Komedia zamieniona w tragedię – jak Joker: Folie a deux okazał się kompletną klapą?
Jeszcze kilka miesięcy temu miał to być film będący dla Warner Bros. czarnym koniem w tegorocznym kalendarzu premier i praktycznie pewnym sukcesem kasowym. Dziś opinie widzów i krytyków są wyjątkowo zbieżne – Joker: Folie a deux odniósł porażkę.
O sukcesie Jokera z 2019 r. nie trzeba się rozpisywać zbyt wiele, gdyż jest on niepodważalny. Dwa Oscary (w tym dla odgrywającego główną rolę Joaquina Phoenixa), sukces w box offisie wynoszący ponad miliard dolarów, świetne przyjęcie wśród publiczności – w przeciwieństwie do mieszanych opinii krytyków – a w końcu społeczny i kulturowy wpływ produkcji o, wydawać by się mogło, jednym z najpodlejszych złoczyńców w historii popkultury.
Rzecz w tym, że reżyser Todd Phillips i producenci zaoferowali widzom bardzo odbiegające od typowych dla komiksów i komiksowych adaptacji spojrzenie na postać tytułową. Próżno było tu zatem szukać Batmana oraz spowitego w mroku i lśniącego neonami Gotham City. Zamiast tego, Joker przedstawił miasto wprawdzie chylące się ku upadkowi, ale ów upadek nie był spowodowany działalnością zamaskowanych szaleńców dysponujących toksyną strachu czy stymulantami zapewniającymi nadludzką siłę. U jego podstaw stały zaś takie kwestie jak: bezrobocie, zubożenie i rosnąca frustracja mieszkańców miasta oraz, mówiąc potocznie, wyścig szczurów. Tak samo tytułowy antybohater nie był bezimiennym psychopatą, a ciężko doświadczonym przez życie człowiekiem, którego rzeczywistość doprowadziła do moralnego upadku.
Koleje losów Jokera Joaquina Phoenixa można również przełożyć na znaną maksymę, zgodnie z którą Mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, a po tym, jak kończy. Jak seria Todda Phillipsa zaczęła – to już wiemy. Jak kończy – właśnie obserwujemy. Jakie są jednak przyczyny tejże klęski i jakie argumenty połączyły zdania zarówno widzów, jak i krytyków?
Joker: Folie a deux - wyboista droga do kontynuacji
Choć pierwsza część Jokera pozostawiła po sobie kilka pytań bez odpowiedzi, stanowiła jednocześnie koncepcyjną i artystyczną całość. Niedomknięte wątki, moim zdaniem, powinny takie pozostać, jako że bardzo dobrze współgrały ze stojącą w centrum fabuły chorobą psychiczną Arthura Flecka i jego statusem niewiarygodnego narratora. Mało tego, to właśnie niejednoznaczność narracji i mnogość interpretacji w dużej mierze sprawiły, że pierwszy film odniósł taki sukces, jako że skłaniał widza do wyciągania własnych wniosków z produkcji, którą obejrzał.
Jakby tego było mało, wywiady przed premierą Jokera i tuż po jego wydaniu jasno odpowiadały na pytanie, jak reżyser i obsada podchodzą do pomysłu ewentualnej kontynuacji. Film miał być samodzielną produkcją utrzymaną w tonie thrillera psychologicznego, stanowiącą swoiste studium postaci.
Niemniej społeczny i kulturowy odbiór dzieła, wraz z gigantycznym sukcesem kasowym, skłoniły studio Warner Bros. do rozpoczęcia prac nad kontynuacją. Sęk w tym, że przecieki o szykowanym filmie wywoływały reakcje w najlepszym razie polaryzujące. Po pierwsze, tytuł miał obrać konwencję musicalu, po drugie wątpliwości budził olbrzymi budżet na produkcję w wysokości 200 mln dolarów (niemal czterokrotność budżetu pierwszej części, na którą przeznaczono 55-70 mln), a w końcu istotnym pytaniem było: czy kompletnemu filmowi, jakim był Joker, kontynuacja była w ogóle potrzebna? Czy jej powstanie raczej zaszkodziłoby i odebrało unikatowość produkcji z 2019 roku?
