Agata Turkot: Ten film każe patrzeć, nawet gdy boli – rozmowa o Domu dobrym [WYWIAD]
Na 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni rozmawiamy z Agatą Turkot, odtwórczynią głównej roli w filmie Dom dobry – poruszającym obrazie Wojtka Smarzowskiego o przemocy domowej i jego wpływie na widzów oraz społeczną wrażliwość.
AMELIA FIGIELA: Twoja rola wymagała wejścia w bardzo trudne, skrajne emocje. Jak przygotowywałaś się do tak intensywnej pracy pod względem psychicznym i emocjonalnym?
AGATA TURKOT: Jestem aktorką, więc praca na emocjach to część mojego zawodu – mam już swoje narzędzia. W tym przypadku jednak otrzymałam wsparcie od Ani Skorupy, coachki aktorskiej. Pracowałyśmy wspólnie nad psychologią mojej bohaterki, ale też nad technikami, które pozwalają bezpiecznie wchodzić w emocje i równie bezpiecznie z nich wychodzić. To było dla mnie bardzo cenne doświadczenie – w szkole teatralnej nie miałam możliwości poznać takich metod.
Film dotyka bardzo bolesnych tematów i momentami bywa trudny do oglądania. Czy nie miałaś obaw, że niektórzy widzowie mogą nie wytrzymać emocjonalnie i wyjść z seansu?
Estetyka Wojtka Smarzowskiego jest dobrze znana – to kino bardzo realistyczne, momentami naturalistyczne. W filmie o przemocy domowej przemoc musiała się pojawić, ale naszym celem nigdy nie było epatowanie nią. Chodziło o szczerość wobec historii kobiet, które naprawdę tego doświadczyły. Wszystkie sceny, które widzimy w filmie, są oparte na prawdziwych wydarzeniach.
Nie chcieliśmy „szokować dla efektu”. Chodziło o konfrontację – by widz nie mógł odwrócić wzroku, tak jak często robi to w życiu, kiedy nie wie, jak zareagować na przemoc. To film, który ma coś w nas poruszyć, ale przede wszystkim ma być uczciwy wobec tematu.
Podczas seansu publiczność odczuwa ogromne napięcie. Czy można powiedzieć, że to, co czujemy w kinie, jest odzwierciedleniem emocji, które towarzyszą nam, gdy widzimy przemoc w prawdziwym życiu – na ulicy, w sąsiedztwie?
Tak, myślę, że dokładnie o to chodzi. Ten film nie pozwala na wygodny dystans – każe zostać w tym uczuciu i nie uciekać. To w pewnym sensie metafora: z kina nie wychodzimy, mimo że jest trudno, i tak samo w życiu powinniśmy się przełamać, by nie odwracać wzroku, gdy komuś dzieje się krzywda. Ten dyskomfort może być impulsem do działania – do reakcji, której w realnym świecie często brakuje.
Czy uważasz, że film może realnie coś zmienić – wpłynąć na widzów, zainicjować dyskusję, pobudzić do reagowania?
Mam taką nadzieję i myślę, że właśnie po to ten film powstał. Nie robiliśmy go wyłącznie dla artystycznej satysfakcji, ale z potrzeby wywołania rozmowy. Filmy Wojtka zawsze budzą emocje i społeczne dyskusje – wierzę, że tym razem też tak będzie. A może ktoś po seansie zareaguje, gdy następnym razem usłyszy awanturę za ścianą? To byłby największy sukces.
Jakie reakcje publiczności już do ciebie dotarły po pokazach festiwalowych?
Różne. To film, który zawsze będzie dzielił – zdarzają się głosy, że jest zbyt brutalny, ale zdecydowanie więcej osób wyraża poruszenie i wdzięczność, że ten temat został pokazany tak uczciwie i otwarcie. Dla mnie każda scena ma sens i funkcję – nic nie jest przypadkowe. Cieszę się, że wielu widzów mówi, że film nie tylko szokuje, ale też uczy empatii i otwiera oczy na skalę przemocy.
W przeciwieństwie do wielu innych seansów festiwalowych, po pokazie Domu Dobrego w sali zapadła cisza. Nikt się nie spieszył, nikt nie wychodził – zamiast rozmów i ożywionych komentarzy pojawiło się milczenie. Co, twoim zdaniem, taka reakcja publiczności mówi o tym filmie?
Myślę, że to może właśnie o tym świadczyć — że ta nasza historia naprawdę dociera do widza.
Mam wrażenie, że w wielu osobach uruchamia się po seansie jakiś proces, powiedziałabym, wewnętrznej analizy - emocji, wspomnień, przekonań. I to był dokładnie nasz cel. Nie chodziło o to, żeby widz poczuł się źle czy żeby ten dyskomfort był dla niego krzywdzący, ale żeby stał się impulsem do głębszej refleksji.
