Bogdan Muresanu o próbie zmierzenia się z przeszłością i absurdami systemu [WYWIAD BELLATOFIFEST 2025]
Podczas festiwalu BellaTofifest 2025 mieliśmy okazję porozmawiać z rumuńskim reżyserem Bogdanem Mureșanu, twórcą filmu Nowy rok, który nie nadszedł. Produkcję można było obejrzeć w sekcji On Air, poświęconej odważnym debiutom i nowym głosom w kinie międzynarodowym.
AMELIA FIGIELA: To pana pierwsza wizyta w Toruniu?
BOGDAN MURESANU: W Toruniu jestem po raz pierwszy, ale w Polsce bywałem już wiele razy, np. w Warszawie, Białymstoku – uczestniczyłem tam w festiwalu ŻubrOFFka – Krakowie, a nawet w Katowicach. Mam tu wielu przyjaciół, więc naprawdę cieszę się, że mogłem znowu ich zobaczyć.
Jakie są pana wrażenia z miasta i festiwalu BellaTofifest?
Toruń to piękne miasto. Czuć tu wyjątkową atmosferę. Festiwal dopiero się dla mnie zaczął – dziś wieczorem wybieram się na film Priscilla Sofii Coppoli.
Widziałam ten film! Świetny wybór – bardzo mi się podobał.
Naprawdę? Super! To dobrze wiedzieć, bo jeszcze nie oglądałem. Mam nadzieję, że mi się spodoba.
Dziś prezentowany jest również pana film – Nowy Rok, który nigdy nie nadszedł. Co dla pana znaczy fakt, że trafił on do sekcji On Air?
Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, w jakiej sekcji dokładnie się znalazł! (śmiech) Ale skoro to międzynarodowa sekcja dla odważnych debiutów i nowych głosów – jestem zaszczycony. Film jest koprodukcją rumuńsko-serbską, więc naturalne, że znalazł się w sekcji międzynarodowej.
W filmie jest sporo ciszy – takie momenty napięcia, które mocno wybrzmiewają bez słów. To było zamierzone?
Z mojego punktu widzenia film ma sporo dialogów – ale przyznam, że nie oglądałem go od czasu zakończenia montażu, więc pani spojrzenie jest świeższe. Może ta cisza rzeczywiście pracuje silniej, niż myślałem. Znam ten film już na pamięć, więc trudno mi go ocenić z dystansu.
Film wyróżnia się również nietypowym kadrem – format 4:3. Co za tym stało?
To celowy zabieg – chodziło o odtworzenie estetyki telewizji lat 80. Format 4:3 przypomina pudełko, klatkę. Inspiracją – choć nie dosłowną – były filmy Pawła Pawlikowskiego, jak Ida czy Zimna wojna. Ale kluczowe było to, że akcja filmu toczy się wokół programu telewizyjnego, który nigdy nie został wyemitowany. Taki był też zamysł tytułu – Nowy Rok, który nigdy nie nadszedł.
W ostatnich scenach obraz się rozszerza – przechodzimy do formatu 16:9. Czuć, że stoi za tym symbolika...
To ma dwa znaczenia. Pierwsze – techniczne – nawiązuje do zmiany telewizyjnego języka. Drugie – bardziej symboliczne – rozszerzenie kadru daje postaciom „więcej powietrza”, jakby uwalniało ich z ograniczeń. Może to sugerować ich wewnętrzne wyzwolenie. Ale nie chciałem tego nadmiernie filozofować. Czasem symbolika to tylko symbolika – niekoniecznie głęboka alegoria.
Dla mnie to było poruszające – jakby postaci mogły wreszcie zdjąć maski i przestać udawać, że wszystko jest w porządku.
To bardzo ciekawa interpretacja – choć przyznam, że nie myślałem o tym w ten sposób. Ale właśnie dlatego warto rozmawiać o filmach – każdy widz dostrzega coś innego.
Jak bardzo osobisty jest dla pana ten film?
Bardzo. Miałem 15 lat, kiedy miały miejsce wydarzenia z filmu. Moja rodzina bardzo ucierpiała z powodu reżimu komunistycznego. W żartobliwy sposób mówię, że zacząłem pisać ten scenariusz 35 lat temu – w mojej głowie. Film jest moją próbą zmierzenia się z przeszłością, z absurdami systemu.
W ramach promocji filmu, jeszcze przed wyborami w Rumunii, zorganizowaliśmy tournée, podczas którego rozmawialiśmy o zagrożeniach powrotu do przeszłości – o ekstremizmie, o zapominaniu historii. To był mój sposób na zabranie głosu.
A co znaczy dla pana tytuł Nowy rok, który nigdy nie nadszedł?
Tytuł można czytać na dwa sposoby. Dosłownie – odnosi się do noworocznego programu, który nigdy nie został wyemitowany. I symbolicznie – do wielkiej nadziei, jaką ludzie mieli po rewolucji, a która bardzo szybko została zniszczona. Władzę przejęli ci sami ludzie – z drugiego szeregu partii. Mieli pieniądze, informacje, kontakty na Zachodzie – i potrafili się szybko odnaleźć w nowej rzeczywistości. To nie była prawdziwa zmiana.
Podobnie było w całym bloku wschodnim – także w Niemczech Wschodnich. A ironicznie, Polska – choć pierwsza obaliła komunizm – bardzo szybko wróciła do dawnych schematów. Pamiętamy przecież, że w 1999 roku znów wygrali komuniści. „Nowy rok” niby nadszedł, ale nie od razu. Można powiedzieć, że nadszedł z opóźnieniem – może dziesięć lat później.


