Kino jest ważne. Prezeska Legalnej kultury o piractwie i wielkim ekranie
Rozmowa z Prezeską Fundacji Legalna Kultura, laureatką nagrody specjalnej PISF za Upowszechnianie kultury filmowej. Wypytałem Kingę Jakubowską o to, jak obecnie wygląda działalność fundacji.
ADAM SIENNICA: Podczas festiwalu filmowego w Gdyni wydarzyło się coś ważnego na gali PISF – nagroda specjalna dla Legalnej Kultury!
KINGA JAKUBOWSKA: Nie to, żeby człowiek nie marzył o takich nagrodach, ale miałam takie przeczucie, że my nigdy nie dostaniemy żadnej nagrody PISF-u. Działamy na tak wielu polach, że kiedy patrzę na kategorie tych nagród, to w każdej z nich widzę jakąś cząstkę nas. Może nie w książce, może nie w krytyce filmowej, ale we wszystkich pozostałych jesteśmy obecni. I kiedy nagle okazało się, że przyznawane są nagrody specjalne, pomyślałam: kurczę, to jest nagroda dla nas.
Piękne uczucie, takie docenienie...
Chwilę po tym napisała do mnie nauczycielka ze szkoły podstawowej w Rogolinie, z gminy Radzewo – z małej miejscowości. Napisała: „Pani Kingo, zgłosiliśmy was do nagrody PISF-u”. Nawet nie wiedziałam, że jest kategoria za upowszechnianie kultury filmowej, a przecież mamy taki projekt Otwarte Drzwi do Kultury, który właśnie dotyczy najmniejszych miejscowości.
Musi to być naprawdę najmniejsza z najmniejszych – żadnych domów kultury i tym podobnych instytucji. Tam jest tylko szkoła, i to tak mała, że uczniów było tak niewielu, iż realizując ten projekt, musieliśmy zebrać dzieci z kilku okolicznych wiosek, żeby projekt mógł się odbyć.
Niesamowite. Takie docenienie po tylu latach pracy.
Powiem ci, że my mamy bardzo niewdzięczną rolę. Teraz ten temat zaczyna być bardziej oczywisty – jest już grono ludzi, którzy uważają, że to ważne i potrzebne. Na przykład dyrektorzy szkół, do których już dotarliśmy.
Ale mimo wszystko w naszym kraju to wciąż nie jest oczywiste. My od lat drążymy skałę – dosłownie – bo to naprawdę jest drążenie skały. Spoiwem naszych działań jest kinematografia i to, że już od wielu lat oswajamy różne tereny, uczymy, pokazujemy. Czternaście lat totalnej pracy u podstaw, a przecież kampania miała trwać tylko rok.
Nie wiem, dlaczego wtedy wydawało mi się, że pomysł na Legalną Kulturę, który wywodził się z mojej pracy w dystrybucji filmów, będzie tylko krótkim projektem. A przecież mieliśmy sytuacje, że trzykrotnie byliśmy bliscy bankructwa z powodu piractwa.
Jestem współzałożycielką Kino Świat i przez dziesięć lat prowadziłam tę firmę razem z Tomkiem Karczewskim. I wyobraź sobie: mieliśmy wtedy film O północy w Paryżu – licencja kosztowała 250 tysięcy euro plus promocja, a nagle dowiadujesz się, że pół miliona ludzi obejrzało film w internecie. I to z polskimi napisami.
Pamiętam, że miałam wtedy spotkanie ze studentami, na którym o tym opowiedziałam. To było spotkanie dotyczące piractwa. Ludzie byli przekonani, że piracenie jest w porządku, bo „reklamuje film”. Atmosfera była jak w ulu – gdyby mieli zgniłe jaja, to na sto procent by mnie nimi obrzucili.
Aż tak reagowali?
Tak, to była agresja – dosłownie. Kiedy zaczynała się Legalna Kultura, moi znajomi, gdy pytałam ich: „Z jakich źródeł korzystacie?” – reagowali tak, jakbym zadawała im pytania intymne. A przecież potrzebowałam tych informacji tylko po to, żeby zebrać dane i mieć punkt wyjścia do dalszych działań. Odpowiadali: „Nie życzę sobie takich pytań”. Takie to były czasy.
Bywało też, że podczas spotkań czy konferencji temat piractwa wydawał się kompletnie bez znaczenia, nieprzebijający się do świadomości ludzi. W tamtym czasie Google walczył o jak największe poluzowanie przepisów, bo nie chcieli ponosić odpowiedzialności za treści na YouTubie i innych platformach. I za każdym razem, gdy podejmowałam temat, słyszałam, że piractwo to coś dobrego, że jest „zbawienne dla kultury i dla społeczeństwa”.
