X-Men: Mroczna Phoenix - anatomia klęski
To już koniec dla X-Men. Nie ma już nic. A przynajmniej przez najbliższe kilka lat, jak zapowiada szef studia Marvel, Kevin Feige, w którego rękach znajdują się teraz prawa do najbardziej znanych komiksowych bohaterów Domu Pomysłów.
Ostatnia część serii o przygodach mutantów, zatytułowana X-Men: Mroczna Phoenix, miała być godnym i spektakularnym pożegnaniem skrojonym dla fanów marki, obiecanym spełnieniem po niezbyt udanej poprzedniej odsłonie X-Men: Apocalypse. Na warsztat wzięto jedną z najbardziej legendarnych historii w świecie X-Menów – sagę o Mrocznej Phoenix. Już sam ten fakt miał prawo wywołać delikatną konsternację wśród fanów pamiętających bardzo nieudaną pierwszą próbę częściowej adaptacji tego materiału, która zaowocowała zgniłym X-Men: Ostatni bastion. Wzorowym wręcz przykładem, jak nie powinno się kręcić filmów o superbohaterach. Trochę nadziei w serca sceptyków mogła wlać informacja o rezygnacji z funkcji reżysera, twórcy i ojca chrzestnego filmowych X-Menów, Bryana Singera, który trochę za długo zasiedział się u sterów serii i pozwolił, by jego maszyna nabrała rdzy i popękały jej tryby. Niestety, od samego początku produkcji Mrocznej Phoenix nic nie szło tak jak powinno. Zanim jednak przyjrzymy się pod mikroskopem temu filmowi, postarajmy się spojrzeć na całą serię wytwórni Fox: teraz, gdy ma ona początek, środek i koniec.
Nie każdy zapewne pamięta w dobie potęgi Kinowego Uniwersum Marvela, że to właśnie X-Men młodego reżysera Bryana Singera, było pierwszym drużynowym filmem o superbohaterach z prawdziwego zdarzenia i otworzyło drogę dla reszty produkcji z tego gatunku. 19 lat temu, gdy dla praktycznie wszystkich decydentów wytwórni filmowych słowo superbohater było tożsame z żenadą, a komiks z bajeczką dla małych dzieci, Fox i Singer zaproponowali poważne podejście do tematu, z doborową obsadą aktorską. Sukces filmu pozwolił wystartować pierwszemu komiksowemu uniwersum filmowemu, które liczy łącznie dwanaście produkcji i zarobiło prawie 6 miliardów dolarów. Jakkolwiek więc patrzycie na całą serię, pamiętajcie o jej wkładzie w gatunek superhero i drodze, którą przetarła dla reszty. A nie była to niestety droga usłana różami. Patrząc na X-Men jako całość, zobaczymy markę, która jest nierówna. Miała swoje wzloty w postaci X-Men 2, X-Men: Pierwsza klasa i X-Men: Przeszłość, która nadejdzie. Miała swoje upadki, jak X-Men: Ostatni bastion i X-Men Geneza: Wolverine. Miała swój średni standard w postaci X-Men: Apocalypse i Wolverine. Potrafiła też zaskoczyć, dając nam Logana i dwie części Deadpoola. Najnowsza odsłona plasuje się w moich oczach delikatnie poniżej środka stawki, jednak krytycy byli dla Mrocznej Phoenix bezlitośni. Czy film jest naprawdę tak straszliwie zły? Czy to po prostu efekt Avengers: Koniec gry, do którego porównania okazały się nieuchronne?
