Agnieszka Dulęba-Kasza o filmie Sezony: jakby się spotkał Woody Allen z Bergmanem [WYWIAD]
Sezon już od dziś na ekranach kin. Podczas festiwalu w Gdyni Agnieszka Dulęba-Kasza opowiadała mi o pracy nad tym znakomitym komediodramatem.
Adam Siennica: To pytanie podpowiedział mi twój reżyser, Michał Grzybowski. Jak udaje ci się łączyć pracę w teatrze z życiem prywatnym. Jak to robisz?
Agnieszka Dulęba-Kasza: Całe życie pracowałam w teatrze. Mam też oczywiście życie prywatne, rodzinę, dzieci i zajęcia dodatkowe. Wszystko to godzę, w czym paradoksalnie pomogły mi dzieci. Jak ich nie było, to czas przeciekał mi przez palce, a kiedy się pojawiły, okazało się, że trzeba się inaczej organizować, sprawniej. Jest jakiś schemat działań, ale też dużo improwizacji, szczególnie teraz, kiedy tych zajęć pojawiło się więcej. Wszystko się da. Doba wydłuża się w magiczny sposób.
Jaki jest twój sekret, by to osiągnąć?
Dobra logistyka. Z reguły to się udaje. Chociaż zdarzają się wpadki. Ostatnio zapomniałam o spektaklu, który był w Łodzi, a ja nad morzem. Na szczęście to teatr Imropo, więc zastępstwo można zrobić szybko.
Czasem trzeba też odpocząć od tej logistyki.
Czasami się łapię na tym, że cały czas jestem w pracy, ale jak zaczynam odpoczywać albo jadę na wakacje, to jestem tak zdenerwowana, że nic nie robię. Nie mogę się uspokoić. I dopiero po pewnym czasie przychodzi do mnie myśl: "Oddychaj, jest dobrze, napracowałaś się, zasłużyłaś na to, żeby odpocząć". Ewidentnie jestem pracoholikiem! Naprawdę to kocham. To mnie napędza.
Przejdźmy do filmu Sezony... Jest tam taka jedna scena, której się nie spodziewałem. Po prostu mnie powaliła. Chodzi o tę intensywną rozmowę bohaterów podczas próby w drugim akcie. Ile w tym napięcia i emocji!
Wiedziałam, że wspomnisz o tej scenie! Cieszę się, że ona tak działa, bo to jest właściwie moja ulubiona scena w filmie.
Zastanawiam się, jakie emocje odczuwasz na planie w trakcie tak poruszających scen. Gdy atmosfera jest tak gęsta…
Cały czas porównywałam tę sytuację z moim życiem prywatnym – co by było, gdy mnie to spotkało. Wtedy inaczej się gra taką scenę, stawka jest dużo większa, kiedy wyobrażasz sobie, że to twoje życie. Myślę, że właśnie wtedy uruchamiają się prawdziwe emocje, wtedy stajesz się tą bohaterką.
Pewnie pomagało też to, jak grał Łukasz Simlat i jakie emocje od niego płynęły.
Tak. Czułam, że oboje przeżywamy tę sytuację, że jesteśmy u schyłku i właśnie teraz podejmujemy najtrudniejszą decyzję dotyczącą naszego związku.
Pierwsze wrażenie miałem takie, że twoja bohaterka to czarny charakter! Czułaś, że tak może być ona odbierana na początku filmu?
Bardzo lubię grać złe kobiety. Bardzo mi się to podoba, naprawdę. To jest po prostu uwolnienie, jakby coś pękło we mnie. Ale Ola tylko na początku wydaje się taka, potem odsłania swoje prawdziwe emocje.
Potem wraz z rozwojem historii poznajemy różne szczegóły dotyczące problemów głównej pary, więc to się zmienia...
To też jest ważne, że nie mamy jakiejś informacyjnej ekspozycji – że on zrobił to, a ona tamto. Jest tak jak w życiu. Wiemy, że coś się wydarzyło, ale nie znamy szczegółów. Te są stopniowo przed nami odsłaniane. W filmie działa to tak samo. I to jest świetna manipulacja uczuciami widza. On sam nie wie, po której stronie się opowiedzieć. Kto tu jest faktycznie winny? Ona wychodzi na straszną jędzę, a to niby on się chce dogadać. A potem poznajemy sedno problemu i wszystko się zmienia.
Fajnym pomysłem było osadzenie wydarzeń prywatnych w trakcie gry w sztuce teatralnej. Świetnie je dopasowano do nich, zwłaszcza początek ze sztuką o Piotrusiu Panie. Najważniejsze jednak, że historia nie zatraca się w tym i jest to przystępne dla widza.
Dokładnie. Staraliśmy się, żeby łączenie życia ze sztuką było atrakcyjne i jednocześnie komplikowało fabułę, ale nie na tyle, żeby widz czuł się zagubiony. To jest bardzo prosta historia, którą komplikuje teatr, a jednocześnie pozwala bohaterom otworzyć się i przejść przez prywatne problemy. To historia, w której komedia zderza się z dramatem w najmniej oczekiwanych momentach. Myślę, że to bardzo wciąga widza w historię.
Na festiwalu udzieliłaś dużo wywiadów. Co jeszcze powiedziałabyś o swoim filmie? O co cię nikt jeszcze nie zapytał?
Dla mnie miejscami to trochę tak, jakby Woody Allen spotkał się z Bergmanem. Myślę, że takie też było zamierzenie, żeby skonfrontować ze sobą tak dwa różne światy. Uważam, że to się nam udało.