To był bardzo nieprzyjazny początek. Po czternastu latach jestem już przyzwyczajona do tego, że nie słyszę „dziękuję” – i wcale tego nie oczekuję. Dlatego podczas rozdania nagród PISF było to dla mnie niezwykłe, niemal egzotyczne uczucie, gdy ktoś wyszedł na scenę i mówił o naszych zasługach. To było trochę jak sen. Nie dlatego, że nie jestem szczęśliwa – uważam, że zasługujemy na dobre słowa, bo to naprawdę ciężka praca, ale jestem już tak przyzwyczajona do braku uznania, że potrafię bez tego obejść.
Czyli jednak ta nagroda to zaskoczenie.
Tak, było to dla mnie zaskoczenie. Maciej Dydo w laudacji na scenie przypomniał mi, jak to się wszystko zaczęło – w czasie protestów przeciwko ACTA. Bardzo nie chciałam, żeby ktokolwiek kojarzył nas z tamtym ruchem, bo nie mieliśmy z nim nic wspólnego. A jednak wtedy istniała już mała grupa artystów, którzy się nie wstydzili i chcieli z nami współpracować. Większość bała się narażać widzom.
To też były specyficzne czasy. W pewnym momencie, gdy wybuchł temat ACTA, zaczęłam dostawać w nocy wiadomości: „Kinga, bardzo proszę, wykreśl mnie z listy osób popierających Legalną Kulturę”.
Zastanawiam się, skąd taka trudność naszego społeczeństwa z otwartością na legalną kulturę. Jak to chcesz zmienić? Często widzę argument, że ci, którzy piracą, do kina i tak by nie poszli.
Przede wszystkim – są na ten temat badania. Teraz realizujemy ogromny projekt badawczy. Takiego jeszcze nie było. Na samym początku, kiedy startowaliśmy, zrobiliśmy pewne badania, ale wtedy było to bardzo trudne do przeprowadzenia.
Zależy mi na tym, żeby budowanie świadomości na temat legalnych źródeł kultury weszło do szkół – by stało się częścią podstawy programowej. Nie chodzi o to, by kogokolwiek oceniać czy robić z tego kolejny obowiązek edukacyjny. Chodzi o to, by młodzi ludzie rozumieli, czym jest odpowiedzialne korzystanie z kultury.
Takie budowanie świadomości u podstaw.
Tak, chodzi o to, żeby każdy człowiek był świadomy, że coś takiego istnieje – żeby wiedział, po co i gdzie sięgać. A nie, żeby działał na zasadzie przypadku. To może się odbywać na zajęciach z etyki, języka polskiego czy podczas godzin wychowawczych. Wystarczy, żeby pojawiały się konkretne hasła i wskazówki, gdzie można w sposób legalny i świadomy korzystać z kultury. Chodzi o świadome uczestnictwo w kulturze. Nasz projekt badawczy, w którym bierze udział już prawie trzy tysiące uczniów, właśnie do tego zmierza.
Uczniowie wypełniają ankietę z zakresu praktycznej wiedzy prawnoautorskiej – w przystępnej formie, dostosowanej do ich języka. Potem biorą udział w warsztatach, a następnie wypełniają ten sam test ponownie. Pokazujemy, że nie trzeba kończyć żadnych fakultetów – wystarczy jedno spotkanie, które naprowadzi i pomoże zrozumieć zasady.
Liczymy na to, że w latach 2026–2027, a najpóźniej 2027–2028, temat ten wejdzie do podstawy programowej. Już został wpisany do polityki oświatowej państwa. I być może wtedy uznam, że moja misja jest zakończona.
W jakim wieku są uczniowie?
W badaniu biorą udział uczniowie klas 7–8 szkoły podstawowej oraz uczniowie szkół ponadpodstawowych. Szkoły podstawowe traktujemy całościowo, ale dzielimy je też na dwie grupy wiekowe. Dodatkowo badanie jest podzielone według wielkości miejscowości – do 50 tysięcy mieszkańców, 50-100 tysięcy i powyżej 100 tysięcy.
Projekt cały czas się rozrasta i nie możemy go jeszcze zakończyć, bo pomiędzy poszczególnymi etapami prowadzimy spotkania fokusowe i rozmowy, które okazują się bardzo inspirujące. A kiedy pojawiają się nowe pytania, tworzymy nową formułę, aby przepytać kolejne pięćset osób.
