Problemy serii Terminator po 40 latach. Nikt nie wyciągnął wniosków
Gdy w 1984 roku do kin wchodził Terminator Jamesa Camerona, nikt nie oczekiwał hitu, o którym będzie się rozmawiać 40 lat później. Ta seria to jednak przykład zmarnowanego potencjału.
Terminator to film kultowy. Niekwestionowana klasyka kina! Kto by pomyślał, że coś takiego narodzi się z koszmarów Jamesa Camerona, które wyśnił podczas walki z chorobą i gorączką? Kulisy tego dzieła są fascynujące, zwłaszcza gdy dojdzie do nas, że kreatywność twórcy pozwoliła przekuć 6,4 mln budżetu na coś tak nieprawdopodobnego. To przykład produkcji, która pojawia się raz na wiele lat, gdy ktoś z naprawdę wyjątkowym talentem dostaje szansę na realizację swojej wizji. Co ciekawe, początkowe założenie było takie, że dwa terminatory zostaną wysłane w przeszłość – drugi miał być stworzony z płynnego metalu, ale technologicznie nie było to możliwe.
Cameron pokazał też, jak tworzyć fantastyczne kontynuacje. Terminator 2: Dzień sądu to nie tylko rozwinięcie konceptu z hollywoodzkim budżetem, ale też przebudowa schematu na rzecz starcia terminatorów. Tym razem T-800 bronił Sary Connor i Johna Connora. Co by było, gdyby on sam wymyślił kolejny sequel? To pytanie na razie pozostanie bez odpowiedzi...
Terminator to zmarnowany potencjał
Frustruje mnie, że Hollywood nie zrozumiało potencjału franczyzy, którą zbudował James Cameron. Każda kolejna kontynuacja to przykład zachowawczego pójścia na łatwiznę i próba odtworzenia tego, co wychodzi może raz na pokolenie. Każdy kolejny film był jeszcze bardziej efekciarski i... jeszcze bardziej rozczarowujący. Po co oglądać kontynuacje, skoro cały czas dostajemy to samo? Powtarzający się schemat: bohater/bohaterka i terminator cofają się w czasie, ona ucieka z celem, on ich goni. Jakieś dodatkowe absurdalne pomysły i zmiany koncepcji fabularnej niczego nie zmodyfikowały. Nie zrozumcie mnie źle: każda część miała swoje atuty i niezłe elementy kreatywne, ale fundament był ten sam. I to on stanowił o ich słabości!
Tak naprawdę nikt nie miał pomysłu na to, jak rozbudować franczyzę, by prezentowała coś nowego, nieprawdopodobnie szalonego i rozrywkowego. Niestety do znudzenia odtwarzano ciągle ten sam motyw. To on ostatecznie doprowadził do tego, że każdy kolejny kinowy Terminator ponosił klapę w box offisie. Nie pomogły powroty Arnolda Scharzeneggera czy Lindy Hamilton. Widzowie dostrzegli, że to tylko odgrzewanie kotleta. Kojarzycie eksperymenty w social media z jedzeniem z popularnych sieci fastfoodów? Po roku leżenia w szafce żarcie nadal prezentuje się idealnie, ale w środku zostaje zgnilizna i sztuczne wspomagacze. Tym stała się kinowa część serii Terminator.
