NORBERT ZASKÓRSKI: Czy serial Mój agent dobrze oddaje blaski i cienie środowiska aktorskiego, mimo że przepuszcza historie przez krzywe zwierciadło? Jak to wygląda z twojej perspektywy? Aleksandra Pisula: Myślę, że bardzo trafnie. Oczywiście nie ma u nas w kraju takiej agencji, która zrzeszałaby tyle gwiazd. Jednak – biorąc pod uwagę anegdotyczną strukturę opowieści w serialu – zapewne dużo rzeczy, które pokazujemy na ekranie, mogło mieć miejsce w rzeczywistości.  To niesamowite, czołowi polscy aktorzy mieli taki rodzaj energii na planie, że potrafili zawładnąć całą przestrzenią. I nie mówimy w tym wypadku o żadnym gwiazdorstwie. Po pierwsze – to świetni ludzie, którzy mają ogromny dystans do siebie, po drugie – to osobowości, których nie da się podrobić. Myślę, że serial bardzo dobrze oddał ich energię. To jest ciekawe, co powiedziałaś. Ten rodzaj energii łatwo pomylić z gwiazdorzeniem. Spotkałaś się kiedyś na planie z jakąś tuzą aktorstwa, której osobowość zdarzyło ci się pomylić z sodówką uderzającą do głowy? Chyba nie miałam żadnych spotkań tego rodzaju. Jeśli jesteś na świeczniku, to ludzie cały czas zaczepiają cię na ulicy. Gdy grałam scenę z Danutą Stenką w centrum miasta, nagle zgromadziło się wokół nas tyle osób, które ją rozpoznały, że mogło to być problematyczne i męczące. Jednak pani Danuta wykazała się ogromną klasą. Osoby, które są w branży aktorskiej od lat, muszą po prostu zbudować wokół siebie fasadę, która stanowi dla nich zawór bezpieczeństwa. I czasem może być ona mylona z gwiazdorstwem. Na planie Mojego agenta byłam bardzo pozytywnie zaskoczona pracą z Danielem Olbrychskim. Pomyślałam sobie, że będę grać z Kmicicem. Jak ja mam do niego mówić po imieniu? Okazało się, że to energetycznie tak młody człowiek, z ogromnym dystansem do siebie, że byłam totalnie onieśmielona. Ani przez moment nie poczułam żadnych gwiazdorskich wibracji od niego. A w aktorstwie w ogóle jest miejsce na gwiazdorstwo? To branża, w której – mimo podziałów na role główne i drugoplanowe – należy grać zespołowo, do jednej bramki.  Nie ma. To zawód, który bardzo szybko weryfikuje takich ludzi. To zawsze praca zbiorowa i nikt nie ma ochoty na dłuższą metę użerać się z osobą, która psuje atmosferę na planie. Oczywiście ludzie są różni. Jednak myślę, że historie o gwiazdorstwie biorą się często ze wspomnianej fasady, którą pokazują aktorzy i aktorki już nieco zmęczeni życiem publicznym. Mamy wiele znanych osób w naszym kraju, które zostały przeżute i wyplute przez brukowce. I wcale nie dziwię się, że zachowują się wyniośle, gdy dochodzi do przekraczania ich granic prywatności.
fot. materiały prasowe
+8 więcej
A nie masz wrażenia, że ten mit gwiazdorstwa przetrwał jeszcze od czasów Złotej Ery Hollywood, gdy mieliśmy wiele barwnych postaci? To ciekawa kwestia i rzeczywiście parę razy się nad tym zastanawiałam. Wydaje mi się, że kiedyś była inna moda. Aktorzy mocno kreowali swoją osobowość, która przebijała się przez postaci na ekranie. To szło ze sobą w parze. Im więcej było szumu wokół aktora lub aktorki, tym więcej szumu było wokół produkcji. Teraz to się zmieniło. Aktorzy, którzy grają bardzo dużo, to często introwertycy – swoją energię pożytkują na planie lub na deskach teatru. Stronią od nagłówków gazet. Rozwój social mediów sprawił, że ludzie coraz bardziej łakną czyjejś prywatności, a tę potrzebę często zaspokajają osoby, które w ogóle z aktorstwem nie są związane. Każdy teraz może zrobić wokół siebie szum. Mamy do dyspozycji kanały, w których sami decydujemy, ile tej prywatności udostępnimy. Jak przygotowywałaś się do roli w Moim agencie? Korzystałaś ze swoich własnych doświadczeń z pracy z agentką? Czy dokładałaś jeszcze coś poza tym?