Nie możesz skończyć, bo to cały czas się rozbudowuje.
Tak... To wciąga. To też kwestia odpowiedzialności. Na tym etapie – mówię jako przedstawicielka Polaków – nie możemy sobie pozwolić na bylejakość. Te badania są naprawdę ważne. Jestem całkowicie po stronie artystów i prawa, ale uważam, że trzeba szukać rozwiązań dla tych, którzy korzystają z kultury w sposób nielegalny – często nie ze złej woli, tylko z braku wiedzy.
Martwi mnie, że w Polsce prowadzi się bardzo profesjonalne badania, szkoli prokuratury i policję – i to oczywiście ma sens. Ale gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla ludzi, których te konsekwencje dotyczą? Nie może być tak, że szkolisz prokuratorów i policjantów, a nie edukujesz tych, przeciwko którym później będą podejmowane działania.
Brzmi jak walka z objawami, a nie z przyczyną.
Szkolimy policję i prokuraturę, a jednocześnie nie dajemy szansy tym ludziom, których to dotyczy? Przecież takie działania powinny być kompleksowe – trzeba badać skalę strat, szukać przyczyn, szkolić prokuratorów, policjantów, ale też młodzież i nauczycieli.
Nie można skupiać się wyłącznie na jednej stronie, bo wtedy dziura komunikacyjna między nauczycielami a uczniami tylko się pogłębia. Dlatego nigdy nie robimy tak, że – jeśli jesteśmy w szkole – to warsztaty są tylko dla uczniów. Nauczyciele mogą nie mieć ochoty w nich uczestniczyć, ale przekonujemy ich argumentami nie do zbicia, że warto. Dlatego uważam, że trzeba dać szansę tej drugiej stronie – tym, przeciwko którym często kieruje się całą machinę przepisów i sankcji.
Można by wysnuć wnioski, że zamiłowanie i obrona piractwa wychodzą jeszcze z lat 80. i 90., z epoki VHS, kiedy filmy dostawało się „spod lady”.
To prawda, ale dziś sytuacja się zmienia. Trudno już powiedzieć: „Nie mam pieniędzy, więc piratuję”. Wystarczy się rozejrzeć – w różnych serwisach zawsze znajdzie się jakaś promocja, darmowy okres próbny czy tańszy pakiet. To rynek, który daje możliwości.
Serwisy streamingowe stały się trochę problemem, bo mamy ich ogrom, a niektórzy widzowie decydują, że poczekają, bo film i tak zaraz pojawi się legalnie w sieci – albo po prostu go spiracą.
Dziś piractwo wygląda zupełnie inaczej. Granica się przesunęła – to już nie dotyczy tylko użytkowników, ale też samych serwisów, które wykorzystują te same technologie, co legalne platformy. Często nie da się ich nawet odróżnić.
Dlatego tak ważne jest świadome korzystanie z kultury. My mówimy właśnie o tym – o świadomym wyborze. Mamy bazę legalnych źródeł i zachęcamy, by z niej korzystać. Nie możemy jednak powiedzieć, że jeśli czegoś w niej nie ma, to znaczy, że jest nielegalne, bo każdego dnia powstają nowe, uczciwe serwisy.
Bardzo istotne jest też to, co wydarzyło się niedawno – Sejm przegłosował ustawę, która ma umożliwić blokowanie nielegalnych treści w internecie. To duży krok naprzód.
Prowadzimy też drugą część badań, dotyczącą kina i nawyków widzów. I tu widać coś niepokojącego – jeśli nie wychowamy pokolenia, które będzie miało potrzebę chodzenia do kina i pojęcia tego doświadczenia, to za dekadę możemy nie mieć już kinowej publiczności. Ci młodzi ludzie nie będą mieli szans tego zrozumieć, jeśli nikt im tego nie pokaże – i właśnie to bardzo wyraźnie widać w naszych wynikach.
Walka z takimi pirackimi serwisami jest ważna dla całego procesu przeciwdziałania piractwu, więc decyzja Sejmu może naprawdę wiele zmienić. Faktycznie, dziś ludziom często łatwiej znaleźć „piracką wersję Netflixa”, niż poszukać legalnego źródła.