Chcieliśmy, by film zmusił do zmierzenia się z tematem, który często spychamy na margines – bo jest zbyt trudny, zbyt bolesny, zbyt blisko. Dom dobry nie daje możliwości ucieczki od tego doświadczenia, tylko zaprasza do konfrontacji – z własnymi emocjami i z rzeczywistością, która niestety dla wielu osób jest codziennością.
W filmie pojawia się też rzadko poruszany wątek przemocy wobec mężczyzn. To wciąż temat tabu – dlaczego uznaliście, że warto go ukazać?
Chodziło o uczciwość. Jeśli mówimy o przemocy, musimy pokazać ją w całym spektrum – także tę, która dotyka mężczyzn. Przemoc nie ma płci. Scenariusz od początku był bardzo rozbudowany i zróżnicowany, więc nie dodawaliśmy nic na siłę. Po prostu pokazaliśmy temat z wielu stron.
Twoja bohaterka jest pokazywana z różnych perspektyw – w odmiennych wersjach swojego życia. Jak poradziłaś sobie z taką konstrukcją roli?
To wymagało ogromnego skupienia i dobrej organizacji. Miałam dokładnie rozpisane wątki, emocje i momenty każdej „wersji” Gośki, żeby nie gubić się między scenami. To trudne zadanie, bo musiałam w krótkim czasie przechodzić przez bardzo różne stany emocjonalne, ale jednocześnie fascynujące. Takie role dają możliwość naprawdę głębokiej pracy aktorskiej.
Czy miałaś kontakt z kobietami, które doświadczyły przemocy? Jak wyglądały przygotowania do tej roli od strony dokumentalnej?
Tak, uczestniczyłam w spotkaniach dla kobiet po doświadczeniu przemocy i rozmawiałam z nimi osobiście. To było najważniejsze doświadczenie w całym procesie. Chciałam je wysłuchać, spojrzeć im w oczy i zrozumieć, że moja rola to odpowiedzialność – że mam być ich głosem, nie kimś, kto tylko „odgrywa” cierpienie.
Jak postrzegasz swoją bohaterkę? Czy jest w niej coś, co szczególnie cię poruszyło?
Gośka jest mi bardzo bliska. Mam wrażenie, że w naszym filmie pojawiły się różne wersje tej samej kobiety, ale też różne części nas samych, naszych osobowości i tych ukrytych, psychicznych cieni, które w sobie nosimy. Każda z nich pokazuje inny etap, inną reakcję, inną próbę poradzenia sobie z rzeczywistością.
Dla mnie ważną bohaterką była też ta „jasna” Gośka – ta, która walczy o siebie, która w pewnym momencie znajduje w sobie dość siły i odwagi, żeby wyrwać się z pętli przemocy. To właśnie z nią byłam najbardziej związana emocjonalnie. Bardzo jej kibicowałam i bardzo chciałam, żeby w tej historii – mimo wszystko – pojawił się choćby promyk nadziei. Żeby widzowie zobaczyli, że nawet z najtrudniejszej sytuacji można się podnieść.
fot. Paweł TyboraCzy chciałabyś w przyszłości wracać do podobnych tematów – trudnych, społecznie ważnych?
Problemy społeczne są i prawdopodobnie jeszcze długo będą – a sztuka ma w sobie tę siłę, by o nich mówić, by alarmować, naświetlać, otwierać oczy. Ważne jest, żeby robić to w sposób uczciwy – nie publicystyczny, nie nachalny, nie z pozycji „moralizatora”.
Mam nadzieję, że Dom dobry od tej publicystyki ucieka. On nie stawia tezy, tylko pytania. A to jest dla mnie najcenniejsze w sztuce: że nie daje gotowych odpowiedzi, tylko prowokuje do myślenia.
Jako artyści mamy jednak pewien przywilej i odpowiedzialność. Jesteśmy widoczni. Mamy głos – jeśli czujemy się na siłach, powinniśmy go używać nie tylko do dostarczania rozrywki, ale także do mówienia o sprawach naprawdę ważnych.
Dlaczego ten film powinni zobaczyć nie tylko kobiety, ale też mężczyźni?
Bo przemoc dotyczy nas wszystkich. Warto skonfrontować swoje przekonania i zobaczyć, jak czasem nieświadomie powielamy stereotypy. Pokazujemy różne formy przemocy – nie tylko fizyczną czy psychiczną, ale też subtelniejsze, które często pozostają niezauważone. Myślę, że ten film może pomóc zrozumieć więcej i zbudować w nas prawdziwą empatię.