Ash kontra martwe zło to dzieło głębokie – wywiad z Bruce’em Campbellem i Lucy Lawless
O popularności, scenach akcji i presji fanów opowiadają Bruce Campbell i Lucy Lawless, gwiazdy serialu Ash kontra martwe zło.
Z okazji premiery drugiego sezonu serialu Ash vs. Evil Dead udało nam się w Los Angeles porozmawiać z jego gwiazdami - Bruce'em Campbellem i Lucy Lawless.
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Bruce, znamy się z twoją postacią, Ashem, już 35 lat i dopiero teraz poznajemy jej ojca. Jak to się stało, że zagrał go Lee Majors?
BRUCE CAMPBELL: A kto by nie chciał, by Lee Majors zagrał jego ojca? Myślę, że każdy. To był świetny wybór. Jedna z tych cudownych chwili, kiedy naprawdę rozumiesz, czemu zajmujesz się tym w sumie dość śmiesznym zajęciem. Jeśli robisz fajne rzeczy, jeśli dość dużo znaczysz, to możesz pracować, z kim chcesz. Dla mnie w ten sposób spełniły się marzenia...
LUCY LAWLESS: A pamiętasz, jak Lee był najsłynniejszą osobą na świecie?
B.C.: Jasne.
L.L.: Połową najsłynniejszej pary na świecie... [Chodzi o jego małżeństwo z Farah Fawcett w latach 70. – przyp. red.]
B.C.: Tak, to było 10 lat, gdy pojawiał się prawie codziennie we wszystkich plotkarskich pismach.
L.L.: A nie było ich tyle co teraz. Nie było plotkarskiej telewizji, portali w internecie.
B.C.: Lee wiedział, jak sobie z tym radzić. Dziś o tym gadaliśmy i wspominał tamte czasy. Opowiadał, że wtedy można było jeszcze dość łatwo wyciszać różne afery towarzyskie. Dziś trudno by było chodzić od domu do domu i walić w twarz każdego, kto pisze o tobie głupoty, a wtedy był jeden redaktor naczelny magazynu Enquirer i można to było załatwić jednym ciosem.
L.L.: Nikt nie zaglądał ci aż tak do domu, nikt nie przejmował się aż tak naszym prywatnym życiem.
B.C.: I dzięki Bogu. Zresztą dziś też można sobie radzić. Moja teoria jest taka, że nie chcesz być zbyt sławnym, aby ludzie nie przeglądali twoich śmieci. Czasem mi się to zdarza, ale mieszkam w Oregonie, więc moje śmieci najczęściej przegląda jakiś niedźwiedź. Wstaję rano i widzę, że wszystkie kosze są porozwalane, a na środku jest wielka kupa. Czyli niedźwiedź. Gdyby to byli dziennikarze, efekt byłby pewnie podobny, ale bez kupy.
L.L.: Chciałam powiedzieć dowcip o fanie Xena: Warrior Princess, ale teraz to już bez sensu. Skoro wspomniałeś o kupie, to już nie ma co...
B.C.: Sorry.
Po pierwszym sezonie trochę narzekałeś na sporo akcji, że musisz się aż tak wysilać...
B.C.: Narzekałem?
No tak.
B.C.: Ja narzekałem? To skandaliczne pomówienie.
Czy tym razem będzie więc mniej akcji?
B.C.: Nie, nie o to chodzi. Czasem zdarzają się różne głupoty. Na przykład - Ash ma został potrącony przez samochód. Normalnie robi to kaskader, Raicho Vasilev, świetny gość z Bułgarii, ale kiedy kręcimy ujęcie ze środka samochodu, to fajniej jest, gdy widać prawdziwego Asha, który rozplaśkuje się na szybie. Więc kilka razy zgłaszałem się sam na ochotnika do takich rzeczy...
L.L.: Żeby to kilka...
B.C.: W takiej sytuacji, po czwartym dublu, kiedy już orientujesz się, że to był durny pomysł, masz czasem już dość. A trochę tego zrobiliśmy. Coś sobie czasem nadwyrężyłem. Czasem nagrywaliśmy sceny walki przez kilka dni pod rząd. Wtedy wracasz do domu i dużo rzeczy cię boli. Tak bywa. Lucy też to przecież zna. Zrobiliśmy razem sporo kaskaderki w momencie, gdy Raicho był zajęty czymś innym. Na co dzień to rewelacyjny kaskader. Zresztą oboje z Lucy mamy świetnych kaskaderów i dlatego od lat sprawiamy wrażenie ekranowych twardzieli.