Ale mimo wszystko świadomość rośnie. Pierwszym etapem zmiany jest to, że ludzie w ogóle wiedzą, iż istnieją nielegalne źródła i że nie da się tego tematu ignorować. Czasami z nich korzystają, ale kluczowe jest, że mają świadomość wyboru. To, czy ktoś sięgnie po nielegalne źródło, jest na tym etapie sprawą drugorzędną – najpierw trzeba zbudować wiedzę i zrozumienie.
Ważne jest, żeby człowiek wiedział, a potem kierował się własnym sumieniem. Wcale nie trzeba wierzyć w Boga, żeby o nim myśleć. Przyjdzie taki moment, że ktoś, kto już ma tę świadomość, zacznie sam podejmować właściwe decyzje. Każdy z nas ma swój wewnętrzny kompas – taki obszar, który z czasem zbliża go do pewnego porządku i odpowiedzialności.
Dlatego wasza kampania „W czerni kina” ma takie znaczenie. Aby pokazać, że doświadczanie filmów jest najważniejsze i najlepsze w kinie. Nie da się tego odtworzyć w streamingu.
To nasza nowa edycja. Dwadzieścia lat temu Sejm uchwalił ustawę o kinematografii, a jej „ramieniem” stał się Polski Instytut Sztuki Filmowej. PISF powstał właśnie po to, by akumulować środki na powstawanie filmów. Widz idzie do kina albo ogląda Netflix i często nie wie, że w ten sposób dokłada się do polskich produkcji.
Tu zamyka się krąg: nadawcy odprowadzają środki do PISF-u, a dzięki temu – i całemu dwudziestoleciu zmian – polska kinematografia wyraźnie się rozwinęła. Możemy być czasem niezadowoleni, ale poziom i liczba filmów znacząco wzrosły. Tym bardziej powinniśmy szukać rozwiązań wspierających kino i przypominać, że to właśnie seans na dużym ekranie jest kluczowy.
Nie udawajmy, że brak wyjść do kina „nic nie zmienia”. Zmienia – dla obrazu, dla percepcji, dla emocji. I to chcemy podkreślić. Dlatego w nowych spotach artyści opowiadają o walorach oglądania filmów w kinie – które jest przecież legalnym źródłem. To kolejny krok, doprecyzowania naszego przekazu.
A seans w kinie jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Pokazywanie tego ludziom ma kluczowe znaczenie.
Oczywiście. I widać, że to działa. Tak naprawdę wykonujemy pracę na rzecz innych instytucji kultury – bo każdy widz, który w danym momencie wybiera książkę, serial czy Netflixa, jest dla kina widzem utraconym. I to podwójnie. Po pierwsze dlatego, że każdy z nas ma ograniczoną ilość czasu, który może poświęcić na kulturę. Po drugie dlatego, że wolny czas jest dobrem deficytowym – więc jeśli ktoś wybiera inne źródło rozrywki, kina raczej już nie odwiedzi.
Dlatego uważam, że robimy dobrą robotę dla kin. Myślimy też o tym, jak jeszcze bardziej zbliżyć ludzi do dużego ekranu. Rozmawiałam już z różnymi osobami o pomyśle wprowadzenia kina w szkole – tam, gdzie jest duży ekran i projektor. To nie wymaga ogromnych nakładów, a może mieć realny wpływ na wychowanie przyszłego widza.
Świetny pomysł.
Wystarczyłaby współpraca ze wszystkimi dystrybutorami, żeby szkoły uczestniczące w programie Kino w Szkole czy Szkoła w Kinie miały specjalne preferencje. To naprawdę duża sprawa, a jednocześnie – moim zdaniem – stosunkowo proste do zrealizowania. To właśnie praca u podstaw.
Czy dystrybutorzy będą na to otwarci?
Myślę, że tak. Oczywiście nie chodziłoby o filmy premierowe, ale też nie o produkcje sprzed dwudziestu lat. Czasem mogłyby to być klasyki.
W naszym programie badawczym dodaliśmy pytanie o edukację filmową i uczniowie odpowiadają, że bardzo by jej chcieli. Właściwie wszystko, co nie jest matematyką czy fizyką, budzi ich zainteresowanie. Zapytałam więc, jak to sobie wyobrażają – czy chodzi o naukę, historię kina, czy raczej o oglądanie filmów z omówieniem.
I oni mówią jasno: o oglądanie filmów. Ale pojawia się od razu drugi argument – że bilet do kina kosztuje tyle samo co miesięczny abonament na Netfliksie, więc wybierają Netflixa. To proste i w pełni zrozumiałe. Dlatego właśnie kino w szkole mogłoby wiele zmienić. Uczniowie nie boją się edukacji filmowej – przeciwnie, chcą jej, tylko trzeba im ją umożliwić. I to mogłoby wiele zmienić.