Obie odpowiedzi wiążą się zresztą ściśle z zarzutami padającymi dziś ze strony widzów i krytyków.
Kto najlepiej zagrał Jokera? Ranking widzów
Joker: Folie a deux - regres głównej postaci i wątków z 1. części
Warunkiem koniecznym istnienia każdego dzieła fabularnego musi być podróż bohatera i następujący w toku historii rozwój postaci. Joker z 2019 r. ukazał ją krok po kroku na przykładzie schorowanego psychicznie i fizycznie mężczyzny, dla którego zbrodnia stała się swoistym wyzwoleniem z marazmu, a przyjęta i zaakceptowana przez Flecka tożsamość Jokera w końcu zapewniła mu szczęście i spokój, którego poszukiwał przez całe życie. Najłatwiej jest podsumować to cytatem samego bohatera: „Przez całe życie nie wiedziałem, czy w ogóle istnieję. Ale ludzie w końcu zaczynają mnie dostrzegać”.
Skoro zatem część pierwsza ukazywała historię pochodzenia Jokera, można było oczekiwać, iż druga część posunie rozwój tej postaci jeszcze dalej, bardziej w stronę mrocznego anarchisty z Gotham. Tymczasem Todd Phillips oferuje powtórkę tego samego wątku, wzbogacając ją dodatkowo o kwestie zwyczajnie niezgodne z już ustanowionym charakterem postaci.
Cytat z samego Arthura Flecka przytoczyłem nie bez przyczyny, jako że fabuła Joker: Folie a deux stoi z nim w bezpośredniej sprzeczności. Skoro właśnie persona Jokera stała się dla Flecka motorem napędowym do tego, by zemścić się na świecie, który go lekceważył i krzywdził, a poza tym, mimo ewidentnej choroby, która go trawiła, doskonale zdawał sobie sprawę już w pierwszej części, że to właśnie poprzez „osobę klauna” został przez swoich zwolenników zauważony i doceniony, dlaczego nagle traktuje tę kwestię tak, jakby była dla niego źródłem bólu i kolejnym przejawem lekceważenia ze strony zdeprawowanego świata? Dlaczego wątek „widzicie jedynie Jokera, a nie mnie samego” jest widzom przedstawiony tak, jakby miał być czymś odkrywczym, tak dla nich, jak i protagonisty, podczas gdy część pierwsza dość jasno to wyeksponowała?
W ten sposób postać nie przechodzi dalszego rozwoju, a kieruje się w rejony zgoła przeciwne. Scenariusz resetuje Arthura do pierwotnego stanu. Każde mu po raz drugi przejść tę samą drogę... po czym sprawia, że finalnie ląduje na dnie. Postaram się nie spoilerować, a jednocześnie wykazać problem na innym, również związanym z uniwersum DC przykładzie: wyobraźmy sobie dylogię filmów skoncentrowanych na postaci Flasha. W pierwszej odsłonie Barry Allen, motywowany chęcią odkrycia okoliczności morderstwa swojej matki, przeszedłby rozwój w kierunku stania się Flashem. Załóżmy, że hipotetyczna część pierwsza skończyłaby się typowym dla komiksów wątkiem trafienia go przez piorun. Przechodząc z kolei do części drugiej, gdzie powinna zostać ukazana działalność bohatera jako Flasha, wraz z walką z jego arcywrogiem, scenariusz stworzyłby dla Barry’ego punkt zwrotny w postaci dotkliwej klęski z rąk Reverse-Flasha. Rzecz w tym, że owo wydarzenie, zamiast popchnąć go w stronę dalszego rozwoju, stałoby się dla protagonisty pretekstem do kryzysu tożsamości, którego trzecim aktem miałoby być odrzucenie kostiumu Flasha i Speed Force, a epilogiem, cofnięcie się w czasie i ocalenie samego siebie przed uderzeniem pioruna. Mniej więcej taki poziom fabularnej abstrakcji i niespójności cechuje drugą część Jokera.
Wydaje się, że intencją Todda Phillipsa i Scotta Silvera, odpowiedzialnych za scenariusz, było zakończenie historii Flecka klamrą nawiązującą do greckiej tragedii – w myśl której zaczynał osamotniony i osamotniony skończył. Jednak większy plan i „przekaz” nie mogą być usprawiedliwieniem dla wymazywania już ustanowionego charakteru, motywacji głównego bohatera czy założeń oryginalnej historii. Dziwi to, bo scenariusz napisały przecież te same osoby, które odpowiadają za pierwszą część.
Skupiam się tu na niespójnościach widocznych w samej serii. Nieszczególnie przeszkadzają mi zmiany względem komiksowego lore Jokera, które wielu krytyków i widzów wskazuje i analizuje. Po pierwsze dlatego, że historia ta od samego początku traktowana była jako luźny, bardziej przyziemny elseworld, a po drugie ze względu na dość szczere podejście Todda Phillipsa, który od początku zaznaczał, że jego postać nie będzie „komiksowym Księciem Zbrodni”:
Wyraźnie zatem widać po kreacji Phoenixa, iż twórcy przyjęli bardziej koncepcję Jokera jako nieśmiertelnej idei, a nie osoby jako takiej. Koncepcję znaną w komiksach, ale także wykorzystaną już tu i ówdzie w mediach aktorskich. Podobny schemat przyjęli twórcy równie swobodnej adaptacji uniwersum Batmana, jaką był serial Gotham, gdzie, choć Jokera jako takiego nie uświadczono ze względu na ograniczenia praw autorskich, tak za pośrednictwem bliźniaków Jerome’a i Jeremiaha Valeska, wykreowano tamtejsze odpowiedniki Księcia Zbrodni. Rzetelność nakazuje jeszcze wspomnieć iterację postaci z Arrowverse wprowadzoną w trzecim sezonie serialu Batwoman (Marquis Jet), choć powątpiewam, czy w tym konkretnym przypadku ktokolwiek poza masochistami mojego pokroju i ówczesnymi recenzentami tej produkcji, jak np. Adam Siennica, pamięta o tym potworku.
Stąd mocno polaryzujące zakończenie nie wywołało u mnie aż tak silnie negatywnych odczuć – rozczarowanie dotyczyło raczej filmu i podjętych decyzji kreatywnych w kontekście całości.
Najgorsze czyny Jokera [RANKING]
Fabularna łopatologia
We wstępie pokrótce wspomniałem o niejednoznacznych, pozostawionych do interpretacji widzów zakończeniach pewnych luźnych wątków części pierwszej. Cóż, trzeba otwarcie powiedzieć, że jeśli komuś ta wieloznaczność się spodobała, w Joker: Folie a deux może o niej po prostu zapomnieć. Nie ma tu miejsca na swobodną interpretację wydarzeń, wszystko jest ukazane i wyeksponowane w takim stopniu, że bardziej dosłownie chyba już się nie dało tego zrobić. Wliczając w to zakończenie owych luźnych wątków, które pozostały bez odpowiedzi w jedynce.
I ot, rzeczywistość Arthura Flecka jest reprezentowana przez konwencję dramatu sądowego, podczas gdy sekwencje musicalowe są „przypisane” zazwyczaj do przemyśleń i wyobrażeń jego bądź Harley Quinzel, zawsze odnoszą się one do ich związku. Oczywiście, sceny realne przeplatają się z muzycznymi wizjami, często jednak w sposób dość wybijający z rytmu opowieści. Bo trudno nie odczuwać wrażenia zaburzenia wątku, gdy nagle, w środku procesu przechodzimy do „wnętrza” Arthura, po czym równie gwałtownie powracamy do rzeczywistości, dokładnie w tym samym momencie, w którym zaczęła się scena „śpiewana”.
Trudno właściwie sprecyzować, czemu podobne uproszczenie narracji miało służyć, ale nie był to krok w dobrą stronę. Wypada przytoczyć powiedzenie: Jeżeli coś nie jest popsute, nie próbuj tego naprawiać, gdyż zdaje się one adekwatne do sytuacji. Pytania bez odpowiedzi, nielinearna historia i koncepcja niewiarygodnego narratora świetnie bowiem pasują do tematyki chorób psychicznych i dotkniętych nią ludzi. A w tym konkretnym przypadku w grę wchodzi również czynnik, z którego postać Jokera w materiale źródłowym niemalże słynie – czyli skłonność do urojeń bądź patologicznego kłamania w celu wywierania wpływu na jednostki. Poza tym scenarzyści ponownie zrezygnowali tutaj z aspektu, który zapewnił pierwszej części popularność i unikatowość.
Absurdalnie wielki budżet i niecodzienna konwencja przepisem na katastrofę
W czasach, kiedy hollywoodzkie blockbustery coraz częściej okazują się ogromnymi klapami finansowymi, samo ogłoszenie, że na produkcję kontynuacji Jokera przeznaczono 200 milionów dolarów, już powinno zapalać lampki ostrzegawcze. Kwota ta jeszcze bardziej może dziwić przy uwzględnieniu, że Joker nie jest serią pokroju MCU – wypełnioną efektami specjalnymi, scenami akcji – a raczej kameralną produkcją skupiającą się na postaci. Co więcej, druga część miała być utrzymana w dość kontrowersyjnej i niekoniecznie będącej gwarantem sukcesu konwencji musicalu.
Słowem uogólnienia: można argumentować, że pierwsza odsłona również była w pewnym sensie projektem eksperymentalnym, a jednak okazała się hitem. Tyle tylko, że kosztowała prawie cztery razy mniej, a konwencja dramatu psychologicznego była jak najbardziej kompatybilna z planowanym ukazaniem studium postaci. W przypadku Folie a deux obrany gatunek był swego rodzaju terra incognita dla widzów, komentatorów czy recenzentów, a już na pewno nie gwarantował tego, że da radę osiągnąć sukces.
Teraz rzeczywistość weryfikuje i dobitnie pokazuje, że będzie to jedna z największych klęsk w historii kina komiksowego. Skalę porażki uwydatniają weekendowe wyniki w box office na terenie USA, gdzie Joker: Folie a deux zarobił mniej niż – również uznane za box-office’owe bomby – Morbius, Flash i Marvels. Ponownie, parafrazując Arthura Flecka z pierwszej części, włodarze Warner Bros. najpewniej uważali, że dalsze losy tej postaci przyniosą studiu sukces, pozostając „komedią”. Teraz jednak muszą uzmysłowić sobie, że finalne losy drugiej odsłony Jokera są tragedią.
Wszystko wskazuje na to, że wzbogacenie Jokera z 2019 r. o kontynuację nie tyle było niepotrzebne, ile okazało się, wbrew przewidywaniom studia, ogromnym błędem. Wprawdzie Joaquin Phoenix zyskał sobie niegasnącą sławę pośród ekranowych odtwórców Księcia Zbrodni, szkoda jedynie, że mimo iż on i Lady Gaga faktycznie starali się coś wykrzesać z materiału, w którym przyszło im uczestniczyć, koniec końców przegrali z nietrafioną konwencją i scenariuszem, co przełożyło się na iście kompromitujące wyniki. Zasłużyli na więcej. Podobnie jak na więcej zasłużyli zarówno Arthur Fleck, jak i Joker.