Moi przyjaciele śmieją się, że latami przygotowywałam się do tej roli. Jestem słaba w autoreklamie, ale za to jestem świetna w reklamowaniu innych ludzi. Czasem żartobliwie mówię moim znajomym, że będą mi odpalać 10 procent z ich kontraktów [śmiech]. Przygotowując się do roli, przede wszystkim analizowałam moją postać. To pierwsza tak ekspresyjna bohaterka, którą miałam okazję zagrać. Zastanawiałam się, w którą stronę pójść, aby rodzaj jej obcesowości, przekraczania granic i awanturnictwo nie przeszkodziły w polubieniu jej. Agnieszka jest bowiem dobrą osobą, która czasami nie potrafi wyrazić swoich emocji – robi to w skandaliczny sposób. Najważniejszą rzeczą dla mnie było natomiast budowanie pewności siebie na planie, bo to było bardzo onieśmielające, gdy praktycznie co drugi dzień wpadałam w kulisach na gwiazdę, którą znam i podziwiam.

Miałaś tak, że czułaś się w pewnym momencie jak fanka? Jak psychofanka [śmiech]. Czasem zachowywałam się dziwnie i robiłam głupie rzeczy. Jednego dnia jechałam z jednej lokacji na drugą z Danielem Olbrychskim. Nie znaliśmy się jeszcze. Ktoś miał siedzieć między nami, więc pomyślałam: „Ufff, nie powiem nic głupiego”. Okazało się, że nikogo między nami nie będzie, więc zastanawiałam się, jak zagadać. Na szczęście zadzwonił do mnie telefon. Gdy odebrałam, nagle odwrócił się do mnie Daniel i zadał jakieś pytanie. I wtedy jak kretynka krzyknęłam do telefonu: "Nie mogę teraz rozmawiać, Daniel Olbrychski coś do mnie mówi!”. Pomyślałam: "Jezus Maria, jaki wstyd". Jest w tym coś cudownego, że spędziłam sporo czasu przed ekranem, oglądając swoich idoli, a potem mogłam z nimi grać. Mimo że zdarzało mi się podczas tych spotkań zbłaźnić, to lubię ten rodzaj ekscytacji. I dlatego nie chcę rezygnować z mojego „psychofaństwa”. A jak narodził się pomysł, aby zająć się scenopisarstwem? To rodzaj uzupełnienia warsztatu aktorskiego? A może były jakieś inne powody? To wzięło się po prostu z braku pracy. Po szkole aktorskiej nie mieliśmy z Bartkiem Kotschedoffem [współscenarzysta filmu Atak paniki wraz z Olą i Pawłem Maśloną - przyp. red.] perspektyw na udział w projektach. Wówczas narodziło się kilka pomysłów na scenariusz. Stwierdziliśmy, że sami możemy stworzyć dla siebie środowisko pracy. Postanowiliśmy zagadać do kogoś z doświadczeniem scenopisarskim, kto mógłby nas poprowadzić. I tak trafiliśmy na Pawła Maślonę, który wówczas nakręcił Magmę. Otrzymał za nią kilka nagród i stał się wschodzącą gwiazdą. Myśl, że się zgodzi na współpracę, była absurdalna, a jednak się udało. Dosyć szybko zamknęliśmy pierwszy treatment historii. Samo wejście filmu do etapu produkcji trwało cztery lata. Mieliśmy wiele pomysłów, kilka wersji scenariusza. Początkowo to miała być nawet koprodukcja polsko-włoska, jednak ostatecznie plan nie wypalił. Scenopisarstwo traktuje jako alternatywę. Kiedy mam wolne, to po prostu piszę. Jedne rzeczy wychodzą, drugie nie, ale to branża, w której po prostu trzeba uzbroić się w cierpliwość. Mam wrażenie, że scenopisarstwo w naszym kraju jest traktowane drugoplanowo, ważniejszą funkcję przy choćby serialach nadal wydają się piastować reżyserzy. W USA to wygląda inaczej. Istnieje między innymi funkcja showrunnerów, którzy czasem są równie wielkimi gwiazdami, jak aktorzy i aktorki. Co o tym myślisz? To jest ciekawe. Myślę, że scenarzyści powinni mieć osobny pomnik w historii kinematografii. To praca u podstaw, ponieważ bez dobrego scenariusza nie ma dobrego filmu czy serialu. Gdy czasem czyta się skrypty popularnych produkcji, okazuje się, że to, co widzimy na ekranie, zostało odwzorowane 1:1 ze scenariusza, prawie bez żadnych zmian czy improwizacji – jak choćby w przypadku La La Land Damiena Chazelle'a. Scenarzyści wykonują ogromną pracę i stawiają film na nogi. U nas osoby wykonujące ten zawód nie otrzymują jeszcze należnej uwagi – a tego życzę moim koleżankom i kolegom, którzy się tym zajmują. W Polsce nie ma ogromnych zespołów scenarzystów, którzy pracują przy projekcie, ale mam nadzieję, że ta moda przyjdzie do nas i będzie powstawało coraz więcej oryginalnych produkcji z naszego podwórka. A jakie cechy powinien mieć dobry scenarzysta? Powinien być bardzo dobry we współpracy. Lata rozwoju tego zawodu pokazały, że zespoły to potęga. Oczywiście inaczej pracuje się przy filmie. Gdy mówimy o serialach podzielonych na wiele odcinków  i sezonów, to okazuje się, że ich teamy scenopisarskie to niesamowita maszyneria. Rzeczą, którą cenię najbardziej, jest natomiast to, że twórcy znajdują nowy język dla historii. To często mają scenarzyści, którzy są również reżyserami produkcji. Nie opowiadają cały czas tego samego filmu. Najlepsi potrafią napisać scenariusz tak, że ma się wrażenie, że mówią czyimś głosem. Taką osobą jest Paul Thomas Anderson. Marzę, by choćby na jeden dzień znaleźć się w zespole scenarzystów Sukcesji, ponieważ ten serial jest znakomicie napisany. Aż w głowie się nie mieści, że można stworzyć coś takiego. A masz, nazwijmy to, zboczenie zawodowe, że oglądając film lub serial, analizujesz historię, rozkładasz ją na czynniki pierwsze i myślisz, że coś można było lepiej napisać? Tak, bo oglądam dużo produkcji. Nie wyobrażam sobie życia bez telewizora lub w ogóle ekranu. Mam obsesję na tym punkcie. Czasem oglądam nawet straszne szmiry. Jeśli coś jest na topie i ludzie opowiadają o danej produkcji, to przewertuję ją, nawet gdy jest to gatunek, który mnie nie interesuje. Uwielbiam również się uczyć. Czasem myślę, że jakaś scena nie pasuje do historii lub jest zbyt opisowa. Po co bohaterowie rozmawiają o czymś, co się za chwilę wydarzy? Jednak są też produkcje perfekcyjnie napisane – np. wspomniana Sukcesja. Jakie produkcje zachwyciły cię w ostatnim czasie? Ostatnio obejrzałam wszystkie sezony The Boys i to mnie zmiotło. To trochę chore, ale czerpałam niesamowitą satysfakcję z przemocy i wulgarności tego serialu [śmiech]. Pomijając wszystkie obrazoburcze rzeczy – The Boys to doskonała satyra, z sezonu na sezon coraz lepsza. Podobał mi się również 2. sezon Białego lotosu. Uważam, że był nawet lepszy od poprzedniej odsłony. A na jakie filmy albo seriale czekasz w 2023 roku?  4. sezon Sukcesji jest na pierwszym miejscu. Czekam na 3. serię Wielkiej. Uwielbiam gatunkowe rzeczy – światy, w których można eksperymentować z konwencją. Kocham, jak historia robi mi wodę z mózgu. Gdy wydaje mi się, że oglądam dramat psychologiczny, a potem opowieść przechodzi w czarną komedię i horror. Chciałabym zobaczyć 2. sezon Sióstr na zabój od Apple TV+. To bardzo dobry serial, ze świetnymi kreacjami aktorskimi. Przemoc jest w nim opowiedziana w ciekawy sposób. Z filmów bardzo czekam na Babilon i Barbie, ponieważ uwielbiam Gretę Gerwig. Jestem ciekawa, co stworzy po raz kolejny w duecie z Noahem Baumbachem. To na koniec jeszcze zapytam, nad czym obecnie pracujesz? Pracuję teraz nad scenariuszem międzygatunkowej historii, która opowiada o przemocy. Z aktorskich rzeczy – właśnie dostałam rolę w międzynarodowej produkcji, która, mam nadzieję, dojdzie do skutku. Możliwe, że wrócimy do realizacji Mojego agenta, ponieważ zostało nam jeszcze 12 odcinków. Tak naprawdę rzadko mam zaplanowane rzeczy na rok do przodu, wszystko powoli się klaruje, zatem zobaczymy, co jeszcze przyniesie przyszłość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj