Wpływ Avengers: Koniec gry na MCU. Czy odwrócenie efektu Thanosa to dobra decyzja?
Thanos w filmie Avengers: Wojna bez granic sprawił, że połowa ludzkości przestała istnieć. Po pięciu latach w Avengers: Koniec gry przywrócono umarłych do życia. W superbohaterskim uniwersum wszystko skończyło się dobrze, ale jesteście w stanie wyobrazić sobie reperkusje takiego stanu rzeczy w rzeczywistym świecie?
Na potrzeby poniższych rozważań, przyjmijmy na chwilę, że nazywasz się John Smith i w efekcie pstryknięcia Thanosa straciłeś właśnie całą rodzinę. Ukochana żona i dwójka szkrabów przestała istnieć, a ty biedny żuczek zostałeś sam na tym wielkim złym świecie. Nie możesz się pozbierać, masz depresję, wpadasz w alkoholizm, szukasz na Ebayu masek japońskich wojowników…. Pewnego dnia dociera do Ciebie informacja, że Kapitan Ameryka prowadzi terapię dla ocalałych. Postanawiasz udać się na pierwszą sesję. Na miejscu spotykasz podobnych sobie oraz Steve’a Rogersa, który stara się podtrzymywać wszystkich na duchu. Zapomnijcie o przeszłości, musicie żyć dalej, od was zależy przyszłość, mówi charyzmatyczny heros, a Ty zaczynasz mu wierzyć.
Postanawiasz wziąć sprawy w swoje ręce i ukrywasz na dnie serca tych, którzy odeszli. Wkrótce spotykasz nową kobietę, zakochujesz się, bierzesz ślub, rodzi Ci się syn, jesteś szczęśliwy. Po tym, gdy Twoje życie rozpadło się na małe kawałki, udało Ci się wrócić na prostą, a wszystko to dzięki Rogersowi i jego terapeutycznemu wpływowi na ludzi. Świat stoi przed Tobą otworem, a przyszłość jawi się w jasnych barwach. Po pięciu latach słyszysz dzwonek do drzwi. Otwierasz je, a tam stoi Twoja anihilowana niegdyś żona wraz ze zdezintegrowanymi dziećmi. Cześć kochanie, co na obiad? Nie było nas przecież tylko chwilę…
Okazuje się, że ten sam Steve Rogers, który zachęcał do porzucenia przeszłości, teraz, nie myśląc o konsekwencjach, przywrócił to, co miało odejść na zawsze. Ciekawe, co Kapitan Ameryka powiedziałby biednym żuczkom, które ułożyły sobie życie na nowo, tylko po to, żeby dostać w głowę obuchem przeszłości. Nie poznamy jednak porad Rogersa, bo ten przecież, podróżując w czasie, przez przypadek wziął ślub i założył rodzinę. Ach Ci awanturnicy w trykotach – cóż za nieodpowiedzialne lekkoduchy. Pół biedy, jeśli bawią się jedynie w kotka i myszkę z miejscowymi gangusami. Gorzej, gdy wpadnie im w ręce rękawica nieskończoności. Zasada „Najpierw róbmy, potem myślmy” w tej sytuacji może okazać się bardzo ryzykowna.
Umówmy się – bohaterowie w MCU nigdy z powyższymi problemami nie będą musieli się konfrontować. A jeśli już, w którymś z nadchodzących filmów tematem będzie galimatias wynikły z wolty Kapitana i pozostałych, przedstawiony zapewne w sposób humorystyczny i szybko rozwiązany. Nie możemy przecież stawiać w wątpliwość heroicznego czynu, za który Tony Stark oddał życie. To nadwyrężyłoby zaufanie do bohaterów oraz scenarzystów. A przecież nagły powrót „zagubionych” generuje multum problemów nie tylko na polu życia osobistego. Gdyby MCU chciało skrupulatnie przedstawić problematykę „wielkiego comebacku”, musiałoby poświęcić całą fazę na rozwiązanie zaistniałych kłopotów.
Wyobrażacie sobie burzę polityczną, którą wywołałoby odwrócenie efektu Thanosa? Nowi liderzy z pewnością nie oddaliby władzy, a ci starzy chcieliby ją z powrotem. Nie trzeba by było długo czekać na wojny domowe, a nawet światowe. Konflikty powstawałyby na polu demograficznym, społecznym, religijnym, prawnym. Skazani groźni przestępcy nagle staliby się wolni. Co zatargami z przeszłości? Animozje odżyłyby na nowo, ale przecież świat się zmienił, a ocalałe strony być może nie są już zainteresowane walką. Nie oszukujmy się – w naszej rzeczywistości taka sytuacja doprowadziłaby świat do zagłady, równej tej, którą zgotował Thanos.
Nasze społeczeństwo pogrążyłoby się w ciągłych przepychankach, polemikach, zatargach i niesnaskach. Trzeba by było zmieniać prawo, wybierać nowe rządy, a nawet nakreślać nowe granice geograficzne. Najgorzej jednak miałby wspomniany na początku John Smith. Część z ocalałych musiałaby wybierać pomiędzy miłością z przeszłości a tą teraźniejszą. Ci którzy odeszli, a teraz powrócili, skonfrontowaliby się z przerażającą rzeczywistością. Ich związek umarł i zostali sami. Pod wpływem tych wydarzeń mógłby powstać ruch „Odrzuconych”, który mógłby być odpowiedzialny za kolejne niepokoje społeczne.
Jak odnaleźliby się w tej sytuacji nasi superbohaterowie? Zamiast szukać odpowiedzi, rzuciliby się zapewne w wir walki z kolejnymi złoczyńcami. Toczyliby boje z kosmicznym złem, a przecież najgorsza niegodziwość działaby się w sferze społecznej. Dajmy jednak spokój superbohaterom, ponieważ nie są oni niczemu winni. Skierować wzrok trzeba raczej na twórców dwóch ostatnich filmów spod znaku Avengers. Czy na pewno tak należało rozegrać Endgame? Czy bohaterowie po raz kolejny powinni uciec przed konsekwencjami swoich działań? Czy kreując wizję artystyczną, scenarzyści słusznie darowali sobie kontekst socjologiczny i skupili się na opowiadaniu kolorowej bajki?
Paradoksalnie odpowiedź na wszystkie pytanie brzmi…tak, jak najbardziej! Aby w pełni przeanalizować problem, warto przytoczyć pewne zdarzenie z niedalekiej przyszłości. Pamiętacie Zacka Snydera, który kilka miesięcy temu komentował film Batman v Superman: Świt sprawiedliwości takimi słowami?
Idąc tym tropem, powinniśmy teraz zaatakować decydentów Marvela za zbyt odrealnioną fabułę, głupich bohaterów i brak odniesień do naszej rzeczywistości.
Dalej, podążając za tym tokiem myślenia, powinniśmy urągać włodarzom również na wizerunek animowanych bohaterów. Czemu w serii Jak wytresować smoka wszyscy nawalają się po łbach, a do tej pory nikt z głównych bohaterów nie zginął? Dlaczego Anna i Kristoff nie uprawiają seksu? Czemu Kaczor Donald na co dzień chodzi bez spodni, a jak idzie na basen to ubiera kąpielówki?
Zack Snyder nie rozumie lub nie chce zrozumieć, że opowieści fabularne, korzystające do woli z konwencji baśni, rządzą się innymi prawami. My jako odbiorcy albo je zaakceptujemy, albo podobnie jak reżyser 300 będziemy miotać gromami podczas każdego seansu filmu o superbohaterach. Oczywiście jest czas i miejsce na dekonstrukcję opowieści komiksowej. Jak najbardziej pożądane jest alternatywne i awangardowe podejście do historii o herosach. MCU jednak od początku gra z nami w otwarte karty. Chcąc odnaleźć w filmach Marvela nieco radości, musimy zaakceptować zarówno najbardziej rozwinięte technologicznie państwo w środku Afryki, jak i starego Kapitana Amerykę na ławeczce w finałowej scenie Endgame. Nikt tu nas nie zwodzi brutalną rzeczywistością i estetyką w stylu life is a bitch. Każdy poważniejszy ton (Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz, Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów) powinniśmy przyjmować z otwartymi ramionami, ale pamiętajmy, że MCU to, wspomniany przez Snydera, świat marzeń i filmy nigdy nie przekroczą granic wyznaczonych przez przyjętą konwencję.
John Smith z początku artykułu znalazł wyjście ze skomplikowanej sytuacji. Po przypadkowym spotkaniu z Kapitan Marvel, udał się w kosmos, żeby przeżyć trylion wspaniałych przygód. Rodziny, które opuścił, połączyła przyjaźń. Obie panie zapomniały o Johnie i znalazły nowych adoratorów. Dzieci poszły razem do szkoły, gdzie wraz z grupką znajomych wyjechały na wspaniałą wycieczkę do Europy. John czasami powraca na Ziemię, żeby odwiedzić swoich bliskich. Wszyscy udają się wtedy na piknik do pobliskiego parku, gdzie przy dźwiękach śpiewu ptaków wspominają stare, dobre czasy…
Źródło: zdjęcie główne: Marvel