Zwłaszcza, że – jak rozumiem – byłoby to za darmo, po lekcjach.
Tak, to nie byłoby biletowane. To nie chodzi o pieniądze, tylko o stworzenie możliwości w ramach szkoły. Wyobraź sobie zajęcia poświęcone starszym filmom, nauce ich odbioru, oswajaniu uczniów z dużym ekranem. To byłoby przygotowanie, wstęp do życia filmowego. Ale jak możemy liczyć na to, że narodzi się widz, jeśli nie damy mu szansy, by się nim stał? Właśnie po to potrzebne są rozmowy na lekcjach, refleksja po seansie.
To są bardzo specyficzne, ale też bardzo ważne sprawy. Jestem całkowicie za tym, by oswajać ludzi z różnymi wątkami kultury filmowej.
Jest jeszcze jeden wątek – wprowadziliśmy do naszych ankiet pytanie, które wynikło bezpośrednio z rozmów z uczniami. Brzmi ono: „Czy znasz pojęcie własność intelektualna?”.
Przypuszczam, że mało osób wiedziało, co to oznacza.
96% nigdy nie słyszało tych słów. Powiedz, jak mamy coś zmienić, skoro tak ogromny procent młodzieży ze szkół średnich nie wie, czym jest własność intelektualna? Nie mówię nawet o szkołach podstawowych – tam część pytań w ogóle się nie nadaje, dlatego badania są podzielone na grupy wiekowe.
Jeden chłopak powiedział, że nie zna tego określenia, ale wydaje mu się, że chodzi tu o wolność słowa. Miłe, że próbował to zinterpretować, ale to pokazuje skalę braku wiedzy. To jest praca na pokolenia. Dlatego tak bardzo zależy nam, żeby wprowadzić ten temat do szkół.
Czy to jest wykonalne, czy coś stoi na przeszkodzie?
Przeszkodą jest głównie to, że wszystkie zmiany w podstawie programowej muszą przejść proces badawczy i opiniowanie, co zawsze trwa. A jeszcze niedawno prawo autorskie i podobne zagadnienia wydawały się zbyt abstrakcyjne, by uczyć o nich w szkole. Potrzebna jest po drugiej stronie osoba naprawdę świadoma, która rozumie, że to po prostu konieczne.
Z prawem autorskim wiąże się zresztą pewien mit – że mówimy o nim tylko po to, by być fair wobec twórców. Tymczasem chodzi też o własny interes. To kwestia codziennej odpowiedzialności – tak jak dbamy o higienę osobistą, myjąc zęby czy biorąc prysznic, tak samo powinniśmy dbać o higienę bycia w kulturze i w Internecie.
Słyszałem właśnie, że nazywają cię higienistką w tym temacie. Na czym to polega?
Bo jak świat światem – w każdej szkole była higienistka. Lekarze czy nauczyciele też pełnią taką funkcję, tylko potrzebują do tego odpowiednich narzędzi.
Na przykład pytamy młodzież, co sądzi o tym, jak ich nauczyciele postrzegają sztuczną inteligencję, z której uczniowie korzystają. I 70% odpowiada, że nauczyciele udają, iż problem nie istnieje. I to nie jest tak, że wybierają jedną z podanych odpowiedzi – oni sami to piszą. Mówią też, że nauczyciele są zmęczeni, że chcą po prostu dostać gotową, odrobioną pracę i nie zagłębiają się w to, jak została przygotowana.
Widzisz, to wszystko się ze sobą łączy. Ale myślę, że wprowadzenie do szkół takich podstaw – uczących odpowiedzialnego i świadomego korzystania z nowych technologii – jest całkowicie realne.
I muszę powiedzieć, że ministra Nowacka naprawdę mnie pozytywnie zaskoczyła. Z wykształcenia jest informatykiem i przyszłam do niej przekonana, że to będzie spotkanie kurtuazyjne, które trzeba po prostu „odbębnić”. A ona siedziała naprzeciwko mnie, uważnie słuchała i w pewnym momencie stwierdziła: „Widzę, że nie powiedziała mi pani jeszcze jednej rzeczy” – i faktycznie wskazała coś, co pominęłam. Zapytałam ją wtedy: „To pani mnie naprawdę słucha?” – bo byłam przekonana, że to tylko grzecznościowe spotkanie. A ona odpowiedziała: „W życiu! To nie jest spotkanie kurtuazyjne. Ja w to wierzę”.