To trochę niesprawiedliwe nie tylko dla najnowszych X-Menów, ale też dla każdego filmu, który siłą rzeczy, ze względu na bliskość kinowej premiery, będzie porównywany do monumentalnego widowiska Marvela. Po części to zrozumiałe. Widząc taki rozmach, chciałoby się, żeby każdy film dawał na sali kinowej podobne odczucia, ale to tak, jakby raz przejechać się Ferrari i porównywać każde kolejne auto do niego; miejskie, dostawcze, SUV-y, limuzyny... Wszystkie zrównać z tym jednym czerwonym Ferrari, które mknęło dwieście na godzinę po autostradzie przez trzy godziny. Mroczna Phoenix nie jest i raczej nigdy nie miała być włoskim bolidem sportowym, nie takie były założenia i aspiracje marki, która była dla mnie czymś pomiędzy DCEU a MCU - osobnym tworem, z własną osobowością, nastawionym zarówno na akcję jak i na myślenie, poruszającym kwestie tożsamości, przynależności, odrzucenia, kompleksów i bycia odmiennym. Trzymając się porównań samochodowych – takim solidnym i inteligentnym niemieckim wozem jak Audi. Idealna odskocznia od czerwonego Ferrari Marvela i czarnego, matowego Dodge'a DC. Wygodne fotele, przyjemne wnętrze, satysfakcjonująca jazda bez szaleństw. Niestety nasze Audi w pewnym momencie postanowiło dorzucić sobie tanie spoilery i naklejki rodem z końcówki lat 90. i mody na tuning; tym właśnie było X-Men: Apocalypse.
W oczach zarówno fanów, jak i samych twórców, Apocalypse było błędem, wypadkiem przy pracy, który miał zostać naprawiony przez Mroczną Phoenix. Niestety produkcja, która miała być wielkim finałem i zwieńczeniem serii, przed rebootem spowodowanym wykupieniem studia Fox przez Disneya, od samego początku napotykała na kłody rzucane jej pod nogi, jak i na błędne wnioski twórców, dotyczących porażki poprzedniej części - słowo porażka to może nadużycie w stosunku do filmu, który zarobił ponad 540 milionów dolarów, ale żyjemy w dość specyficznych pod tym względem czasach. Producenci Apocalypse uznali, że problemem były sceny akcji. Nie zauważyli, że największą wadą ostatnich części X-Menów była ich stagnacja i powtarzalność. Podczas gdy konkurencja próbowała nowych i nowatorskich rozwiązań, nie bojąc się czerpać garściami z komiksów, mutanci pozostali zachowawczy i bezpieczni, niezmienni, w tych samych kostiumach, z tymi samymi problemami, wygłaszający te same dialogi; jest nawet nawiązanie do tego w Mrocznej Phoenix, gdy Magneto strofuje Profesora X, że ten zawsze musi przepraszać i wygłosić jakąś podniosłą mowę. Szkoda, że scenarzysta i reżyser Simon Kinberg nie wykazał się większą samoświadomością podczas procesu twórczego, może uniknąłby utartych schematów i powtórzeń, przez które seria zaczęła pikować w dół. Czytając jednak doniesienia o problemach na planie produkcji, można dojść do wniosku, że to nie Kinberg jest głównym winowajcą.
Jeśli wierzyć raportowi Deadline, zdjęcia do Mrocznej Phoenix zostały ukończone w roku 2017, kilka miesięcy przed pierwszym ogłoszeniem chęci wielkiego przejęcia studia Fox przez Disneya, za bagatela 71 miliardów dolarów. Co w takim razie działo się z filmem do czerwca 2019 roku, gdy miał on swoją premierę? Według doniesień wszystkich najważniejszych portali amerykańskich, specjalizujących się w informacjach zza kulis, sytuacja Mrocznej Phoenix była bliźniaczo podobna do Fantastycznej czwórki i Ligi Sprawiedliwości, które padły ofiarą szefów wytwórni i ich nieodpowiedzialnych decyzji. Film Kinberga pierwotnie miał być dwuczęściową produkcją, która pod niezrozumiałym naciskiem studia, została skondensowana w jeden, niespecjalnie długi film. Koncepcja zmieniała się podczas kręcenia, duża część gotowego materiału poszła pod nóż i została zastąpiona nowymi scenami powstałymi podczas dużych i kosztownych dokrętek, które przez niedogranie terminów aktorów spowodowały przesunięcie daty premiery z listopada 2018 roku na luty 2019 roku. Według doniesień The Hollywood Reporter ten termin stał się problemem i za sprawą szefowej Fox, Stacey Snider, został zmieniony, by zrobić miejsce Jamesowi Cameronowi. Reżyser nie chciał, by jego Alita: Battle Angel konkurowała w grudniu 2018 z Aquamenem i Bumblebee, wybrał więc wygodniejszy luty 2019, przesuwając jednocześnie Mroczną Phoenix na czerwiec 2019. Stało się to problematyczne dla samego filmu, który w zamyśle nie był zaprojektowany, by stać się letnim hitem, podobnie jak Joker od studia Warner Bros, któremu bardziej pasuje październikowa premiera niż miejsce pomiędzy blockbusterami sezonu letniego.
