To koniec Arrowverse. Laurka dla (nie) najlepszego multiwersum w telewizji
Niedawno rozpoczął się ostatni sezon serialu Superman i Lois. Będzie to oficjalny koniec popularnego przed laty Arrowverse. Z tej okazji postanowiłem powspominać z nostalgią najlepsze chwile spędzone z tymi herosami.
To właśnie 10 października 2012 roku po raz pierwszy zabiło serce popularnego przed laty Arrowverse. Tego dnia premierę miał 1. odcinek serialu Arrow, który na tapet wziął komiksową postać Olivera Queena. W tamtym okresie kino superbohaterskie dopiero zyskiwało na popularności. Mogło liczyć na większe poważanie wśród krytyków filmowych oraz publiczności – głównie za sprawą filmów Christophera Nolana z Batmanem oraz Kinowego Uniwersum Marvela, które w tym samym roku odniosło pierwszy gigantyczny sukces w postaci Avengers. Był to film łączący postaci z poprzednich produkcji.
Z kolei 7 października 2024 roku, niemal 12 lat po pojawieniu się Arrowa, odbyła się dwuodcinkowa premiera czwartego i przy okazji ostatniego sezonu Superman i Lois, który również formalnie należy do Arrwoverse. Będzie też stanowić jego zwieńczenie i swoisty epilog. Z tej okazji postanowiłem przyjrzeć się przeszłości najpopularniejszego, serialowego multiwersum. Wspólnie przejdziemy przez wzloty przypominające wspinanie się po drabinie Salomona, a także upadki, jak po uderzeniu Doomsdaya.
Nostalgiczna podróż w przeszłość
Serialami z tego świata zainteresowałem się dopiero w 2015 roku, gdy miałem piętnaście wiosen na karku. Dokładnie pamiętam gorące lato spędzone u dziadków na wsi, kiedy w ciągu jednego miesiąca nadrobiłem dwa i pół sezonu Arrowa oraz półtora sezonu Flasha. W tamtym okresie seriale, w szczególności te od CW, miały po 24 odcinki na sezon, co teraz jest już nie do pomyślenia. Było to moje pierwsze zetknięcie z tymi postaciami z komiksów DC. Nie wiedziałem jeszcze, jak taki Arrow był daleki od swojego komiksowego pierwowzoru. Teraz, mając tę wiedzę, doceniam Arrowa, ale za coś innego. Był to najlepszy serial o Batmanie, jaki można było sobie wyobrazić. Widać w każdym odcinku i podejściu do postaci, że twórcy bardzo wzorowali się na filmach Christophera Nolana. To była uwiarygodniona, przyziemna wersja Arrowa, który wzbraniał się od żartów typowych dla oryginału. Postawiono na mrok, brud i sławetne, teraz już ikoniczne: "You have failed this city".
O serialach CW można powiedzieć wiele złego, szczególnie w późniejszej fazie tego uniwersum, ale nie można odebrać im tego, że pierwsze sezony Arrowa oraz Flasha były reprezentantami naprawdę dobrej telewizji. Realizacyjnie można się było przyczepić do paru aspektów, ale nie wyglądały wcale tanio. Scenariuszowo również stały na dobrym poziomie. Droga Olivera Queena od mściciela żądnego zemsty i mordującego wszystkich z listy swojego ojca do herosa, na którego Star City zasługiwało, była przyjemna do oglądania. To był przykład serialu komiksowego stworzonego z powagą, mrocznego. Dopiero netflixowy Daredevil z 2015 roku pokazał, że można wnieść takie produkcje na jeszcze wyższy, nieosiągalny dla innych poziom.
Elementy telenoweli przewijały się nawet w pierwszych sezonach obu flagowych seriali CW, ale nie przejmowały jeszcze pierwszego planu. Arrow wprowadzał kolejne ciekawe postaci. Niektóre z nich potem dostały własne produkcje. Obok tych bohaterów nie dało się przejść obojętnie. Gadatliwa Felicity, mężny John Diggle, zbuntowany Roy Harper i wiecznie irytująca Thea Queen. Do tego świetny złoczyńca – czy to w postaci Malcolma Merlyna, czy Slade'a Wilsona. Albo słynne już retrospekcje ukazujące przeżycia głównego bohatera na wyspie, na której spędził pięć lat. Wszystko to oglądało się z wielkim zaangażowaniem i zwyczajną przyjemnością. A najlepsze – i najgorsze – dopiero miało nadejść.