Bardzo pozytywne zaskoczenie.
Tak, naprawdę. To było dla mnie ogromna ulga, bo jestem przyzwyczajona do tego, że często jesteśmy traktowani z pewnym dystansem. Wszyscy grzecznie kiwają głową, mówią: „fajnie, fajnie”, a potem nic z tego nie wynika. A tu było zupełnie inaczej. Drzwi naprawdę się otworzyły, dlatego mam nadzieję, że coś z tego wyniknie.
Przygotowujemy teraz cały pakiet materiałów – taki przewodnik po prawie autorskim. Będzie przeznaczony dla różnych odbiorców: dla pracowitych i dla leniwych, dla uczniów, nauczycieli, rodziców, a nawet rolników. Każdy będzie mógł wejść, zadać pytanie i poruszać się po treści w taki sposób, jaki jest mu potrzebny. Wszystko w przystępnej, praktycznej formie.
Czy my, dziennikarze, możemy w tym jakoś pomóc?
Oczywiście, że tak. Wyobraź sobie, o ile wszystko byłoby prostsze, gdyby świadomi ludzie chcieli o tym mówić – niekoniecznie wchodząc w szczegóły, ale po prostu oswajając temat. Pokazując, że to nie jest żaden „żelazny wilk”, tylko coś naturalnego, o czym warto rozmawiać. Ty jako dziennikarz możesz zrobić naprawdę wiele. Media mają w tej kwestii ogromną moc.
Czy w takim razie media chcą pomagać? Jak to wygląda?
Już coraz bardziej. Ale były lata, kiedy dosłownie słyszeliśmy, że to się „nie klika” – że temat nie przynosi czytelników ani widzów. Teraz sytuacja się zmieniła, bo odkąd wiele redakcji ma własne płatne serwisy, same zaczęły dostrzegać, jak ważna jest walka z piractwem.
To bardzo istotne. Oczywiście nikt nie oczekuje, że media będą zasypywać odbiorców materiałami edukacyjnymi, bo to musi być wyważone i naturalnie wplecione w codzienne treści. Chodzi raczej o to, żeby dawać ludziom możliwości i zachęcać: „Sprawdźcie, z jakiego źródła korzystacie, dla własnego bezpieczeństwa”. To proste uświadamianie potrzeby świadomego wyboru.
A swoją drogą, ciągle zastanawiam się, jak zrobić kampanię, która sprawiłaby, że oglądanie filmów na telefonie stałoby się czymś wstydliwym. Tylko że firmy technologiczne robią wszystko, by ludzie oglądali właśnie w ten sposób – bo chcą sprawić, by życie przeniosło się do telefonu jeszcze bardziej.
Rozumiem, dlaczego tak mówisz, ale jak jesteśmy w podróży, to nie ma alternatywy.
W pociągu czy samolocie to naturalne. W takich sytuacjach nie ma wyboru. Ale w normalnych okolicznościach powinniśmy zachować właściwą gradację. Można o tym rozmawiać i właśnie dlatego tak zależy mi na rozwijaniu programu Kino w Szkole. Chciałabym, żeby ludzie lepiej rozumieli, czym film jest naprawdę.
Jeszcze pół biedy, jeśli ktoś ogląda na laptopie. Ale trzeba mówić ludziom jasno: nie można ocenić filmu, znając tylko historię. Na film składa się montaż, obraz, dźwięk, rytm, emocje – to wszystko tworzy całość. Nie da się tego sprowadzić do szybkiego przewinięcia po scenach.
Z drugiej strony sama czerń kina nie została wymyślona przypadkowo. Ona właśnie sprawia, że naprawdę obcujesz z filmem – możesz się w niego w pełni zanurzyć, przeżyć go emocjonalnie, poczuć dokładnie to, co twórcy chcieli ci przekazać. Bez kina wielu ludzi nie ma nawet pojęcia, że coś takiego istnieje – że film może oddziaływać w ten sposób, przez dźwięk, obraz, przestrzeń, skalę. Jest jeszcze coś tak wspaniałego jak wspólnota widzów.
Dlatego uważam, że czerń kina to po prostu fundament życia filmowego. Jeśli chce się naprawdę rozmawiać o filmie, trzeba zacząć od doświadczenia kinowego. Trudno rozmawiać z kimś, kto nigdy nie poczuł, czym jest film oglądany w kinie. Kino jest ważne!