Kolejnym klockiem dołożonym do i tak już chwiejącej się konstrukcji była kampania reklamowa, nietrafiona i niezachwycająca. Pierwszy trailer zostawiał widza z konsternacją - czy to reboot Ostatniego bastionu? Czy i tym razem prawie wszyscy zginą z ręki Jean Grey? Gdzie tu sens, skoro już widzieliśmy ten film i nie był on dobry? Na domiar złego, dwa lata temu pożegnaliśmy najbardziej charakterystyczną i posiadająca największy komercyjny potencjał postać Wolverine'a, którego próżno szukać w Mrocznej Phoenix - nawet gdyby ktoś się łudził, ostatkami nadziei wierząc, że trailery to sprytny zabieg marketingowy, mający ukryć niespodziankę w postaci ostatniego gościnnego występu Hugh Jackmana. Nie tym razem. Portal Variety opisywał szczegółowo, jak wielu pracowników studia Fox zostało zwolnionych w pokłosiu fuzji z Disneyem; wieloletni, doświadczeni pracownicy zostali w wielu miejscach zastąpieni przez nowych i mogło mieć to wpływ na decyzje dotyczące marketingu i reklamy.
Następna cegiełka to medialne doniesienia. Żyjemy w czasach, w których wszystko jest niemal transparentne i co raz trudniej przykryć problemy na planie filmowym. Liczne informacje wypływające na temat przesunięć i kłopotów, powodowały tylko coraz większy sceptycyzm i niechęć widzów, którzy głupi nie są, potrafią czytać i wiedzą, z czym w ostatnich czasach wiążą się hasła takie jak dokrętki, zmiany, przesuwanie premiery. Dodajmy do tego nieciekawe trailery i mamy katastrofę, w postaci pustych sal kinowych. Pierwsze oceny krytyków również nie okazały się pomocne - najniższe w historii serii 22% na popularnym serwisie Rotten Tomatoes było wyraźnym sygnałem dla wielu potencjalnych konsumentów, aby omijać Mroczną Phoenix szerokim łukiem. Jasne, że krytycy często bywali w błędzie lub oceniali filmy zbyt surowo, ale w tym przypadku ilość złych znaków na niebie i ziemi była za duża, do tego ciężko jest konkurować na oceny z Avengers: Endgame, które na pewno bardzo wielu krytyków użyło jako przykładu, do którego w tym roku będą równane wszystkie duże spektakle oparte na efektach specjalnych, a już filmy o superbohaterach w szczególności. X-Meni nie mieli szans w starciu z Avengersami i była to nierówna walka, tym bardziej gdy jedna ze stron konfliktu posiada Kevina Feige.