Najlepsze odcinki Arrowverse wg IMDb
Najlepsze serialowe multiwersum
Wspominałem wcześniej, że twórcy czerpali garściami od Nolana, ale pojawiły się też inspiracje z MCU. W 2. sezonie Arrowa zjawił się Barry Allen, którego fani komiksów od razu rozpoznali. Dostał on potem samodzielny serial, a obie te produkcje spotkały się w pewnym momencie. Do dziś pamiętam pojedynek Arrowa i Flasha. Wówczas niesamowite było zobaczenie postaci z dwóch różnych seriali w jednej scenie. Crossovery pomiędzy produkcjami CW stały się czymś, na co warto było czekać. Działo się to co sezon, a z roku na rok próbowano przebijać to, co było w poprzednim. Powiem wprost – obok nich nie dało się przejść obojętnie. Nawet w późniejszym etapie Arrowverse, kiedy to osobne seriale traciły na jakości i skupiały się bardziej na kolejnych romantycznych telenowelach, crossovery utrzymywały wysoki poziom, a oglądanie ulubionych herosów, tak od siebie różnych, było fascynujące. Niezmiennie uważam, że relacja Olivera z Barrym na ekranie była dokładnie tym, czego oczekuję od potencjalnego spotkania Batmana i Supermana w DCU.
Nadal pamiętam wiele z tych crossoverów. Postaci, które się w nich pojawiały. Wrogów, którzy stawiali czoła naszym herosom. Nie zapomnę też rewolucyjnego momentu, kiedy to w jednej scenie pojawił się Grant Gustin i Ezra Miller, obaj w roli Flasha. To było coś niesamowitego. O jakości filmowego DCEU, a nawet seriali CW, można mówić wiele złego, ale kto w tamtym momencie przynajmniej się nie uśmiechnął? To poziom połączenia serialowo-telewizyjnego, którego na próżno było szukać w domniemanie połączonym z uniwersum Netflixa MCU. A takich ikonicznych momentów było znacznie więcej. Arrowverse okazało się pełne nawiązań. Wspomnieć można choćby o wprowadzeniu Marsjanina Łowcy czy Supermana w Supergirl, występie legendarnego, nieżyjącego już Kevina Conroya w roli Bruce'a Wayne'a, powrocie Toma Wellinga w roli Clarka Kenta lub założeniu ikonicznej peleryny człowieka ze stali przez Brandona Routha, który w Arrowverse działał też jako Atom.
Najlepsze crossovery Arrowverse wg IMDb
Zgrzyty i upadki
To, co urzekało w Arrowverse, to jego różnorodność. Każdy fan komiksów i nie tylko mógł znaleźć coś dla siebie. Był poważny i względnie mroczny Arrow, luźniejszy i bardziej fantastyczny Flash, potem przygodowe Legends of Tomorrow czy skierowana dla damskiej części widowni Supergirl. To aż dziwne, że te crossovery były tak udane. Zrzeszały na te kilka odcinków grupy fanów z kompletnie różnych środowisk. Te wydarzenia odbijały się echem w sieci oraz mediach społecznościowych. Były szeroko komentowane przez fanów. Nie było też mowy o powtarzalności, nawet w kwestii crossoverów, które oferowały walkę herosów ze swoimi złymi wersjami z innego uniwersum, z kosmitami czy nawet zabawną zamianę ciał Barry'ego i Olivera. Nie obyło się też bez crossoveru musicalowego z Flashem i Supergirl.
Mówiąc o Arrowverse, nie można zapomnieć o kłopotach, które pojawiły się z czasem. Po części wynikały one z kinowych planów na DCEU. To z jego powodu anulowano na przykład serial o Suicide Squad, w którym miałby się znajdować John Diggle, serialowa Amanda Waller, Deadshot i – zapowiedziana w jednej z wyciętych scen 3. sezonu Arrowa – Harley Quinn. Przebąkiwania o tym, że poczciwy Diggle stanie się Zieloną Latarnią pojawiały się już od pierwszych jego występów, ale do tego nigdy w pełni nie doszło, właśnie z powodu problemów licencyjnych. Tak samo nigdy nie dostaliśmy Batmana w pełnym stroju. Tym większy dziw bierze, że szefowie DC pozwolili na wprowadzenie Supermana i potem powierzenie mu oddzielnego serialu.
Z roku na rok jakość Arrowverse spadała. Budżet był znacznie mniejszy niż w początkowym stadium życia tego uniwersum, a także konieczne było jego rozdzielenie pomiędzy coraz to większą liczbą oddzielnych produkcji, np. niesławnej Batwoman. Spadał też poziom flagowych produkcji. I Arrow, i Flash swój upadek zaczęli od 4. sezonu, kiedy to na pierwszy plan wysuwały się wątki romantyczne. Nie były one dobrze napisane. Powiem jednak słowo w ich obronie – wszystko to rozwijało postaci. Czasem na gorsze, owszem, ale obok Felicity czy Iris nie dało się przejść obojętnie. Moim zdaniem lepiej jest czuć niechęć do jakiejś postaci, niż mieć ją gdzieś, a tak mam często z nowymi serialami, o czym już pisałem w przeszłości.
Niektóre seriale, na przykład Legends of Tomorrow, cały czas utrzymywały pewien poziom. Inne, jak Flash i Arrow, zaliczyły bolesne upadki i sprawiały wiele nieprzyjemności fanom, którzy nie rozpoznawali już swoich ulubionych postaci, często redukowanych do ról pobocznych (szczególnie było to widoczne we Flashu). Zdarzały się pojedyncze przebłyski geniuszu. 5. sezon Arrowa uważam za znakomity – stał obok pierwszych dwóch. Całkiem niezły był też siódmy. Myślę też, że oba finałowe sezony tych produkcji były znośne, choć wiele brakowało do solidnego poziomu, które niegdyś prezentowały. Z czasem fani musieli z bólem serca przyznać, że czas Arrowverse się kończy. To były ostatnie podrygi nieboszczyka, utrzymywanego przy życiu kroplówka w postaci crossoverów. DCEU się rozwijało, nawet mimo problemów, a inne seriale superbohaterskie, szczególnie netflixowe, ale też np. Legion, udowadniały, że da się zrobić adaptacje komiksów z większym budżetem i pomysłem. Ja sam odpadłem z regularnego oglądania Arrowa przy 5. sezonie. A Flasha porzuciłem już przy 4.
Moje ulubione momenty z Arrowverse
I tak jestem fanem
Mimo wielkich kłopotów, które dotknęły produkcje Arrowverse w późniejszych latach, nie jestem w stanie patrzeć na ten świat negatywnie. To było dla mnie wyjątkowe doświadczenie, również na poziomie osobistym. Po tytule Nie z tego świata było to moje pierwsze poważniejsze wsiąknięcie w świat seriali. Uważam też, że dotąd nikt lepiej nie zrobił łączonego uniwersum – no, może poza MCU do pewnego czasu. Niezależnie od poziomu niechęci do Iris i Felicity w niektórych sezonach obu seriali, meldowałem się przed ekranem przed każdym większym i mniejszym crossoverem. Śledziłem doniesienia, zaczytywałem się w różnych teoriach i brałem udział w dyskusjach fandomu poszczególnych produkcji.
Arrowverse to również świetny przykład tego, że wierną i aktywną społeczność fanów można budować na dwa sposoby. Pierwszy z nich, ten oczywisty, jest taki, że wystarczy czasem po prostu bardzo dobrze zrealizowany serial. Można to powiedzieć o niektórych produkcjach z tego świata, ale – jak wspominałem – ten poziom potem spadał. Natomiast drugi sposób jest ciekawszy – wystarczy stworzyć postaci różnorodne, charakterystyczne i ciekawe, a potem zderzać je ze sobą jak figurki komiksowe, by wzmocnić zaangażowanie fanów każdej z nich. James Gunn może śmiało zerknąć przez ramię i wyciągnąć wnioski z sukcesów i porażek Arrowverse, ponieważ jest to świetny papierek lakmusowy w kwestii budowania złożonego, łączącego się uniwersum.
Arrowverse – nie zawiodłeś telewizji
Komiksowe uniwersum CW to znak swoich czasów. To dowód na to, że nawet ze stosunkowo małym budżetem i wieloma ograniczeniami można stworzyć produkcje, które będą pamiętane latami. To nie były najlepsze seriale w historii telewizji. Niektóre z ich sezonów można natomiast uznać za jedne z najgorszych (patrzę na 4. sezon Arrowa). Doceniam jednak starania i stworzenie największego serialowego multiwersum, które miało nawet krótki epizod filmowej gwiazdy. Wspomnę też o połączeniu Arrowverse z Tajemnicami Smallville i wieloma innymi produkcjami z dawnych lat. Wszystko to składa się na piękny obraz, który dopiero po bliższym przyjrzeniu się odsłania liczne, głębokie rysy.
Arrowverse będę mieć w serduszku do ostatnich chwil swojego życia, bez dwóch zdań. Będę nawet dobrze wspominać wszystkie te udręki, które przeżywałem, ilekroć pojawiał się wątek romantyczny i odwracał uwagę od moich ulubionych postaci. W końcu wszystko to złożyło się na to, że te seriale się po prostu pamięta. Raz ciepło, raz chłodno, ale nie można im odmówić wpływu, jaki miały na gatunek produkcji komiksowych.
Superman i Lois rozpoczęło ostatni rozdział, a raczej epilog całego Arrowverse. Możecie być pewni, że finałowy odcinek obejrzę z bólem serca, nawet jeśli ostatnich produkcji z tego świata już nie śledziłem z takim zaangażowaniem.