Apokalipsa szansą Terminatora
Pojawił się jednak pomysł na to, jak skierować uniwersum na inne tory. Mowa o filmie Terminator: Ocalenie. Wydawało się, że twórcy posłuchali fanów, którzy od lat krzyczeli: "Chcemy historii w przyszłości o wojnie ze Skynetem!". Każdy po obejrzeniu początkowych scen Terminatora 2 wie, o czym mówię. Ta apokaliptyczna przyszłość to potencjał, dający szansę na rozwój franczyzy w nowych kierunkach. Bez wałkowania schematu skoków w czasie i uciekania przed elektronicznym mordercą. Ocalenie tylko częściowo to wykorzystało. Mimo wszystko było jedynym sequelem, który spróbował czegoś nowego. Czy wyszło idealnie i zgodnie z oczekiwaniami? Bynajmniej! Jednak na tle pozostałych odgrzewanych kotletów ten wydawał się jakiś świeższy. I choć nie był świetnie doprawiony, to okazał się całkiem zjadliwy. Film miał sporo dobrych pomysłów, ale nie wszystko trafiało w punkt. Narracja stawała się dość chaotyczna, gdy trudno było wyczuć, czy protagonistą ma być John Connor, czy może jednak Marcus. Kierunek prowadzenia opowieści nie zawsze szedł tam, gdzie powinien. Tak jakby sam reżyser nie do końca wiedział, co chce pokazać. Biorąc pod uwagę, ile osób wpływało na zmiany fabularne, nie jest to zaskoczeniem. Jako jedyna próba nowej wizji na Terminatora to był ważny pierwszy krok, który... został zmarnowany. Zamiast filmu pościgowego, dostaliśmy coś bliskiego widowiska wojennego, dziejącego się w przyszłości. Co poszło nie tak?
Decydenci Hollywood mieli zupełnie inny scenariusz, zanim ruszyli do pracy nad Terminatorem: Ocalenie. Prawda jest taka, że ten mroczniejszy i poważniejszy tekst miał o wiele większy potencjał na skierowanie franczyzy na nowe tory i zbudowanie fundamentu na kolejne lata. Padało nawet porównanie do Czasu Apokalipsy. Marcus w postapokaliptycznym świecie miał szukać mitycznego Johna Connora (początkowo miał mieć minimalną rolę). Dlatego chciano, by to Christian Bale go zagrał. Mieliśmy otrzymać mroczny, skierowany do dorosłych, pogłębiony emocjonalnie i filozoficznie sequel wojenny z elementami horroru. A pod koniec miało się okazać, że Marcus jest jednym z terminatorów. Dlatego ta postać miała być niejednoznaczna. Nie miał być "dobrym facetem", jak jego ostateczna wersja z kinowego filmu. Producenci zaczęli naciskać na zmiany: na czele z większą liczbą scen akcji, by dorównać widowiskowości poprzedników. Wszystko to, co było pogłębione, i to, co miało pokazać inną perspektywę na wojnę przyszłości, zostało uproszczone do granic możliwości. Nawet usunięto pierwotne zakończenie. Po wycieku scenariusza nie pozostawiono na nim suchej nitki. Zapomnieli jednak, że social media nie są wyznacznikiem tego, czy produkcje się sprzedadzą. Zamiast pokazania bardziej złożonego oblicza Skynetu poprzez osobę Marcusa i – w dużej mierze wyciętą – postać doktor Sereny Korgan (Helena Bonham Carter grała osobę, której współpraca ze Skynetem nadawała wszystkiemu dodatkowych warstw), dostaliśmy coś, co było zgodne z oczekiwaniami producentów.
Na koniec wyciągnięto błędne wnioski. Choć Terminator: Ocalenie nie okazał się wielkim komercyjnym hitem, jego wyniki były na zadowalającym poziomie. Odbiór był jednak negatywny. Stwierdzono, że widzowie nie chcieli niczego nowego we franczyzie i dlatego w kolejnych dwóch kontynuacjach dostaliśmy słabe odgrzewanie schematu, które okazało się wielką klapą. Historia stara jak świat. Osoby patrzące na liczby w Excelu uznały, że wiedzą lepiej.
Przyszłość Terminatora
Uniwersum Terminatora po 40 latach nie może sobie pozwolić na bezpieczne i zachowawcze produkowanie tego samego. Dobrym przykładem jest serial Terminator Zero, który wykorzystuje schemat pościgowy, ale wprowadza wiele ciekawych rozwiązań i świeżych pomysłów. Wiemy, że są jakieś plany na kinowego Terminatora ze strony samego Jamesa Camerona. Może tym razem producenci zrozumieją, że trzeba czegoś nowego? Być może Cameron pokaże wszystkim, że jedyną sensowną drogą jest historia osadzona w przyszłości w stylu kina wojennego? O ostatecznej walce ze Skynetem miała być trylogia, w skład której wchodzi Terminator: Ocalenie. Film okazał się niedoskonały, ale wizja na to, jak ożywić to uniwersum, była słuszna.