W jednym z wywiadów wspomniałeś, że Ash może mieć zespół stresu pourazowego. Nie uważasz, że takie rzeczy mogą prowokować przeintelektualizowane analizy tego serialu?
B.C.: To jest zawsze możliwe, zwłaszcza wśród krytyków, którym nie wystarcza sama fajna zabawa w komedię i horror.
Czy widzisz więc...
B.C.: Nie analizuj tego, nie analizuj tych pierdół...
Czyli na szczęście nie ma tu głębszych znaczeń, żadnej metafory wojennego dramatu, którą niektórzy przypisują?
B.C.: Nie no, oczywiście, że Ash kontra martwe zło to serial bardzo głęboki. (śmiech) Jestem z tego bardzo dumny. „Ash kontra martwe zło to dzieło głębokie” - koniecznie tak nazwij swój artykuł. Brzmi świetnie. A mówiąc serio - myślę, że dajemy z Lucy tyle w ramach tego serialu, by ludzie chcieli po prostu oglądać dalej. Nasze postacie, Ash i Ruby, nie są do końca określone, bo wtedy byłoby nudno.
Martwiliście się na początku o to, czy ten serial znajdzie swoją widownię?
B.C.: Na początku się bałem. Naprawdę. Że obejrzą pilota i sobie pójdą, mówiąc "To już nie to".
L.L.: W tym wypadku nie było łatwo sprostać oczekiwaniom fanów.
B.C.: Myślę, że to było wręcz niemożliwe.
L.L.: Wszak czekali na ciąg dalszy wiele lat.
B.C.: No właśnie. Ściągnęli mnie z powrotem. Mam już swoje lata i nie było szans, bym robił tak dobrze te wszystkie szaleństwa, ale mnie zmusili. Całe szczęście, że w fabule trochę widać wiek Asha i mogę się czasem podeprzeć. Jak widać – było warto. Fani wrócili i podoba im się. Sądzę, że mówią to szczerze, bo przecież wypowiadają się przez social media, czyli są nienamierzalni. Zaakceptowali serial i jesteśmy im za to bardzo wdzięczni. Chcemy działać dalej, bo to dla nich i dzięki nim - przecież to właśnie fani przez dekady wciąż zachwycali się tamtymi filmami i robili hałas, prosząc o więcej. Niech im Bóg błogosławi. Nie możemy ich teraz zawieść. Już wolałbym zawieść prezesów studia.
Czułeś presję przed drugim sezonem?
B.C.: Jasne. Pierwszy wyszedł naprawdę fajnie, więc musieliśmy tym razem jeszcze bardziej się postarać. I tu właśnie wchodzi Lucy, bo jej postać, Ruby, będzie miała znacznie większe znaczenie. Sądzę, że fani szybko wkręcą się w jej przygody równie mocno co w te, które przeżywa Ash.
Powrót Asha na ekran zajął wiele lat. Co się zmieniło, że tym razem się wreszcie udało? Może po prostu w tę stronę idzie cała kultura? Twój filmowy ojciec, Lee Majors, powiedział w rozmowie, że taki serial to po prostu brak nowych pomysłów.
B.C.: Nie słuchaj Lee, gdy gada takie rzeczy. Na taki powrót składa się oczywiście wiele spraw, ale moim zdaniem najważniejsza to to, że ludzie lubią stare dopasowane buty. Gdy wokół robi się dziwnie i nerwowo, lubimy mieć coś, czego jesteśmy pewni. Czujemy się wtedy trochę jak w starych dobrych czasach. Jest w tym więc oczywiście nostalgia za dawnym Evil Dead. Pamiętam, jak kiedyś podpisywałem swoje książki w jakiejś księgarni i jakiś dzieciak z rozmachem rzucił na stolik przede mną moją książkę i powiedział ze złością, żebym podpisał. Próbowałem go uspokoić, mówiłem: "Wyluzuj, bez agresji, młody. Jak masz na imię?". A on na to: "Ash". Mówię, że niemożliwe, a on na to, że rodzice dali mu tak na imię po moim durnym filmie i żebym podpisał książkę. To znaczy, że mamy teraz już przynajmniej dwie generacje fanów Martwego zła, ojców i synów, którzy mogą sobie wspólnie pooglądać serial pełen krwi i śmierci. Łączymy rodziny.
A jak zaangażowany w ten serial jest Sam Raimi?
B.C.: Od początku wiedzieliśmy, że Sam nie będzie miał czasu, by bawić się z nami w pełnym zakresie. To przecież teraz wielki reżyser z najwyższej półki. Ale kiedy zaczynaliśmy, usiedliśmy z nim, wszystko przegadaliśmy, bo nie wierzę, że fani wybaczyliby nam, gdyby Sam nie odcisnął na tym projekcie swojego śladu. Nie wierzyliśmy, że uda się go namówić na reżyserię, ale zapalił się do idei i zrobił z nami pilotowy odcinek, mimo że od dawna nie pracował przy telewizyjnym budżecie.
Lucy, czy ty nigdy nie masz dość ról pełnych akcji?
L.L.: Wciąż nie. Za każdym razem czekam na dzień, w którym coś się dzieje i mamy jakąś walkę albo kaskaderkę. Ale nie tylko to. To naprawdę fajnie wymyślona postać. Przypomina mi trochę Liwię z serialu Ja, Klaudiusz. Jak byłam mała, oglądałam go, choć nie powinnam, bo leciał już po 22. Sian Philips była w nim genialna. Niczym Lady Makbet.
B.C.: Na konwentach, gdy ludzie podchodzą do stolika z Lucy, to płaczą ze wzruszenia. Ci, którzy podchodzą do mnie, palą ze mną zioło i takie tam. Ale do niej idą, by opowiedzieć, jak wielkie znaczenie dla ich życia miała Xena. Że dała im nadzieję, podwyższyła samoocenę itd. Często zdarzają się aktorzy wcielający się w ważne role, a na co dzień będący dupkami. Na szczęście Lucy jest super i jako osoba, i jako postacie, które grywa.
L.L.: Czasem bywam dupkiem...
B.C.: Ale nie w stosunku do fanów. Nie jesteś nigdy chamska ani nieprzystępna.
L.L.: Nie potrafiłabym. Fani są najważniejsi.
B.C.: I ci płaczący faceci... Nie mam pojęcia, jak ona to w nich włącza. Ja tak nie potrafię. Jadę na jakiś konwent, a moja żona żegna mnie słowami: "Baw się tam dobrze z tymi 16-latkami, Bruce". Więc się bawię. A u niej na stoisku: „Lucy, uratowałaś mi życie, łeeeee”. Wciąż jestem pod wrażeniem.
L.L.: Fani Bruce’a są pod zbyt wielkim wrażeniem, by cokolwiek mówić.
B.C.: Tak, oni tylko chcą, bym im nawrzucał. Chcą być obrażeni przez Asha.
Myślisz, że Ash to dobry bohater do naśladowania?
L.L.: No, w tym sezonie na pewno nie.
B.C.: Trafienie na piedestał jest naprawdę groźne dla aktora. Tak naprawdę nikt nie powinien na nim być – ani sportowcy, ani politycy. Nikt nie powinien być traktowany lepiej, a już zwłaszcza aktor, który z założenia udaje. Więc uważam, że bohater do naśladowania to naprawdę zły pomysł na każdym poziomie. Wiadomo, jakim ziółkiem jest Ash, ale nawet ja sam. Od czasu do czasu specjalnie walnę jakieś dziecko w twarz, by ludzie nie myśleli, że nadaję się do takich rzeczy.
L.L.: Czasem fani specjalnie podają mu do tego swoje dzieci.
B.C.: Wtedy, kiedy sądzą, że dziecko tego potrzebuje.
Jak znosisz sławę, Lucy?
L.L.: Mieszkam w takim miejscu, gdzie nikt się tym nie przejmuje. Nikt nie daje mi do zrozumienia, że jestem jakaś inna, wyjątkowa. Zresztą mam w tym doświadczenie od dziecka – miałam starszych braci. Ale najważniejsze w tym jest to, by nie pomieszać sobie światów. Nie uważać fanów za przyjaciół. Są przyjaciele i są fani - to powinny być osobne grupy ludzi. Wracasz do domu i pijesz piwo z kumplami, choć cały czas gdzieś podskórnie zastanawiasz się, czy nie dlatego są z tobą tak blisko, interesują się, co tam u męża, dzieci itp., ponieważ jesteś aktorką znaną niegdyś jako Xena.
To wasz drugi wspólny serial. Jak do tego doszło?
B.C.: To moja wina i cieszę się, że mamy tu Lucy. Już na samym początku mówiłem producentom, żeby ściągnęli ją za wszelką cenę. Potrzebujemy drugiego twardziela obok Asha. Trzeba rozszerzać uniwersum. Nie można ciągle pokazywać jednego gościa w chacie w lesie - to przecież nie działa.
Źródło: fot. materiały prasowe