gdzie szlajają się Superman i Flash, z tym stworzonym przez Alan Moore. Póki co można się jedynie domyślać, czy Strażnicy faktycznie wejdą z buciorami do Gotham i Metropolis, bo dopiero za miesiąc za oceanem wyjdzie pierwszy zeszyt miniserii Doomsday Clock, gdzie obie rzeczywistości mają się zazębić, ale jak i dlaczego – trudno jeszcze orzec. My i tak sobie chwilę na polskie wydanie poczekamy, lecz mamy przez ten czas co czytać. Odrodzenie, choć powstało na zgliszczach Nowego DC Comics i jest to jakiś radykalny ruch, ma stosunkowo niski próg wejścia. Jak mówił Jim Lee , o ile poprzednia inicjatywa zakładała swoisty tuning ikonicznych już postaci, tak nowa linia wydawnicza jest, na przekór swojej nazwie, powrotem do korzeni. Rzecz jasna nie dosłownie, bo status quo zostało zmienione na skutek wydarzeń z Flashpoint, lecz chodzi o sam psychologiczny rys. Rzecz jasna po części to PR-owa gadka, ale fakt faktem, że trzeba było klocki poprzekładać. I tak zrobiono. Teraz Superman ma syna, Batman buja się z ekipą, a grupa Suicide Squad zeszła z ekranu na papier. Raz są to takie wybuchy supernowej, olśniewają, żeby zaraz przygasnąć, raz faktycznie zmieniają dynamikę dotychczasowych relacji między bohaterami. Zabierzmy się jednak za konkrety, z konieczności posługując się telegraficznym skrótem. Osiem nowych serii, osiem(naście?)zdań.
Batman Tom King to, rzecz jasna, tytuł flagowy, po którym nierzadko oceniać się będzie potencjał całego Odrodzenia. I byłby to błąd. Bo choć pan Król to scenarzysta utalentowany (rozbił przecież bank swoim Visionem pisanym dla konkurencji), tutaj błądzi, potyka się, chwieje, czasem nawet szoruje kolanami po bruku. Na szczęście równolegle wydana inna seria z Nietoperzem, pisane przez James Tynion IV Batman: Detective Comics Vol. 1: Rise Of The Batmen, jest o nieba lepsza, a ewidentnie zmęczony Nowym DC Comics autor odżył i złapał drugi oddech. Co prawda to nadal naparzanka, ale jednak orbitująca wokół mocnych postaci (Clayface po stronie dobra!). Batman przewija się jeszcze oczywiście przez Ligę Sprawiedliwości, lecz akurat na ten tytuł najmiłosierniej będzie spuścić zasłonę milczenia. Poprzednia seria z Ligą, pisana przez Geoff Johns, była co prawda rozrywką lekką i łatwą, ale chociaż przyjemną. Dlatego, jeśli już sięgać po drużynową rozpierduchę, lepszym wyborem będzie, bynajmniej nie wybitne, Suicide Squad, rysowane przez Jima Lee. Tutaj również filarem są znowu (anty)bohaterowie, naniesieni jednak na prościutką fabułę, ale jakoś się czyta. Za to inny sztandarowy heros DC ma w tym rozdaniu szczęście. Seria Superman to bodaj najciekawsza obecnie propozycja z katalogu Odrodzenia, choćby z uwagi na zaakcentowanie obyczaju, czyli przybysz z Kryptonu bywa tu też na pół etatu Clarkiem Kentem. Z kolei Action Comics to czysty Dan Jurgens, którego kojarzą z pewnością czytelnicy pamiętający czasy TM-Semic; nic dodać, nic ująć. Nieźle też radzą sobie rozsławieni swojego czasu niezbyt dobrymi serialami telewizyjnymi Green Arrow (tutaj tak naprawdę ramię w ramię z Black Canary) i Flash, których komiksy, nie dość, że niezłe od strony graficznej, czyta się od dechy do dechy jednym tchem. Tyle. I aż tyle.
Skoro była mowa o ocenach szkolnych, można pokusić się o wystawienie Odrodzeniu krótkiej cenzurki. Średnia, póki co, wyszłaby zapewne na czwórkę. Ale na horyzoncie kolejne tytuły, które mogą przechylić szalę i to raczej na plus, bo Egmont wyda jeszcze między innymi zbierające dobre opinie All-Star Batman, Wonder Woman czy Aquamana. Pozostaje jednak otwarta kwestia, czy amerykański komiks superbohaterski nie zapchał się własnym ogonem tak, że stanął mu on już w gardzieli, bo nie ma raczej widoków na to, aby licytacja na coraz to nowe wielgachne wydarzenia i crossovery miała dobiec końca. Ba, taka specyfika przemysłu handlującego opowieściami, choć ta cykliczność zaplanowana gdzieś za dębowymi biurkami zaczyna być przekleństwem, bo ileż można wszystko łączyć i zaplatać? Pewnie długo. Choć z drugiej strony przecież, mitologia musi być rozbudowywana, musi co i rusz przechodzić procesy asymilacyjne, aby mitologią pozostać i nie ma się co zżymać. Odrodzenie ten stan rzeczy potwierdza. Na dobre i na złe.
Bartek Czartoryski. Redaktor wydania weekendowego, samozwańczy specjalista od popkultury, krytyk filmowy, tłumacz literatury. Prowadzi fanpage Kill All Movies.
Źródło: zdjęcie główne: Egmont