Powołując się ponownie na raport portalu Deadline, pierwotny plan twórców Mrocznej Phoenix zakładał, że film uprzedzi Kapitan Marvel i będzie pierwszą produkcją Domu Pomysłów z żeńską superbohaterką w roli głównej. Dalsze rozważania to czysta spekulacja, ale czy to możliwe, że było to nie w smak Kevinowi Feige, który chciał, aby to Carol Danvers w jego uniwersum była tą pierwszą bohaterką Marvela z własnym filmem, nie Jean Grey w konkurencyjnym, uznawanym przez fanów za gorsze uniwersum? Czy jest prawdopodobne, że za jego namową, nowo przejęte studio Fox narzuciło Kinbergowi przesunięcie daty premiery i zmiany w filmie? Według niektórych źródeł, pierwsza wersja filmu, nie dość, że była dłuższa o ponad 20 minut, zawierała w sobie sceny zbyt podobne do finału Kapitan Marvel, łącznie z odpieraniem przez Jean Grey kosmicznej armady nad ziemską orbitą. Wcielający się w rolę Cyclopsa aktor Tye Sheridan przyznał w ostatnim podcaście CinemaBlend, że przed masywnymi zmianami kosmici występujący w filmie byli Skrullami. O podobieństwie do "innego filmu superbohaterskiego, który miał niedawno premierę" mówił także w wywiadzie dla E! News sam James McAvoy, wspominając, że spowodowane tym dokrętki były bardzo drogie i musieli zmienić dużą porcję gotowego filmu. Nie jestem fanem teorii spiskowych, ale to układa się w całkiem logiczną całość, a podobieństwa do Kapitan Marvel są ewidentne.
I tu dochodzimy do ostatniego elementu układanki. W oczach ogromnej liczby fanów MCU, których przez jedenaście lat istnienia uniwersum nazbierało się naprawdę dużo, to właśnie świat kreowany przez Kevina Feige jest tym jedynym słusznym, a każdy inny Marvel powinien jak najszybciej zostać wchłonięty przez Disneya i zrebootowany tak, aby wpasować się do reszty MCU. Zwolennicy takiego rozwiązania od dobrych kilku lat nieprzychylnie patrzą na uniwersum Foxa, a ich niechęć tylko wzrosła po połączeniu studia z Disneyem, gdyż poczuli moc sprawczą we własnych rękach - skoro Feige i tak zapowiada, że w ciągu kilku lat powstanie jego własna wersja X-Men, po co oglądać tę gorszą wersję? Lepiej oszczędzić pieniądze i wydać je na kolejny film MCU. Czy podobny los czeka film Nowi mutanci i czy w ogóle będzie on miał premierę kinową, nadal pozostaje zagadką, ale w świetle porażki finansowej i artystycznej Mrocznej Phoenix, możemy zakładać wszystko co najgorsze, nawet kompletną kasację gotowego filmu.
Co zaś tyczy się Mrocznej Phoenix, już w tej chwili można zauważyć w sieci głosy fanów proszących o oryginalną, reżyserską wersję filmu Simona Kinberga. Szanse na taką wersję są w tej chwili chyba jeszcze mniej realne niż na wersję reżyserską Ligi Sprawiedliwości, ale to na pewno nie powstrzyma fanów marki, którzy bez dwóch zdań zasłużyli na lepsze zakończenie cyklu X-Men, który pomimo wad i niespójności we własnym uniwersum, nadal ma wielu wiernych zwolenników, czujących nostalgię i przywiązanie do filmów spod znaku X. Przymknijmy więc tym razem oko na końcowe wady i zapamiętajmy mutantów za wszystkie wspaniałe momenty, które przez te dziewiętnaście lat nam dali. Za przejmujący początek w Auschwitz w X-Men. Za niemal perfekcyjną fabułę X-Men 2. Za świeże i inteligentne odmłodzenie marki i historię Magneto w X-Men: Pierwsza klasa. Za Przeszłość, która nadejdzie, najmądrzejszy letni blockbuster od lat, który sprawnie połączył nowe ze starym. Za surowość, brutalność i bezkompromisowe podejście Logana i wyciskające łzy zakończenie z krzyżem w kształcie X. Za odzywki i szaleństwo pyskatego Deadpoola, który wywrócił uniwersum do góry nogami. Za Iana McKellena, Patricka Stewarta, Hugh Jackmana, Famke Janssen i Halle Berry. Za Jamesa McAvoya, Michaela Fassbendera i Nicholasa Houlta. Za grę w szachy Magneto i Profesora X. Za przyjaźń. Zdrowie mutantów, niech im się wiedzie!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe