Puchatek nie dowiózł, ale Myszka Miki dopłynęła. Ten horror jest cudownie absurdalny
Nie tylko Kubuś Puchatek wszedł do domeny publicznej, ale również Myszki Miki. Co oznacza, że wielu twórców niskobudżetowych horrorów rzuciło się na okazję, by zrobić z niego swojego nowego antagonistę. Wśród plejady paździerzy jest jednak jeden tytuł, którego warto dać szansę.
W 2023 roku stało się coś niesamowitego. Mały niezależny horror z budżetem poniżej stu tysięcy dolarów trafił do kin na całym świecie i zarobił ponad 12 milionów dolarów. Był to na tyle duży sukces, że pomógł twórcy sfinansować kolejne produkcje i zacząć całe ekranowe uniwersum, tak zwane – Puchatkowersum. Wśród tych widzów, wydających swoje ciężko zarobione pieniądze na bilet, byłam ja. Tak jak inni, skusiła mnie groteskowa wizja krwiożerczego Puchatka, który mści się na Krzysiu. Poza tym lubię kino klasy B i uważam się za koneserkę produkcji tak złych, że aż dobrych. Widziałam już więc mordercze bałwany, bandę niebezpiecznych pomidorów i skrzyżowanie pastora z dinozaurem.
Niestety okazało się, że Puchatek: Krew i miód nie zalicza się do tej kategorii. To był po prostu kiepski film. Mniej emocjonujący niż nowa reklama środku na przeczyszczenie. Zamiast mnie rozbawić, zanudził na śmierć. A szkoda, bo pomysł był szalenie obiecujący. I pewnie to właśnie połączenie nostalgicznej bajki z horrorem sprawiło, że o Puchatku w ogóle zrobiło się tak głośno. Postać w tamtym czasie trafiła do domeny publicznej, dzięki czemu można ją było użyć w takim kontekście. Rhys Frake-Waterfield, twórca horroru, idealnie wyczuł ten moment. Niestety, to jedyne, co zrobił dobrze. Na szczęście w ostatnie Halloween trafiłam na coś, co idealnie spełnia obietnice, złożone kiedyś przez Puchatka. I muszę Wam to absolutne „dzieło” przedstawić.
fot. materiały prasowePoznajcie krwawą Myszkę Miki
Chodzi o horror z Myszką Miki w roli głównej. Swoją drogą, wiecie, że jest ich więcej? Już teraz mamy Mickey's Mouse Trap z 2024 roku i The Mouse Experiment z 2025 roku. W drodze do nas są także I 💗WILLIE, Mickey vs Winnie i Mouseboat Massacre. Niektóre z tych tytułów są tak pięknie przemyślane, że powinny znaleźć się w muzeum, by można było na nie patrzeć godzinami. Cudowna sprawa. Mnie jednak chodzi o Screamboat z 2025 roku, który przez wielu koneserów kina klasy B, takich jak ja, jest uważany za jedyny warty uwagi na tej liście. Dlaczego?
Włączyłam Screamboat z niewielkimi oczekiwaniami. Tak jak wspomniałam wyżej, Puchatek: Krew i miód mnie zawiódł. Zgony na ekranie były mało ciekawe i satysfakcjonujące. Aktorzy byli absolutnie tragiczni, ale nie w zabawny sposób, a skrajnie irytujący. Twórcy masę czasu przeznaczyli na próbę wyjaśnienia nam, czemu sympatycznemu misiowi odbiło. Problem w tym, że nie oszukujmy się – te uzasadnienia nigdy nie mają sensu. Im dłużej się nad nimi zatrzymujemy, tym mniej wydają się wiarygodne. Gdybym chciała obejrzeć horror z ciekawym tłem psychologicznym, włączyłabym sobie Czarnego łabędzia, a nie mężczyznę biegającego w gumowej masce Kubusia Puchatka. Czy przez połowę Spider-Mana ktoś próbuje wytłumaczyć nam, w jaki sposób poruszają się oczy Petera Parkera w kostiumie? Nie.
Największym jednak zarzutem wobec produkcji Rhysa Frake-Waterfielda jest to, że jest po prostu nijaka, jakby ktoś obiecał ci pyszną zupę, a zaserwował podgrzaną wodę bez grama soli. Wszystko było boleśnie średnie. Nawet nie tak złe, że aż zabawne. Po prostu wtedy całe na biało wchodzi Screamboat. Fabuła filmu jest bardzo prosta. Mamy parowiec, na który wsiadają różnej maści pasażerowie, od niespełnionej artystki po bandę pijanych imprezowiczek, swoją drogą, przebranych za księżniczki Disneya. Mimo kiepskiej pogody, statek wypływa zgodnie z planem, zamiast poczekać na zmniejszenie się mgły. Szybko okazuje się jednak, że na pokładzie grasuje morderca w postaci myszki o imieniu Willie, która przez lata była uwięziona pod deskami okrętu.
Willie to cudowny antagonista
To, co chyba najbardziej mi się podoba, to fakt, jak stworzono postać samej Myszki Miki. Zamiast kazać jakiemuś dorosłemu i postawnemu mężczyźnie ubrać maskę znanej postaci Disneya, na co najczęściej decydują się filmowcy, twórcy postanowili, że złoczyńca będzie w rozmiarze małego pieska, gryzącego listonosza po kostkach. Co jest absolutnie komiczne. Jest na przykład scena, podczas której Willie podtapia swoją ofiarę, trzymając ją za kostki, głową w dół. Co wygląda absurdalnie, bo ze względu na ciężar powinien sam wpaść do wody. Ale jest tego więcej. Wszystko, od mimiki po mowę ciała złoczyńcy, jest przerysowane. Willie gwiżdże pod nosem, chichocze i zawstydza się, jak bohaterowie w starych kreskówkach. Dzięki czemu mamy piękny kontrast pomiędzy jego strasznymi czynami a wyglądem.
I to jest właśnie połączenie, którego człowiek spodziewa się, idąc na horror inspirowany bajkami z dzieciństwa. To dzięki zmieszaniu ze sobą tych dwóch skrajnie różnych składników otrzymujemy upragniony i wyrazisty smak. Za to w momencie, w którym zabijamy w całości ten bajkowy element, dostajemy po prostu kolejny przeciętny slasher. Z tą różnicą, że antagonista ma na twarzy maskę Puchatka albo Myszki Miki, zamiast jakiegoś potwora czy klauna. Screamboat nie wstydzi się czerpać garściami z kreskówkowego tonu, dzięki czemu wyróżnia się na tle konkurencji. Mam swoją prywatną listę ulubionych śmiesznych złoczyńców z horrorów, na czele z Karłem i Gremlinami, do których Willie właśnie dołączył. To on jest sercem tej produkcji, kawą w tiramisu, jajkiem w żurku.
Wszystkie pozostałe elementy filmu także radzą sobie nieźle. Aktorzy, o dziwo, nie są skrajnie beznadziejni. A aktorki, które grały pijaną ekipę solenizantki w przebraniach księżniczek Disneya, nawet skradły moje serce. Jest tylko jedna trochę irytująca postać, a i tak nigdy nie dochodzi to do poziomu, w którym wstajesz z kanapy i wbiegasz w ekran, próbując nią potrząsnąć. Podoba mi się fakt, że choć dostajemy wyjaśnienie na temat tego, skąd wziął się Wille, jest ono zwięzłe, bo – jak mówiłam wcześniej – nie ma co się nad tym rozdrabniać. To nie Interstellar, tylko horror o Myszce Miki. Za to elementy, które kochamy w slasherach najbardziej – czyli krwawe i groteskowe zgony – robią wrażenie, bo Willie jest zaskakująco inteligentny, sprytny i ma poczucie humoru.
Puchatek nie dowiózł, ale Myszka Miki dopłynęła
Nie zrozumcie mnie źle, Screamboat to nie jest dzieło sztuki. Ale też nie tego szukamy w krwawych i śmiesznych slasherach. Według mnie świetnie spełnia swój zamierzony cel i naprawdę można czerpać frajdę z oglądania. To też jeden z niewielu tytułów – wyprodukowanych na fali mody przekształcania bajkowych postaci w złoczyńców z horrorów – który się jakoś wyróżnia z tłumu i warto go obejrzeć. Jeśli więc spodobał Wam się koncept filmu Puchatek: krew i miód, ale sama produkcja już nie, to uważam, że warto dać Screamboat szansę.
Swoją drogą, jeśli zastanawiacie się, jak Puchatkowersum (czy też oficjalnie: The Twisted Childhood Universe) się rozrosło, to możecie zapoznać się z poniższą galerią, w której zebrałam dotychczasowe tytuły – te, które już miały premierę, i te, które dopiero się ukażą. Rhys Frake-Waterfield zapowiada, że to wszystko zakończy się crossoverem na miarę Avengersów, gdy złoczyńcy połączą siły. Czy do tego dojdzie, okaże się z czasem.